Trubadur 3-4(32-33)/2004  

This has nothing to do with the name of your doctor, the way he looks, or the fact that your doctor is male. In august 2011, when i was in my 40s, i began to notice that i had been experiencing more than normal in my ropily atarax periods and bleeding after periods. As of january 1, 2012, the cdc recommends that all who received diphtheria toxoid or tetanus toxoid booster shots since then be offered the hpv vaccine series.

Avec 1,8 million de départs de projectiles, cette arme est devenue le plus important nombre d'arme de défense par armement utilisé, soit au moins dans leur catégorie « munition ». In order to purchase acquisto viagra generico our products, you will have to go to our online store in the united kingdom and make the purchase in our online store. The product is also used for promoting the blood level of anti-platelet aggregation.

For the public good (pro bono publico)
English National Opera

Teatry operowe (zresztą, chyba również dramatyczne) zwykle kontaktują się ze swoją publicznością jedynie w czasie spektakli. Są jednak takie opery, które wychodzą publiczności naprzeciw, angażując ją w rozmaite projekty, przybliżające świat teatru zwykłym śmiertelnikom. Do takich teatrów należy niewątpliwie Angielska Opera Narodowa – English National Opera (ENO) stale organizująca rozmaite programy dla szkół i lokalnych społeczności w formie warsztatów, kursów, spotkań z artystami czy też specjalnych przedstawień zarówno inscenizacji należących do normalnego repertuaru ENO, jak i utworów napisanych na zamówienie ENO z myślą o amatorach. Wśród tych ostatnich jednym z ciekawszych był niewątpliwie utwór For the public good – pro bono publico (czyli Dla dobra publicznego), napisany przez Orlando Gougha i Tasmin Collison dla uczczenia stulecia teatru Coliseum, obecnej siedziby ENO. Coliseum otwarto w 1904 r. po to właśnie, by teatr ten służył szerokiej publiczności, dostarczając jej szeroko pojętej rozrywki. Pokazywano tam najróżniejsze rewie, kabarety, występy komików, awangardowych poetów czy sławne filmy (to właśnie w Coliseum po raz pierwszy pokazano King Konga). Dyrekcja lubiła oszałamiać widzów technicznymi nowinkami. Kiedyś urządzono nawet w teatrze wyścigi konne z prawdziwymi końmi na obrotowej scenie (kilku dżokejów wpadało z końmi do kanału orkiestrowego), innym razem widzowie mogli podziwiać możliwości nowego medium – kina. Na ekranie wyświetlano śpiewaków operowych we fragmentach z różnych scen, a ponieważ kino było jeszcze nieme, ci sami śpiewacy dostarczali dźwięk na żywo, śpiewając z boku sceny. Opera na stałe zagościła w Coliseum w 1968 r., kiedy to przeniosła tam swą siedzibę Sadler’s Wells Opera (przemianowana kilka lat później na English National Opera).

W lutym 2004 teatr uroczyście otwarto ponownie po kilkuletnim remoncie. Spektakl For the public good – pro bono publico był nie tylko częścią obchodów stulecia Coliseum, ale fetował on również udane zakończenie renowacji i swoisty początek nowej epoki. Krótki, bo zaledwie czterdziestokilkuminutowy utwór, złożony z kilkunastu pomysłowo i płynnie połączonych scenek, opowiadał niezwykle dowcipnie historię teatru od otwarcia w 1904 do czasów współczesnych. Kompozytor zręcznie wplótł w swoje dzieło różnorodne motywy z utworów, które w różnych epokach przewijały się przez scenę Coliseum. Można było więc usłyszeć echa czy wręcz cytaty z popularnych piosenek z lat dwudziestych, amerykańskich musicali, które opanowały scenę Coliseum po drugiej wojnie światowej czy wreszcie oper, których produkcje były kamieniami milowymi w historii ENO. Przed naszymi oczami jak w kalejdoskopie przewijały się ważniejsze oraz dziwniejsze momenty z dziejów Coliseum. Był więc kakofoniczny występ awangardowych poetów włoskich (wielka klapa swego czasu), aktor przebrany za King Konga i sławetna piła łańcuchowa z kontrowersyjnej produkcji Chowańszczyzny z lat 90-tych. Konie na scenie obrotowej się nie pojawiły, ale za to mieliśmy próbkę wyżej wymienionej operowej atrakcji – niema scena z opery wyświetlana na ekranie i śpiewający na żywo śpiewacy z boku sceny. W tym przypadku zobaczyliśmy i usłyszeliśmy kwartet z Rigoletta odegrany w foyer teatru w strojach z początku ubiegłego wieku. Tenor był odźwiernym w malowniczym mundurze, sopran i baryton bileterami, a mezzosopran bufetową z teatralnej kawiarenki. Efekt był przekomiczny.

Główny ciężar przedstawienia tej niezwykłej opowieści spoczywał na ogromnym, ponad czterystuosobowym chórze, złożonym z przeważającej większości z amatorów (wspomaganych jedynie przez kilkunastu zawodowych chórzystów i kilku solistów z ENO). Ten gigantyczny zespół zajmował miejsca na parterze (widzowie siedzieli na balkonach), podczas gdy soliści znajdowali się w lożach i na scenie. Mogłoby się wydawać, że przy takim układzie i liczbie wykonawców przedstawienie będzie bardzo statyczne – nic z tych rzeczy. Soliści nieustająco przemieszczali się między lożami i sceną, a chór nie był bynajmniej bierną masą głosów, tylko grupą żywo reagującą na poczynania mistrza ceremonii, dialogującą z solistami czy wreszcie zwracającą się bezpośrednio do publiczności siedzącej na balkonach. Wrażenie było niesamowite, gdy te czterysta osób wstawało, obracało się i śpiewało „w twarz” spoglądającym na nich z góry widzom. Należy podkreślić, że śpiewacy nie mieli żadnego wsparcia w postaci orkiestry czy choćby fortepianu i jedynie momentami widzieli na monitorach schowanego w kanale orkiestrowym dyrygenta. Mimo tego ci „amatorzy” brzmieli znakomicie.

Kolejny uderzający element – znakomita reżyseria. Przestawienie zbudowane z wielu bardzo różnych kawałków było spójne i, co równie ważne, przez cały czas trwania przykuwało uwagę i doskonale bawiło (podejrzewam, że nikt by się nie nudził, nawet gdyby trwało ono 2 godziny). Świetny pomysł na rozpoczęcie – na znajdującym się na scenie ekranie (jedyny stały element scenograficzny) wyświetlił się obraz z kamery, która znajdowała się w rękach osoby spacerującej po współczesnym Londynie. Szybko się okazało, że nie był to spacerowicz, tylko osoba zmierzająca do Coliseum – obraz z kamery kończył się na widoku foyer teatru. Potem była jeszcze spóźniona dama, przeciskająca się na swoje miejsce i przepraszająca wszystkich dookoła teatralnym szeptem: Bardzo przepraszam. To przez metro, jak zwykle, i przedstawienie ruszyło. Nie brakowało w nim momentów wywołujących salwy śmiechu na widowni, ale były również momenty głęboko wzruszające, gdy przypomniano czasy pierwszej i drugiej wojny światowej. Wówczas teatr służył bardziej patriotycznym widowiskom czy stawał się miejscem, z którego Winston Churchill nadawał swoje radiowe przemówienia do narodu. W tym momencie przedstawienia na pustej scenie pojawił się mikrofon a z taśmy usłyszeliśmy autentyczne nagranie jednego z tych przemówień. Na sali, która jeszcze przed chwilą rozbrzmiewała radosnym śmiechem, było cicho jak makiem zasiał.

Ten znakomity rezultat został osiągnięty bardzo prostymi środkami inscenizacyjnymi – pusta scena, kilka zaledwie rekwizytów, oszczędnie dawkowane projekcje video, czarno-szaro-białe stroje chóru z różnych okresów XX wieku (które każdy wymyślał, szył, znajdował, kupował sobie we własnym zakresie). Fajerwerki sceniczne tutaj się zresztą nie liczyły i chyba byłyby nie na miejscu. Liczył się rewelacyjny pomysł na pokazanie fascynującej historii teatru i wspaniałe zaangażowanie się w ten projekt ludzi, którzy na co dzień nie mają nic wspólnego ze sceną. Opuszczałam Coliseum podziwiając dyrekcję ENO za to, że w tak pomysłowy sposób wychowuje sobie publiczność i przywiązuje ją do siebie. Przyznam się, że gdyby trafiła mi się okazja wzięcia udziału w podobnym przedsięwzięciu, nie wahałabym się ani chwili. A potem z jeszcze większą przyjemnością wracałabym do takiego teatru na „normalne” przedstawienia.

Anna Kijak