Trubadur 2(31)/2004  

There's also a special section of our pharmacy for your prescription and non-prescription medication needs. You have done a formidable validita ricetta bianca cialis job and our entire community can be thankful to you. I am a male, with the time to waste, i was looking for a short-term option.

Sreekanth, md is a board certified family physician and adolescent medicine specialist. Brand name dosing paxlovid prescription sample Kanigiri regimen table: generic dosing regimen table: seroquil side effects itracon. We have made a point of keeping our prices low to give you maximum choice when you purchase our tablets.

Jej pasierbica Jenufa

Dobrze się stało, że Jenufa Leoša Janáčka pojawiła się właśnie na scenie Warszawskiej Opery Kameralnej. Pomijając nawet bezprecedensowy fakt sięgnięcia po zrekonstruowaną pierwotną wersję opery, warto było zapoznać się z nią w raczej tradycyjnym, choć, jak to bywa w WOK, lekko stylizowanym kształcie scenicznym. Akcja osadzona jest bowiem w morawskiej wsi z jej barwnym folklorem, libretto napisane zostało w dialekcie morawskim, a muzyka także sięga do ludowych korzeni. Dlatego, jak do innych tego typu oper narodowych, bardziej pasuje inscenizacja zrealizowana „po bożemu” niż najbardziej nawet interesujące nowatorskie rozwiązania reżyserskie. Dla większości publiczności było to zapewne pierwsze, nie licząc nagrań płytowych, zetknięcie z Jenufą, dobrze więc, że widzowie mogli prześledzić tok dramatycznych wydarzeń ubranych w dość realistyczne szaty. Czy zresztą był to taki dosłowny, „goły” realizm? Jitka Stokalska postawiła na umowność, symbole budujące świat przedstawiony: ława z pnia drzewa i drewniane zydle w I akcie rozgrywającym się w plenerze oraz drzwi, okno, stół w II i III akcie, które dzieją się w domu Kościelnichy. Ponadto przestrzeń sceniczną zamiast ścian ograniczają zwisające tkaniny Łucji Kossakowskiej – oryginalne, nastrojowe, inspirowane sztuką ludową. W II akcie wyszyta na materiale Matka Boska z Dzieciątkiem wysłuchuje modlitw obu bohaterek dramatu: Jenufy i Kościelnichy.

Można się zresztą zastanawiać, kto jest główną bohaterką Jenufy. W Czechach opera ta jest grana pod tytułem Jej pasierbica (taki był tytuł sztuki Gabrieli Preissovej, na podstawie której powstało libretto). W ten sposób w tytule zaznaczona jest obecność dwu heroin – młodej, uwiedzionej i porzuconej Jenufy i kochającej ją ślepą miłością macochy Kościelnichy. W samej operze partie te są równorzędne, obie równie atrakcyjne, choć Kościelnicha jest może postacią ciekawszą, bardziej złożoną, bo z miłości zdolną do zbrodni. Jenufa to zakochana dziewczyna, która nigdy nie wyrasta ze swej pierwszej, nieszczęśliwej miłości do hulaki Števy, który zostawił ją z dzieckiem, ale dojrzewa do spokojnego szczęścia u boku wiernego adoratora Lacy. Marta Wyłomańska doskonale znalazła się w roli Jenufy, tak pod względem wokalnym, jak i aktorskim stwarzając przekonującą postać. To kolejna po Tatianie w Eugeniuszu Onieginie bardzo udana kreacja tej artystki obdarzonej nieco ostrym, ale wyrazistym sopranem o dramatycznym zacięciu. Przejmująca scena i aria Jenufy w II akcie Mamičko mám, Mamičko mám težkou hlavu była bodaj najpiękniejszym momentem całego spektaklu. Wielowymiarową postać Kościelnichy stworzyła Dorota Całek. W stosunku do uwielbianej pasierbicy szorstko-czuła, potrafiła w jednej chwili przeistoczyć się w demona grożącego zemstą wiarołomnemu Stevie. Przygarbiona, poruszająca się w charakterystyczny sposób Kościelnicha koncentrowała na sobie całą uwagę. Takiemu własne narysowaniu postaci posłużyły artystce środki wokalne – zmienna dynamika, ostre nuty, znaczące pauzy. I ona potrafiła prawdziwie wzruszyć, gdy wbrew sobie błaga Števę, by wrócił do Jenufy i obejrzał właśnie narodzonego synka.

Świetne, kontrastowe postaci przyrodnich braci Števy i Lacy stworzyli Rafał Bartmiński i Krzysztof Machowski. W przypadku pierwszego występ w Jenufie był potwierdzeniem rozwoju młodego śpiewaka, jednego z najbardziej obiecujących polskich tenorów. Dobre panowanie nad wolumenem dużego, silnego głosu, odważna interpretacja i naturalna gra stawiają Bartmińskiego w rzędzie głównych bohaterów spektaklu. Nie inaczej było z Krzysztofem Machowskim, który także świetnie wypadł w tym zupełnie nowym dla siebie wcieleniu (dotąd artysta wykonywał niewielkie partie mozartowskie, zaśpiewał Nemorina w Napoju miłosnym i Idrena w Semiramidzie). Choć Machowski śpiewa tenorem o specyficznej, jakby przytłumionej barwie, w Jenufie słuchało się go i oglądało z prawdziwą przyjemnością. Od początku konsekwentnie budował postać gwałtownego, nawet brutalnego w swej miłości, ale stałego wielbiciela Jenufy. Spośród pozostałych wykonawców warto wymienić Dariusza Górskiego w niedużej partii sołtysa, Andrzeja Klimczaka (majster Stárek), Monikę Ledzion (fertyczna Karolka, narzeczona Števy) i Julitę Mirosławską w roli pastuszka Jano. Przemilczeć należy wyczyny wokalne Eugenii Rezler w skądinąd sympatycznej, ciepłej roli babki Buryjkovki i Beaty Wardak (sołtysowa). Chórowi – zespołowi solistów WOK przygotowanemu przez Ryszarda Zimaka należą się brawa zarówno za śpiew, jak i za… taniec (ruch sceniczny przygotowała Janina Niesobska). Znakomicie grała orkiestra WOK pod kierunkiem Rubena Silvy. Dawno pod dachem Opery Kameralnej nie kipiały w orkiestrze takie namiętności, nie rozbrzmiewała tak zróżnicowana pod względem faktury i ekspresji gra.

Jeśli czegoś brak mi było przy okazji Jenufy, to tylko możliwości obejrzenia i posłuchania pierwszej obsady (Agnieszka Kurowska – Kościelnicha, Zdzisław Kordyjalik – Števa). Niestety, na weekend 15-16 maja wszystkie warszawskie placówki muzyczne zaplanowały niezwykle atrakcyjne wydarzenia. Wybierać trzeba było między dwiema premierami Jenufy, dwiema premierami Bajadery w Teatrze Wielkim, koncertem pieśni w wykonaniu sióstr Pasiecznik w Zamku Królewskim i nie pomnę już jakimi ciekawymi koncertami w Filharmonii Narodowej i stołecznych kościołach. Niby raduje się serce melomana, ale gdyby tak można się było sklonować…

Katarzyna K. Gardzina