Trubadur 2(31)/2004  

Doxycycline is one of the best drugs for cats for. A group of 5 patients received budesonide for map treatment of their. All of the drugs are also available through our online prescription service.

It was launched in 1994 and, since then, is marketed globally. At the end of the 28-day treatment, the number of individuals who https://masieroconsulting.com/87620-foglio-illustrativo-cialis-20-mg-20809/ lost more than 30% of their baseline weight was compared, and was found to be significantly greater than that of placebo use. Now, you have probably heard about how these products can be very expensive and that there are some pretty scary things you could be doing that could be damaging your skin.

Spotkanie po próbie Bajadery

Po obejrzeniu próby scenicznej Bajadery przenieśliśmy się do udostępnionej nam dzięki uprzejmości dyrekcji TW-ON sali prób chóru na piątym piętrze teatru, aby porozmawiać z wykonawcami występującymi w spektaklu. Przed oczami mieliśmy jeszcze obrazy z dopiero co obejrzanej próby. Dzięki temu nie brakowało pytań do tancerzy, których dosłownie przed chwilą oglądaliśmy na scenie. Naszymi gośćmi byli: pierwszy tancerz baletu Opery Narodowej Sławomir Woźniak i pierwszy solista baletu stołecznej sceny Maksim Wojtiul. Obaj artyści kreują w Bajaderze partie Solora i Złotego Bożka.

Klubowicze zadawali gościom pytania o różne aspekty pracy artysty baletu, m.in. o przygotowanie nowego przedstawienia.

Sławomir Woźniak – Praca nad premierą trwa bardzo długo. Do Bajadery przygotowujemy się od trzech miesięcy. Oczywiście po drodze były inne codzienne przedstawienia, był też wyjazd do Londynu. Ale tak czy inaczej pracujemy nad Bajaderą od dawna, ostatnie dwa tygodnie już pod okiem samej Natalii Makarowej – to najintensywniejszy dla nas okres / Wcześniej pracowaliśmy z jej asystentkami, Susan Jones i Cynthią Harvey. Współpraca z tak znakomitymi artystkami i dopinguje, i stresuje, zwłaszcza na początku. Potem w miarę poznawania się wspólna praca, ciężki wysiłek fizyczny łączy artystę i asystenta, tego, który wymaga i tego, od którego się wymaga.

Maksim Wojtiul – Na pewno to nasze koleżanki z zespołu więcej skorzystają na tej współpracy niż my. Dla nas bardziej korzystne byłoby, gdyby przyjechał Michaił Barysznikow czy inny świetny tancerz-mężczyzna, który sam wykonywał tę partię i w związku z tym lepiej zna się na jej niuansach niż najwspanialsze nawet tancerki.

SW – Cynthia Harvey zrobiła na nas duże wrażenie, bo przecież to ona była partnerką Barysznikowa w słynnej realizacji Don Kichota, pozycji kultowej, którą zawsze oglądało się, żeby podnieść się na duchu i zrobić sobie przyjemność. To był wzór do naśladowania. Samo to, że właśnie Cynthia tańczyła w tym przedstawieniu, powodowało, że praca z nią wyzwalała więcej adrenaliny i była przyjemniejsza.

MW – Może się wydawać, że partia Solora jest ciężka, ale tak nie jest, trudniejszy jest Książę w Śpiącej królewnie czy Albert w Giselle. W balecie klasycznym partie męskie są w ogóle łatwiejsze, mniej jest w nich gry, wyrazu. Klasyczny bohater jest prawie zawsze taki sam, inaczej niż w baletach współczesnych, gdzie większe znaczenie ma aktorstwo. Np. w balecie Czajkowski – tam trzeba stworzyć postać! A Solor jest po prostu zakochany, tylko nie wie, czy wybrać Gamzatti, czy Nikiję.

SW – Ja bym tak nie upraszczał. (śmiech). Ale zgadzam się, że i Giselle, i Jezioro łabędzie to przedstawienia trudniejsze, jeśli chodzi o partnerowanie. Ale i tu, w Bajaderze, jest wiele kawałeczków tańca, gdzie trzeba popracować, żeby nadać mu odpowiedni wyraz.

MW – W Bajaderze dwa momenty są naprawdę trudne: w kodzie w scenie W Krainie Cieni, kiedy tancerz ma do wykonania assemble po kole i fragment w pas d’action, gdzie po trudnym początku, kiedy nogi są już zmęczone, trzeba stanąć na środku, uspokoić się, złapać pion i wykonać piruet.

SW – A kiedy jeszcze przypadkiem nie trafi się w muzykę, to jest naprawdę trudne. Naszą premierę poprowadzi dyrygent z Anglii. Dzisiaj była pierwsza próba z orkiestrą, więc na razie nie ma się co przejmować drobnymi problemami. Jesteśmy zadowoleni, że wyglądało to tak, pan Ellis starał się utrafić w tempo. Zdarza się, że dyrygenci prowadzą spektakle bardzo „nie pod nogę”.

Klubowicze pytali, od czego zaczyna się przyswajanie partii przez tancerzy.

SW – Zazwyczaj zaczyna się od najtrudniejszych fragmentów, w baletach klasycznych zwykle od pas de deux. Najpierw zgrywa się adagio, żeby partner i partnerka dobrze się rozumieli, później każdy szlifuje swoje wariacje na własną rękę, potem dochodzą sceny pantomimiczne i na koniec scala się wszystko z tańcami zespołu. Przy Bajaderze właśnie tak pracowaliśmy – na końcu szlifowaliśmy wszystkie sceny pantomimiczne z Braminem, Radżą i Fakirem.

MW – Jest zwykle dwóch asystentów, mamy dwie sale baletowe: w jednej pracuje zespół, w drugiej soliści. Później wszystko się łączy. Kolejność pracy zależy jednak od asystenta: chodzi o to, żeby jemu najwygodniej było przekazać nam całość choreografii. Np. przy Czajkowskim zaczynaliśmy od wariacji solo, a potem przeszliśmy do duetu.

Na początku praca nad partią przebiega przy akompaniamencie fortepianu, bo jest zbyt wiele poprawek. Nawet jeśli dostępne jest nagranie muzyki, na początku trzeba by po prostu zbyt często zatrzymywać taśmę, dlatego łatwiej jest ćwiczyć z fortepianem. Bywa, że zrobi się jeden kroki i już trzeba przerwać. I tak bez końca.

SW – Ale oczywiście wolę pracować z nagraniem albo już z orkiestrą, bo daje pełniejszy wyraz i dodaje tancerzowi więcej energii. Mam wrażenie, że wtedy pracuje się jakoś bardziej „na poważnie”.

Nie pracujemy z partyturą, to znaczy nie czytamy jej nuta po nucie, ponieważ nasza praca polega raczej na przekazaniu rytmu muzyki za pomocą ciała. To jest kwestia indywidualnego odbioru muzyki i nawet przy najlepszej koordynacji każdy ma odrobinę inne poczucie tego, co robi. Podczas prób szuka się takiego efektu, który będzie najbardziej ciekawy dla widza. Trzeba pogodzić własne odczucie z tym, co po prostu dobrze wygląda. Po to w sali baletowej są lustra i po to są asystenci, żeby mówić, podpowiadać, jaki efekt osiągamy. Chodzi o to, aby znaleźć efekt najciekawszy, czysty, bez zbędnych przyruchów, sprawiający wrażenie lekkości i przyjemności z tańca.

Członków „Trubadura” ciekawiło również, co skłania młodego człowieka do wyboru tak trudnego, choć i wspaniałego zawodu.

MW – W moim przypadku zadecydowali rodzice. Jedni rodzą się i od razu wiedzą, że chcą tańczyć, czują to w sobie i sami do tego dążą. Inni nie. Mnie rodzice wysłali do szkoły baletowej, chcieli, żebym się w niej uczył. Na początku ćwiczyłem tylko po to, żeby mieć dobre oceny, a później spodobało mi się, pokochałem to, co robię i dziś z przyjemnością wykonuję ten zawód. Cieszę się, że wtedy rodzice tak zdecydowali.

SW – Od dziecka lubiłem się ruszać, lubiłem tańczyć, szalałem na szkolnych zabawach. Moje starsze siostry, a różnica wieku jest między nami dość znaczna, zadecydowały, że powinienem pójść do szkoły baletowej. To była ich decyzja, nie moja, bo ja byłem zbyt mały, żeby wiedzieć, co to oznacza. Wtedy się zgodziłem, dziś absolutnie nie żałuję, bo kocham to, co robię, aczkolwiek w pierwszych trzech klasach szkoły baletowej było mi naprawdę ciężko, zwłaszcza że mieszkałem w internacie. Coś jednak ciągnie do baletu, bo obaj moi synowie niespecjalnie interesowali się tańcem, wcale ich do tego nie nakłaniałem, ale kiedy przyszła pora, zdali do szkoły baletowej i mają już na swoim koncie pierwsze sukcesy.

Kiedy chce się być tancerzem, w pewnym momencie trzeba się zgodzić na pewne koszty fizyczne tej pracy i umieć je połączyć z miłością do zawodu. Kiedy robi się coś, co się bardzo kocha, żadne koszty nie są zbyt wielkie. Przyjemność z tego, co się robi, jest tak duża, że jakieś drobne załamania powodują tylko wzmocnienie chęci walki. W zawodzie tancerza to raczej fizyczna, nie psychiczna strona bywa największą przeszkodą. Znacznie trudniej niż stres jest zwalczyć fizyczny ból, który często nam towarzyszy. Kiedy zdarzy się kontuzja, trudno jest oszukać ciało i powiedzieć sobie: nie boli.

Dzięki rozmowie z naszymi gośćmi mogliśmy dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy o codziennej pracy artystów baletu.

SW – Od 10 do 14 i wieczorem od 18 do 21 jesteśmy na sali baletowej, dzień w dzień, niezależnie od tego, czy gramy przedstawienie, czy nie. Nawet więcej: im mniej tańczymy, tym więcej prób potrzebujemy. Przy tak niewielkiej liczbie przedstawień, jaką dajemy, nie może być inaczej. Oczywiście dobrze jest, kiedy spektakl jest przygotowany do perfekcji, ale nie może być przećwiczony. Wtedy zaczynają się kontuzje i tuż przed premierą trzeba wprowadzać zmiany, bo np. dwie tancerki skręciły nogę na próbie. Każdy tancerz jest zwolennikiem tego, żeby robić mniej prób, a więcej przedstawień. Żadna próba nie zastąpi spektaklu, wyjścia na scenę. To daje zupełnie inne umiejętności. Gościmy teraz tancerkę z Moskwy – w ubiegłym roku ona u siebie miała 200 przedstawień, my – zaledwie 50. Trudno więc wymagać, żebyśmy mieli taką kondycję, jak tancerze, którzy tak często wychodzą na scenę. To nawet nie chodzi o umiejętności – na sali wszystko wychodzi świetnie, a na scenie dochodzi stres, inne warunki i zaczynają się problemy.

MW – Kiedy gramy Śpiącą królewnę, która wystawiana jest raz w roku, to oczywiste, że potrzebujemy dużo prób. Nie chodzi o to, że nie znamy choreografii czy nie potrafimy jej wykonać. Wszystkie kawałki, które ma do zatańczenia solista, nie sprawiają na sali problemu. Ale żeby złożyć to w trzygodzinny spektakl i wykonać razem, trzeba mieć kondycję, którą można wypracować tylko podczas codziennych prób lub tańcząc spektakle. Ostatnio na przykład tak się szczęśliwie złożyło, że tańczyłem w dosyć krótkim czasie trzy spektakle Córki źle strzeżonej – tę ostatnią zatańczyłem z moją partnerką Karoliną Jupowicz po trzech tylko próbach, a do wcześniejszych przedstawień trzeba się było przygotowywać około dwóch tygodni.

Pytaliśmy naszych gości o preferencje w doborze repertuaru, czy wolą tańczyć wielką klasykę, czy może choreografie współczesne?

MW – Bardzo lubię klasykę, bo dopóki można skakać, ciało jest posłuszne, to właśnie w klasycznych baletach można najpełniej pokazać swoje umiejętności. Bardzo lubię np. właśnie Bajaderę za te dwa trudne kawałki, nie tańczy się tu dużo, ale to naprawdę daje satysfakcję. Współczesne choreografie też lubię wykonywać pod warunkiem, że są to rzeczy dobre.

Nie mam ulubionych ani wymarzonych partii, bo każda, nawet najwspanialsza partia tańczona bez przerwy po prostu się nudzi. Chcę robić jak najwięcej różnych rzeczy. Chciałbym tańczyć i Don Kichota, i choreografie Balanchine’a, chciałbym zatańczyć w Giselle i Korsarzu. Jest wiele wspaniałych baletów, których niestety nie mamy obecnie w repertuarze.

SW – Rzeczywiście, gdyby nie to, że tę Bajaderę robi u nas Natalia Makarowa, to uważałbym, że jest wiele baletów, które powinniśmy zrobić przed Bajaderą. Nazwisko Makarowej i cała przyjemność pracy z nią oraz to, że ten sam spektakl mają też w repertuarze Teatro Colon, teatr w Rio de Janeiro, Royal Ballet w Londynie i wiele innych, nobilituje nasz zespół. Nobilituje nas, że otrzymujemy Bajaderę w tej samej redakcji, co tak świetne teatry. Z drugiej strony, na pewno jest to nudnawy spektakl, dużo baletowej pantomimy, dużo tańców, które niczego nie wnoszą do akcji. Ale jednocześnie jest to świetna szkoła dla tancerzy, którzy nie mają zbyt wiele kontaktu z takim właśnie klasycznym repertuarem. Poza tym, jak trafnie zauważył jeden z kolegów: jeżeli nie my pokażemy w Polsce Bajaderę, to kto? Prawda jest taka, że właśnie tu są najlepsze możliwości techniczne i najliczniejszy zespół, który może prezentować wielkie balety klasyczne, nawet jeśli trochę trącą naftaliną.

MW – Trzeba pamiętać, że jesteśmy w specyficznym teatrze, w Operze Narodowej. W każdym kraju, czy jest to Francja, Niemcy, Stany Zjednoczone czy Rosja, pierwszy teatr, scena narodowa to tradycje, historia, w tym również historia baletu. Oczywiście nie można zamykać się tylko w tym, ale taki wielki balet klasyczny to szkoła i dla tancerzy, i dla widzów. Te dzieła powinny być utrzymywane w repertuarze. Można się sprzeczać, jak powinny być wystawiane. Można się starać trochę te zabytki odświeżyć, otrzepać z naftaliny, ale powinny być zawsze pokazywane jak najbardziej atrakcyjnie. Wtedy nawet kiedy jest mało ciekawych tańców, sam przepych kostiumów i dekoracji zachwyca od pierwszego podniesienia kurtyny.

Jeszcze raz serdecznie dziękujemy solistom baletu Teatru Wielkiego – Opery Narodowej Sławomirowi Woźniakowi i Maksimowi Wojtiulowi, że po wyczerpującej próbie znaleźli czas i chęć, by opowiedzieć nam o swojej pracy. Dla kilku wielbicieli, czy raczej wielbicielek, była to pierwsza okazja do „bliskiego spotkania” z ulubionymi artystami i bezpośredniej rozmowy w miłej, kameralnej atmosferze. Dziękujemy!

oprac. Katarzyna K. Gardzina