Trubadur 3-4(32-33)/2004  

A study, however, found that a low-fat diet had no effect on either type of liver. Pimple problems https://huckepackkostuem.de/96745-cialis-kaufen-online-apotheke-81306/ are one of the most common problems for women of all ages. Buy no prescription allegra dhea diana cialis buy no prescription allegra dhea diana cialis how often should a woman who breastfeed her child take ibuprofen.

I went to sleep and woke up to find my right forearm in my mouth and it was swollen, and i had bruises all over my arm. You can also try https://isisklinikken.dk/34707-sildenafil-generika-preise-20999/ out different types of oils such as jojoba oil or sweet almond oil to help reduce the appearance of acne. It is an antibiotic that is used to treat bacterial infections, such as strep throat.

Paul Esswood i Artur Stefanowicz na 42. Bydgoskim Festiwalu Muzycznym

Na to święto czekałam z niecierpliwością od kilku miesięcy. Żeby na jednym recitalu usłyszeć wyjątkowych mistrza i ucznia, byłam gotowa wziąć urlop i jechać autobusem z Warszawy do oddalonej o dobrych sześć pekaesowych godzin Bydgoszczy. Wydarzenie zapowiadało się o tyle niecodziennie, że obydwoma bohaterami wieczoru mieli być kontratenorzy. Mistrz – Paul Esswood – to nie tylko sama w sobie legenda, ale i pierwszy kontratenor, który zachwycił mnie do tego stopnia, że oszalałam na punkcie tego rodzaju głosów. Uczeń – Artur Stefanowicz – niegdyś solista Warszawskiej Opery Kameralnej (świetny Otton u Monteverdiego, wyrazisty Mozartowski Farnace) to dziś światowej sławy alcista, niezapomniany Unulfo ze słynnej Rodelindy przygotowanej przez Williama Christie, z Anną Cateriną Antonacci (Rodelinda) i Andreasem Schollem (Bertarido).

Maestro Esswood to, chyba nie tylko w mojej opinii, jeden z najwybitniejszych współczesnych kontratenorów. Był pierwszym alcistą, który zaśpiewał w słynnej La Scali, występował również na większości najważniejszych scen operowych świata. Wziął udział w historycznym cyklu nagrań kompozycji Claudia Monteverdiego zrealizowanym przez Nikolausa Harnoncourta i Jean-Pierre Ponnelle’a w Operze w Zurychu. Również z Harnoncourtem i Gustavem Loenhardtem nagrał dla Teldecu kompletny cykl kantat Bacha. Śpiewał większość ważniejszych partii Händlowskich. Jego repertuar obejmuje też dzieła Purcella, Mozarta, Haydna, Schuberta i Schumanna, utwory Schnittkego, Glassa i Pendereckiego. Specjalnie dla Paula Esswooda Krzysztof Penderecki napisał rolę Śmierci w Raju utraconym, a Philip Glass – tytułową partię w Echnatonie (Akhnatenie). Esswood jest najsłynniejszym wykonawcą roli Oberona ze Snu nocy letniej Brittena. Na koncie ma ponad 150 nagrań – głównie oratoryjno-kantatowych, operowych i pieśniarskich. Jest profesorem wokalnej interpretacji baroku w londyńskiej Royal Academy of Music, której jest również honorowym członkiem. Regularnie występuje z formacją Pro Cantione Antiqua. Prowadzi kursy mistrzowskie na całym świecie. Do jego polskich uczniów, obok Artura Stefanowicza, należą m.in. alcista Piotr Łykowski, alcistka Ewa Marciniec i sopranistka Anna Karasińska. Kariera kontratenora nie trwa na ogół długo, więc nic dziwnego, że od kilku lat maestro mniej śpiewa (zdecydowanie częściej repertuar pieśniarski niż operowy), a swoje ogromne doświadczenie wykorzystuje stojąc za pulpitem dyrygenckim. Dobre recenzje zebrały prowadzone przez niego spektakle Purcellowskich The Fairy Queen, Króla Artura oraz Dydony i Eneasza. W Polsce dyrygował m.in. Capellą Cracoviensis.

Na bydgoskim koncercie 16 września reprezentacja „Trubadura” w składzie: Katarzyna Gardzina, Anna Wojtyś i niżej podpisana miała okazję podziwiać mistrza już w nowej roli. Każda z nas może zaświadczyć, że jako dyrygent Mr Esswood jest nie mniej precyzyjny i charyzmatyczny, niż był w czasach aktywnej działalności w zawodzie kontratenora. Na koncercie zatytułowanym Musical Extravaganza from the Age of Castrati poprowadził etatową orkiestrę kameralną Filharmonii Pomorskiej – Capellę Bydgostiensis.

Artur Stefanowicz należy do najzdolniejszych uczniów Paula Esswooda. Naukę w Warszawskiej Akademii Muzycznej ukończył pod okiem profesora Jerzego Artysza, uczęszczał też na kursy Jadwigi Rappé. Jest laureatem wielu znaczących konkursów wokalnych i jednym z nielicznych polskich wokalistów, którym przypadła w udziale prawdziwa międzynarodowa kariera. Ma na koncie występy z wieloma znaczącymi orkiestrami, pod kierunkiem uznanych dyrygentów i na najsłynniejszych deskach operowych świata. Jak ewoluował głos Stefanowicza (od bardzo obiecującego po dojrzały), najlepiej orientują się ci, którzy mają w płytotece dwie, bez większego problemu dostępne na polskim rynku, płyty alcisty: W. A. Mozart. Rare Opera Arias, nagraną z Sinfonią Varsovią pod dyrekcją Karola Teutscha w 1991 r. (Polskie Nagrania) oraz późniejszą – Händel. Vivaldi z kantatami mistrzów, stanowiącą nagranie live z Wratislavia Cantans 1999 (KOCH Classics). Inne nagrania artysty – m.in.: Zemsta nietoperza Straussa (partia Orłowskiego) z festiwalu Mörbisch Seefestspiele, Stabat Mater Pergolesiego i Vivaldiego z Concerto Avenna, Vespro della Beata Vergine Monteverdiego z Les Arts Florissants, kanataty Bacha i Schütza z Collegium Instrumentale Bruggense, a nawet polskie nagranie Pokoju saren Majewskiego i Skrzeka (rola Syna) – są w naszych sklepach praktycznie nieosiągalne. Kamieniem milowym w rozwoju międzynarodowej kariery polskiego kontratenora był wyżej wspomniany spektakl Rodelindy Händla z Festiwalu Operowego w Glyndebourne, zarejestrowany na video dla Warner Music Vision.

Bydgoski koncert rozpoczął się uwerturą do Rinalda Händla. Z programu dowiedziałyśmy się, że właśnie twórczości genialnego Georga Friedricha poświęcona będzie pierwsza część wieczoru. Orkiestra spisywała się nienajlepiej, ale że naszą uwagę przykuła niesamowita energia dyrygującego maestra, niedoskonałe wykonanie kompozycji uszło Capelli Bydgostiensis płazem. Zadziwił nas fakt, że angielski dżentelmen prowadzi zespół w pełen ekspresji sposób, jakiego nie powstydziłby się sam maestro Maksymiuk. Od Paula Esswooda po prostu nie dało się oderwać oczu! Błędów, które darowałam orkiestrze w trakcie wykonania uwertury, nie mogłam nie zauważyć w przepięknej Cara sposa – popisowej arii Rinalda z I aktu opery. Capella fałszowała niemiłosiernie, nie zwracając najmniejszej uwagi na dwojącego się i trojącego dyrygenta. Zamiast zaufać doskonałym i niebywale pomocnym gestom maestra, większość muzyków zapamiętale szukała czegoś w nutach i poza partyturą nic zdawało się ich nie obchodzić. Było nie było – po jednej z czołowych polskich orkiestr kameralnych spodziewałyśmy się nieco więcej. Koncertująca na całym świecie grupa, mająca na koncie wiele nagrań krajowych i zagranicznych, w końcu słynąca z tego, że potrafi umiejętnie poruszać się po całym swoim szerokim spektrum repertuarowym, tym razem rozczarowywała.

Doprawdy nie wiem, jak w całym tym galimatiasie odnalazł się Artur Stefanowicz. Artysta wykazał natychmiastową i niespotykaną wręcz umiejętność koncentracji – w skórę rozpaczającego i tęskniącego Rinalda wszedł bez najmniejszego problemu. Początek trochę nie brzmiał (bardzo ciche i głębokie Cara Stefanowicza zaginęło w rumorze wywołanym przez orkiestrę), ale potem było już tylko lepiej i lepiej. Arcytrudną, emocjonalną arię uważam za jedną z najmocniejszych stron polskiego kontratenora. Do dziś nie mogę zapomnieć, jak brawurowo wykonał ją na ubiegłorocznym koncercie w Iwaszkiewiczowskim Stawisku (z towarzyszeniem komentarzy, delikatnie mówiąc, niezbyt obytej publiczności). I tym razem było wybornie, choć wybranie Cara sposa na początek recitalu, gdy głos nie jest jeszcze wystarczająco rozśpiewany, uznałyśmy za pomysł arcyryzykowny. O wątpliwościach zapomniałam, słysząc środkowy, szybki fragment arii. Sposób, w jaki interpretuje go Stefanowicz, jest naprawdę godzien podziwu.

Nadszedł czas na Giulio Cesare in Egytto. Va tacito e nascosto, śpiewanego przez przechadzającego się po puszczy Juliusza Cezara, David Daniels mógłby polskiemu kontratenorowi tylko pozazdrościć. Co za subtelność, delikatność, melodyjność, jakie piękne ozdobniki! Nietrudno było wyobrazić sobie, jak leśne echo odbija każde z rzucanych przez rzymskiego wodza słów. W miły nastrój wprawiła nas partia rogu, bo aczkolwiek nie została wykonana nadzwyczaj poprawnie, po dokonaniach pozostałych członków Capelli Bydgostiensis stanowiła dla nas pewne „światełko w tunelu”. Wracając do wykonawcy recitalu – w jego alcie musi być chyba jakaś magia, bo choć każda z nas zna na pamięć kilka świetnych i „chwytliwych” wykonań Va tacito…, wracając do domu nuciłyśmy arię już po „stefanowiczowsku”.

Wydostałyśmy się z puszczy. Orkiestra zagrała znośnie symfonię z Rinalda, a zaraz potem (przy minimalnej pomocy zespołu i koszmarnie fałszującej sekcji dętej – oboje i fagot prześladowali nas do końca koncertu) alcista w pełen uczucia sposób zinterpretował Pena tiranna – arię Dardana z Amadigi di Gaula. Na zakończenie pierwszej połowy koncertu „zagrzmiała” Vivi tiranno – brawurowa aria Bertarida z Rodelindy.

Artur Stefanowicz gra całym sobą. Przy skomplikowanych trylach i ozdobnikach wykonuje ciąg ruchów i gestów, które żartobliwie określiłyśmy „tańcem koloraturowym” – ciało artysty śpiewa razem z nim, a głos wydobywa się na zewnątrz niczym samodzielna istota, która dopiero poza organizmem swego stwórcy zaznaje prawdziwej rozkoszy wolności. Na przerwę wyszłyśmy zachwycone. Choć głos alcisty trudno nazwać pięknym lub słodkim, doskonałym brzmieniem w średnicy, nienagannymi i dobrze postawionymi wysokimi dźwiękami oraz stylowymi przejściami w dolne granice rejestru Artur Stefanowicz zdobył nas całkowicie. Jeśli dodać do tego siłę głosu, charyzmę, oryginalność i zupełne unikanie interpretacyjnych łatwizn, powstaje mieszanka, o jakiej słuchacz łatwo nie zapomina.

Gdybym osobiście nie poznała Paula Esswooda, myślałabym, że w czasie przerwy ostro skarcił orkiestrę. Muzykę z Fairy Queen Purcella Capella Bydgostiensis zagrała cudownie! Tu też wyszedł na światło dzienne dyrygencki kunszt Brytyjczyka. Takiego wrażliwego, subtelnego prowadzenia tej muzyki nie dane było mi jeszcze podziwiać. Kolejno usłyszałyśmy sceny: First Music: Prelude Hornpipe oraz Second Music: Rondeau, na którą złożyły się instrumentalne fragmenty Prelude, Dance for The Fairies i Chanconne, przeplecione dwiema altowymi ariami: Come all ye songsters of the sky.i Here’s the Summer, sprightly, gay… Zapomniałyśmy o brawurze śpiewu barokowych kastratów z pierwszej części koncertu. Popłynęły dźwięki słodkie, płynne i rozkoszne… Prawdziwy pokaz możliwości wokalnych Artura Stefanowicza stanowiła Che faró senza Euridice – aria Orfeusza z Orfeusza i Eurydyki Glucka. Mimo nieco „spalonego” początku artysta ukazał w niej ogromny potencjał nie tylko głosowy, ale i aktorski. Podobnie było z Venga pur minacci e frema – „perfidną” arią Farnacego z Mitridate, Re di Ponto, z której wykonania alcista zasłynął jeszcze na deskach Warszawskiej Opery Kameralnej.

Publiczność nagrodziła recital owacją na stojąco. Na bis Artur Stefanowicz zinterpretował w piękny i oryginalny sposób popularną Frondi tenere… Ombra mai fu z Kserksesa Händla, usłyszeliśmy też (już kolejny tego wieczoru) fragment I aktu Juliusza Cezara. Przykładne i jednocześnie oryginalne wykonanie popularnej arii wywołało wielkie uznanie dla nieszablonowości wokalisty.

Miłośników Paula Esswooda czekała jeszcze jedna i największa niespodzianka – z towarzyszeniem wiolonczeli i klawesynu mistrz i uczeń wykonali piękny duet Purcella – Sound the trumpet z Birthday Ode to Queen Mary (cykl Come, Ye Sons of Art). Okazało się, że brytyjski kontratenor, mimo stopniowego odchodzenia na wokalną emeryturę, jest nadal w dobrej formie. Śpiewa mistrzowsko – z charakterystycznym brzmieniem, nieodzowną elegancją, w sposób radosny, nie unikając perfekcyjnie wykonywanych ozdobników. Może tylko materiał głosowy traktuje, choć z równą dawnej swobodą, już nieco delikatniej i brzmi trochę ciszej. Artur Stefanowicz był dla Esswooda w Purcellowskim dialogu partnerem idealnym – zdawało się, że panowie rozumieją się bez słów, a śpiewając, dżentelmeńsko co krok ustępują sobie pola do popisu.

Po koncercie odważyłyśmy się pogratulować gwiazdom wieczoru. Od obu wokalistów otrzymałyśmy autografy i pozdrowienia dla „Trubadura”. Sympatyczny Artur Stefanowicz myślami zdawał się wciąż wracać do koncertu, za to maestro Esswood przywitał nas na absolutnym luzie. Podobnie jak za pulpitem dyrygenckim – był ujmujący, bezpośredni i elegancki. Czarował manierami i poczuciem humoru. Spontaniczne dialogi, jakie prowadził na scenie z Arturem Stefanowiczem, mogłyby posłużyć za podstawę kilku operowych anegdot. Ale to już zupełnie inna historia…

Aleksandra Wesołowska