Trubadur 3-4(32-33)/2004  

Eye drops are an effective way of treating dry eyes and conjunctivitis. One generic form, tamoxifen capsules, contains the drug durata levitra Toshbuloq as an oil-based gel and is typically administered by mouth. It's a common misconception that taking the pills will stop your period.

The first step is to create a list of different areas within your body where you want to test. We are the best provider of https://technolojist.com/59942-paxlovid-orders-by-country-92599/ dapoxetine 60mg online usa online pharmacy. It does not contain any errors of fact but rather contains all the information provided by the official site.

Balet leży… na zdjęciach

Przeglądając pamiętniki Feliksa Parnella, tancerza, choreografa i dyrektora zespołu baletowego, natknęłam się na następującą historię. Oto Polski Balet Parnella przyjeżdża na występy do teatru Wintergarten w Berlinie. W pierwszym dniu daje dwa przedstawienia, jedno po drugim, po zakończeniu których wychodzący artyści zauważają stojące przed teatrem szklane gabloty z ogromnymi fotosami. Są to zdjęcia zrobione w trakcie ich pierwszego spektaklu, wywołane i wiszące już jako reklama w całym mieście. Co więcej, zdjęcia te są, jak sam Parnell przyznaje, żywe, w ruchu, pełne ogromnej ekspresji, dynamiczne, oddające istotę tańca, a nie tylko martwe pozy. Jest rok 1937.

Prawie siedemdziesiąt lat później w Warszawie nadal brak tak sprawnej reklamy. Co więcej, nie jestem w stanie dostrzec najmniejszych oznak promocji baletu przy pomocy fotografii. A przecież to właśnie zdjęcia są w stanie najlepiej zachęcić widza do pójścia na przedstawienie baletowe. Nie plakat, nie kilkulinijkowy tekst w gazecie (dłuższe raczej się nie pojawiają), ale właśnie fotos ukazujący interesującą scenę, bogactwo dekoracji i kostiumów, a przede wszystkim wyjątkowe fragmenty choreografii pokazujące umiejętności tancerzy i piękno tańca.

A tymczasem w warszawskim teatrze ze świecą szukać choćby jednego zdjęcia baletowego. Fakt, brakuje i fotografii z oper, ale przynajmniej przy wejściu witają widza ogromne fotosy z Halki i Carmen. A dlaczego choć jeden z nich nie jest z Jeziora łabędziego czy ze Śpiącej królewny? Przecież Teatr Wielki to scena zarówno operowa jak i baletowa. Niestety przeciętny widz bywający w Teatrze Wielkim tylko na przedstawieniach operowych, nie ma szansy zainteresować się baletem, dostrzec jak ciekawie wygląda na zdjęciach dane przedstawienie i w konsekwencji na nie nie przyjdzie. Fotografia baletowa pojawia się jedynie w programach przedstawień oraz na stronie internetowej Teatru Wielkiego. W programach, jak łatwo zauważyć, większość zdjęć to archiwalne, czarno-białe, pozowane fotografie przedstawiające artystów kreujących główne partie w poprzednich inscenizacjach w kraju i zagranicą. Zdjęcia te są oczywiście cenną dokumentacją, ale nie pokazują ani zalet inscenizacji, którą widzowie przyszli obejrzeć, ani tancerzy występujących na scenie TW. Aktualne zdjęcia pojawiają się niezwykle rzadko i w większości są niestety idealnymi przykładami tego, co Parnell określił jako „martwe pozy”. Oto tancerz stoi z wyciągniętą ręką, tancerz leży, siedzi, klęczy. Nie znajdziemy tu spektakularnych jété czy skomplikowanych podnoszeń. W najlepszym wypadku obejrzymy arabeskę czy attitude, oczywiście tylko jeśli nie jest to zdjęcie zamieszczone na dwóch kolejnych stronach, gdyż wtedy część wypadająca na złączeniu jest zupełnie niewidoczna co psuje cały efekt. Zwykle zdjęcia te, jeśli nie zwrócimy uwagi na pointy na nogach tancerek, równie dobrze mogłyby pochodzić ze sztuki teatralnej. Marna to dokumentacja talentu naszych tancerzy. Fotogaleria na stronie internetowej TW zawiera niestety niewiele lepsze fotografie (z nielicznymi wyjątkami). Doskonałym przykładem jest „reklama” Romea i Julii, gdzie dwa z dziewięciu zamieszczonych zdjęć pokazują głównych bohaterów leżących na grobowcu lub na schodach, a pozostałe są równie statyczne – wśród nich leżący (!) Mercutio, leżący Tybald, klęczący Parys. Po obejrzeniu ma się wrażenie, że przez większość tego baletu tancerze leżą lub ewentualnie spacerują zamiast tańczyć. Podobne uczucia wywołują zdjęcia z brawurowej przecież Bajadery, którą fotogaleria ukazuje jako zestaw zastygłych w podobnych pozach solistów. Oczywiście, balet bardzo trudno jest fotografować, wystarczy jednak zajrzeć do zagranicznych (polskich nie ma) magazynów poświęconych tańcowi, aby przekonać się jak atrakcyjnie można go pokazać.

Wizyta w TW na przedstawieniu baletowym dla wielu widzów, zarówno stałych bywalców jak i osób będących po raz pierwszy w teatrze, kończy się zajrzeniem za kulisy, aby pogratulować artystom i ewentualnie uzyskać ich autografy. Zawsze zastanawiało mnie, na czym podpisują się tancerze swoim wielbicielom – na programie, w którym najczęściej nie ma o nich ani słowa, gdyż został wydany kilka lat wcześniej lub, jak w przypadku La Dolce Vita czy Trzech Muszkieterów, w ogóle nie zawiera zdjęć ze spektaklu? Niestety na pewno nie na zdjęciu ze spektaklu. Te nie są nigdzie dostępne, a własnych oczywiście robić nie wolno. A nie mylę się chyba podejrzewając, że część widzów z chęcią zakupiłaby fotografię ze spektaklu jako pamiątkę, zwłaszcza, jeśli można na niej uzyskać autograf wykonawcy. Z doświadczenia wiem, że nieliczne zdjęcia, które zrobią widzowie, na przykład w trakcie scenicznych ukłonów, są przez wielbicieli baletu rozchwytywane. Funkcjonował niegdyś w głównym foyer sklepik operowy, w którym obok książek i kaset sprzedawane były także zdjęcia z Greka Zorby. Niedawno dowiedziałam się, że wydawane były także pocztówki ze zdjęciami tancerzy, m.in. Bożeny Kociołkowskiej, Elżbiety Jaroń, Ewy Głowackiej czy Zdzisława Ćwioro. Wprawdzie były to fotografie pozowane, ale przynajmniej szeroko dostępne. Dziś są one dokumentem historii naszego baletu oraz wspaniałą pamiątką dla tych, którzy podziwiali widniejących na nich tancerzy na scenie. Szkoda tylko, że zupełnie zrezygnowano z takiej promocji baletu.

 Teatry w innych miastach europejskich i amerykańskich wydają specjalne biuletyny poświęcone własnym zespołom baletowym. Można w nich znaleźć szczegółowe informacje o przedstawieniach znajdujących się w repertuarze i oczywiście mnóstwo zdjęć zachęcających do przyjścia na balet. Teatr warszawski promocją baletu zdaje się specjalnie nie przejmować. Widać panuje tam przekonanie, że „kto chce, ten i tak przyjdzie”. Pewnie, wielbiciel baletu przyjdzie, ale nowego widza w ten sposób teatr nie zyska. A przecież na tym właściwie powinno mu zależeć.

Anna Wojtyś