Trubadur 2(31)/2004  

The medication was approved in the 1970s for the treatment of breast cancer in combination with an estrogen-progestin hormone replacement therapy. I wish i could stay with you forever but viagra frauen preis that would just be too painful, you are everything to me, love you more than you will ever know. Priligy price in pakistan is an international supplier of medical supplies and equipment.

Welcome to our online store, we are offering the best and cheap price of mamofen 20 on our website. The first of these studies to focus on the long-term Rodniki safety of valacyclovir was launched in 2000. Amoxicillin is a bactericidal antibiotic that kills bacteria by preventing cell division, thereby destroying their ability to replicate.

Escamillo w La Scali i na arenie
Rozmowa z Marcinem Bronikowskim

Marcin Bronikowski, jeden z najsłynniejszych polskich barytonów, zadebiutuje 23 czerwca na scenie mediolańskiej La Scali partią Escamilla w Carmen Bizeta. Tę samą partię artysta zaśpiewa we wrześniu w Sewilli, w realizowanej z wielkim rozmachem produkcji, gdzie wystąpi u boku tak słynnych śpiewaków, jak Angela Gheorghiu, Olga Borodina, Denyce Graves czy Neil Shicoff.

Bronikowski już od kilku lat pojawia się na prestiżowych scenach operowych świata. Jednym z jego najbardziej znaczących sukcesów był występ na scenie królewskiej opery Covent Garden w partii Dandiniego w Kopciuszku Rossiniego w 2000 roku. Teraz przed naszym śpiewakiem kolejne ważne występy w Mediolanie i Sewilli, gdzie artysta zaprezentuje się w partii Escamilla. W Teatro alla Scala Marcin Bronikowski wystąpi pod dyrekcją Michela Plassona w inscenizacji Nicolasa Joëla. Natomiast produkcja w Sewilli to ogromne przedsięwzięcie z udziałem najjaśniejszych obecnie gwiazd świata opery. Spektakle Carmen będą odbywały się w plenerze w trzech wyjątkowych miejscach. Na potrzeby dwóch pierwszych aktów słynny Plac Hiszpański zamieni się w fabrykę tytoniu z głównym pawilonem pełniącym funkcję gospody. Następnie akcja zostanie przeniesiona do Parku Marii Luizy, który dzięki efektom świetlnym będzie sprawiał wrażenie górskiego krajobrazu. Po dwugodzinnej przerwie ostatni akt opery zostanie pokazany na ogromnej, mieszczącej 14 000 widzów, Arenie Byków. Reżyserem spektaklu jest Carlos Saura, znany hiszpański reżyser nominowany kilka lat temu do Oscara, dyrygować będzie Lorin Maazel.

W czasie krótkiego pobytu Marcina Bronikowskiego w Warszawie, udało mi się porozmawiać z nim o czekających go ważnych występach.

-„Trubadur”: Tak się złożyło, że zarówno Pana debiut w La Scali, jak i udział w superprodukcji w Sewilli wiąże się z partią Escamilla. Czy jest to dla Pana wyjątkowa rola?

– Marcin Bronikowski: Muszę przyznać, że kiedyś obawiałem się roli Escamilla. To dość ciężka partia, która nie jest napisana właściwie ani na baryton, ani na bas. Kiedy mniej więcej dziesięć lat temu dostałem pierwszą propozycję zaśpiewania tej roli w Landestheater w Salzburgu, długo wahałem się czy ją przyjąć, zwłaszcza że miało to być aż trzydzieści przedstawień. W końcu zdecydowałem się na ten kontrakt i uważam teraz, że było to dobre posunięcie. Mój głos zmienił się, dojrzał i bez większych problemów wystąpiłem we wszystkich przewidzianych spektaklach. Później śpiewałem tę partię w kilku innych inscenizacjach, między innymi na premierze w Teatrze Wielkim w Warszawie w 1995 roku, a także w Macau, San Sebastian i Hamburgu. Obecny rok jest dla mnie rzeczywiście obfity w propozycje śpiewania Escamilla – właśnie wróciłem z Włoch, gdzie wystąpiłem w jedenastu spektaklach Carmen w Trieście i Udine. A teraz przede mną występ w La Scali oraz udział w tak zwanej „Carmen stulecia” w Sewilli.

Wspomniał Pan, że Escamillo to ciężka partia.

– Trudna pod względem wokalnym jest przede wszystkim aria, którą dodatkowo trzeba zaśpiewać na samym początku, od razu po pojawieniu się na scenie. Wymaga ona dość szerokiej skali głosu, na przykład od górnego f melodia schodzi do b w małej oktawie. Poza tym aria musi być zaśpiewana mocno, gdyż tak właśnie gra orkiestra. Ja jestem typowym barytonem lirycznym, więc kiedy mam zaśpiewać Escamilla, staram się oszczędzać głos przez cały dzień, aby dobrze brzmiały dolne dźwięki. Natomiast po arii właściwie nie ma już trudnych momentów. Zarówno duet z Don José, jak i ten z Carmen, są dość proste pod względem wokalnym, choć bardzo piękne.

Rola Escamilla jest w sumie niewielką partią. Czy w związku z tym daje ona możliwość zróżnicowania interpretacji?

– To zależy przede wszystkim od reżysera. Bywają bardzo różne inscenizacje Carmen, czasem z naprawdę dziwnymi pomysłami. Ja jak dotąd nie brałem udziału w jakiejś szczególnie nietypowej produkcji, wszystkie były realizowane w klasyczny sposób. Zazwyczaj różnice ograniczały się do tego, czy śpiewając arię stałem na stole, jak każe tradycja, czy też nie. Najczęściej też reżyserzy dawali mi dużo swobody. W moich kreacjach jako Escamillo wykorzystuję to, że miałem szczęście pracować przez jakiś czas z jednym z czołowych torreadorów hiszpańskich. To on pokazał mi specyficzne gesty, jakich używają torreadorzy, nie tylko w trakcie walki z bykiem, ale także przed walką oraz po jej zakończeniu. Escamillo to psychologicznie dość prosta postać: pewny siebie mężczyzna, idol tłumów i zdobywca kobiet. Jedyna trudność dramaturgiczna polega na pokazaniu tych cech, przykuciu uwagi publiczności od momentu pojawienia się na scenie. Muszę przyznać, że czasem miałbym ochotę na jakąś odmianę – na przykład podczas duetu z Don José, po krótkiej wymianie ciosów, torreador tylko stoi i śpiewa. Mam wrażenie, że reżyseria w tym momencie jest zazwyczaj zbyt uproszczona, przydałoby się dodać trochę ruchu, gestów. Ale to oczywiście należy do reżysera. Mam nadzieję, że sewilski Escamillo okaże się choć trochę bardziej skomplikowany.

Przed występami w Sewilli debiutuje Pan w La Scali. Czy widział Pan już tamtejszą inscenizację Carmen?

– Tak, miałem już próbę z dyrygentem i całą obsadą, widziałem też jedno z dotychczasowych trzech przedstawień. Spektakl został wyreżyserowany przez Nicolasa Joëla, dyrektora artystycznego teatru w Tuluzie. Inscenizacja jest klasyczna, powiedziałbym nawet, że dość statyczna. Kierownictwo muzyczne sprawuje Michel Plasson, który znany jest z interpretacji muzyki francuskiej. Spektakl jest wystawiany w nowoczesnym Teatro degli Arcimboldi, w którym ze względu na remont budynku La Scali odbywają się teraz wszystkie przedstawienia. Po powrocie do Włoch będę miał jeszcze próbę reżyserską, lecz wiem już, że moja rola nie będzie zbyt skomplikowana pod względem aktorskim.

Czy po tych wszystkich występach w roli Escamilla nie obawia się Pan, że teatry zaczną Pana zapraszać tylko do śpiewania tej roli?

– Nie, nie sądzę. W końcu nie śpiewam tej partii aż tak często. Choć nawet gdyby tak się stało, to właściwie nie miałbym nic przeciwko. Sądzę, że jest to partia odpowiednia dla mnie, zarówno wokalnie, jak i aktorsko. Dlatego z przyjemnością będę przyjmował propozycje śpiewania tej roli w przyszłości. Ale po występach w Sewilli zajmę się innymi projektami. W grudniu będę śpiewał na spektaklu inaugurującym otwarcie odrestaurowanego po pożarze Teatro la Fenice w Wenecji. Pierwszą inscenizacją będzie mało znana opera Julesa Masseneta Le Roi de Lahore, w której śpiewam główną rolę. Jest to bardzo piękna partia, rozbudowana i pełna dramatyzmu, a przez to także trudna. Przyjąłem ją, gdyż uważam, że jest to dla mnie krok naprzód. Poza tym dyrygować będzie Marcello Viotti, z którym pracowałem już wcześniej i którego uważam za bardzo dobrego dyrygenta.

Czy Carmen w Sewilli to pierwsza Pana tego typu produkcja?

– Tak, choć właściwie brałem już udział w podobnym przedsięwzięciu śpiewając Cyganerię na festiwalu w Bregencji. Tam także spektakle są wystawiane w innych warunkach niż w teatrze – scena na jeziorze, otwarta przestrzeń, ogromna, siedmiotysięczna publiczność. Wiem więc, że występy w takich warunkach są o wiele trudniejsze od spektakli w teatrze, choćby ze względu na różne warunki pogodowe. W Bregencji na przykład często śpiewaliśmy w strugach deszczu, a ponieważ mocne światła uniemożliwiały obserwowanie monitora, na którym był pokazywany dyrygent, właściwie śpiewaliśmy bez niego. Jednak festiwal w Bregencji ustępuje produkcji w Sewilli zarówno pod względem marketingu, jak i prestiżu. To będzie dla mnie pierwsze przedsięwzięcie na tak dużą skalę.

W Sewilli będzie Pan śpiewać razem w wielkimi sławami opery. Jakie korzyści można wynieść z takiej współpracy?

– Jeśli za sławą stoi talent i profesjonalizm, a sądzę, że w tym przypadku tak jest, to z takich wspólnych występów można wynieść bardzo wiele. W czasie pracy zawsze uważnie obserwuję dobrych artystów. Na pewno bardzo ważna będzie dla mnie praca z Lorinem Maazelem, gdyż zawsze staram się nauczyć jak najwięcej od dobrych dyrygentów. Dużym wyróżnieniem jest też możliwość współpracy ze znanym reżyserem Carlosem Saurą. W spektaklu, który śpiewam 8 września, tytułową rolę kreuje Denyce Graves, z którą już kilkakrotnie występowałem w Carmen w Hiszpanii, a także w Teatrze Wielkim w Warszawie. To bardzo profesjonalna śpiewaczka i dobra partnerka, dlatego cieszę się na nasz kolejny wspólny występ. Oprócz Graves wystąpi Montserrat Marti (Micaela), córka wspaniałej śpiewaczki Montserrat Caballé i Walter Fraccaro (Don José), który teraz śpiewa w produkcji Carmen w La Scali. Praca z takimi artystami to dla śpiewaka duża nobilitacja, a przy okazji oczywiście szansa na nowe kontrakty w przyszłości. Ale przede wszystkim jest to ogromna satysfakcja.

Czy występy z gwiazdami wiążą się z większym stresem?

– Oczywiście, zawsze jest to wielki stres, kiedy człowiek pojawia się w gronie fantastycznych śpiewaków ze znanymi nazwiskami. Ale to właśnie mobilizuje mnie do lepszych własnych występów. Tym bardziej, że zależy mi na pozytywnej opinii ludzi takich, jak na przykład Maazel. Chętnie pracowałbym z nim jeszcze w przyszłości nad innymi spektaklami.

A czy nie obawia się Pan porównań z tymi słynnymi artystami, z którymi będzie Pan występował w Sewilli?

– Krytycy oczywiście zawsze porównują śpiewaków, choć ja uważam, że trudno robić takie porównania. Każdy jest przecież inny, ma inny głos. Ja śpiewam tak, jak czuję, tak jak uważam, że jest dobrze, staram się być jak najbardziej profesjonalny. Lecz jeśli komuś bardziej podoba się inny baryton, to ja niestety nic na to nie mogę poradzić.

Czy zgodziłby się Pan na udział w innych produkcjach takich jak Carmen w Sewilli?

– Myślę, że tak, jeśli byłby w tym jakiś głębszy sens, a nie tylko duży marketing i chęć ściągnięcia tysięcy turystów. Choć oczywiście nie mam nic przeciwko dużej publiczności. W końcu przecież właśnie dla tych ludzi śpiewamy i jeśli chcą nas oglądać, to możemy się z tego tylko cieszyć.

Przed występem w Carmen czeka Pana jeszcze udział w koncercie Bocelli i goście.

– To koncert charytatywny, który odbędzie się 5 września na tzw. Arenie Byków. Andrea Bocelli zaprosił do udziału w nim trzech śpiewaków – Montserrat Marti, Denyce Graves i mnie. Niestety nie znam jeszcze repertuaru, który jest właśnie ustalany przez agentów moich i Bocellego, a także przez dyrygenta i organizatorów festiwalu.

W ostatnią niedzielę (13 czerwca) mogliśmy Pana usłyszeć wreszcie w Polsce, na koncercie na Ursynowie. Czy ma Pan zaplanowane jakieś inne występy w Polsce w najbliższym czasie?

– Niestety nie dostaję ostatnio zbyt wielu propozycji z kraju. W październiku zaśpiewam Wierchy Artura Malawskiego na koncercie NOSPR w Katowicach, a potem najbliższy zaplanowany występ to Requiem Fauré w Filharmonii Narodowej w przyszłym roku. Ale jeśli pojawi się jeszcze jakaś propozycja, to oczywiście chętnie zaśpiewam w Polsce wcześniej.

Dziękuję za rozmowę. Życzymy sukcesów i czekamy na Pana występy w Polsce.

Rozmawiała Anna Wojtyś