Trubadur 3-4(32-33)/2004  

In contrast to a previous meta-analysis based on 12 trials, the data of the current meta-analysis were reanalyzed using a. A phenol resin is a type of phenol solution that is commonly used Newry as a disinfectant and in some household cleaning. Tamoxifen is a type of medication that has been used for over twenty years for the treatment of cancer.

Read reviews, compare specs and read user ratings and expert ratings for t tablet price uk (tfpu) on consumeraffairs. To get better results from dht treatment, it's Quanzhou kamagra viagra for woman important to get all the nutrients from whole food sources. It will reduce dehydration and increase your body’s ability to absorb nutrients.

Tre sbirri, uno ferrari…
Nie-recenzja.
Tosca w warszawskim Teatrze Wielkim

Na Toscę chodzą i będą chodziły tłumy, ponieważ jest to opera powszechnie znana i lubiana, i nie zmieni tego nawet wybuczana premiera. Dobrze się stało, że weszła znowu do repertuaru Opery Narodowej, mimo że Puccini nie jest obecnie supermodnym kompozytorem, a na Toscę wprost wypada trochę powybrzydzać jako na kiczowaty produkt w stylu Grand Guignol. Z tradycyjnie już zamieszczanego w programach do warszawskich inscenizacji tej opery tekstu pt. Lepiej się nie zastanawiać wybieram jednak łaskawe dla dzieła Pucciniego słowa Ludwika Erhardta: Do opery przychodzi się w zupełnie innym celu niż do teatru dramatycznego i tylko ci, których zwodzi zewnętrzne podobieństwo tych dwóch gatunków sztuki, mogą zgłaszać pretensje, że opera jest złym teatrem. W taki sposób kaczka jest na ogół bardzo złą gęsią. I tylko dzięki temu niemodny, śmieszny i tandetny teatr Sardou może być ciągle świetną, porywającą i oklaskiwaną operą.

To prawda, pod kilkoma warunkami. Pierwszy to wykonawcy, wokalnie i aktorsko potrafiący przekonać nas do dramatu, który w kilkanaście zaledwie godzin unicestwia trzy życia. Drugi to dyrygent i jego muzycy. Trzeci – rozumny reżyser i scenograf.

Libretto Illiki/Giacosy według Sardou można przyrównać do świetnie przygotowanego wykroju, muzyka Pucciniego jest jak cenna materia, z której powstaną szaty, a śpiewacy i muzycy to ci, którzy nam gotową całość prezentują. Chyba że przychodzi reżyser i zaczyna podkrawać papierowy patron albo podmieniać tkaninę – a czym innym niż ingerencją w tkankę muzyczną jest ostre marszowe tupanie żołnierzy po scenie w trakcie najpiękniejszego chyba fragmentu Toski, preludium do trzeciego aktu? Na szczegółowe omawianie inwencji twórczej Romagnolego w zakresie libretta i inscenizacji szkoda czasu, tylko słów kilka o tym, co zostało najbardziej skrytykowane w recenzjach. Skok Toski!

Skoczy, czy nie skoczy?

Bywa, że Toski nie skaczą, jak niegdyś Renata Scotto – bo inspicjent zapomniał o materacu. Inny zamienił materac na coś w rodzaju batutu, i po skoku Toski zdumieni widzowie ujrzeli ją wzlatującą kilka razy ponad linią murów Zamku św. Anioła. Jest to jedna z pysznych anegdot operowych, zwizualizowana przez Otto Schenka, aktora, reżysera teatralnego i operowego, w filmiku pt. Tosca na trampolinie, wraz z wieloma innymi disastri all’opera (patrz Trubadur 2(31)/2004, Operowe katastrofy).

W Operze Narodowej Tosca nie skoczyła. I co z tego? Zastrzelenie Toski mieści się przecież w pakiecie niemądrych pomysłów Gianmarii Romagnolego, reżysera i scenografa w jednej osobie. O laptopie, telewizorze, różnych śmiesznostkach scenograficznych, o ponurych bysiach w czarnych garniturach, stojących z jedną ręką za pazuchą i lustrujących bacznie tak scenę, jak widownię, nie warto wspominać. Wszystko dzieje się wszędzie i nigdzie, współcześnie (?) i dwieście lat temu – bo przecież i tak trzej sbirri odjadą carrozzą, bitwa odbędzie się pod Marengo, Napoleon zwycięży, a Melas czmychnie. Dlaczego tragedia młodej, pięknej, szczęśliwej kobiety oraz młodego, zakochanego malarza i zarazem płomiennego rewolucjonisty miałaby nas nie obchodzić tylko dlatego, że byłaby przypisana historycznie uwarunkowanemu czasowi – nie wiem. Czy dlatego, że w modzie na intelektualne idiotele rozum kojarzy się źle? Czy twórcy takich spektakli naprawdę nie wierzą w istnienie wśród publiczności młodych, jak najbardziej współczesnych ludzi, którzy czytują na przykład Stendhala, dla których Fabrycy del Dongo nie jest producentem modnych toreb, Marengo to coś więcej niż odcień szarości, a Napoleon to nie tylko koniak? Czy Spolettę i Sciarrone trzeba koniecznie przemienić w siepaczy jakiegoś nieokreślonego dyktatora, bo reżyserowi nie chce się wniknąć w grozę powstającej właśnie, podczas i po epoce napoleońskiej, Europy państw policyjnych? A czy taki Mathieu w Andrei Chénierze jest straszny tylko wówczas, gdy robi się z niego führera (wykrzykującego zresztą przeciw żyrondystom) i czy postacią wzbudzającą największy niepokój i lęk nie jest Incredibile, starszy brat Vidocqów, Vautrinów i Javertów? Skąd bierze się powszechna tendencja do unowocześniania oper przez zaprzeczenie logice i spójności librett za wszelką cenę, za cenę utraty sensu i pierwotnej wymowy dzieła również? Może reżyserzy śmiertelnie lękają się przeczytać o sobie, że są twórcami tradycyjnymi, może recenzenci nie lubią analizować spektakli przygotowanych rzetelnie i zgodnie z intencją kompozytora, a w rezultacie nikt już nie wie, jak to jest z tymi szatami króla…

Opera to nie jest zestaw ładniejszych czy brzydszych, a choćby i najpiękniejszych, dziwnych lub wstrząsających obrazków; to żywa tkanka ludzkich uczuć wpisana w konkretną muzykę. W warszawskiej Tosce na szczęście można tę proporcję przywrócić, należy tylko starać się nie zauważać „obrazków”. Wystarczy, by trójka głównych wykonawców potrafiła głosem i środkami aktorskimi przekazać natężenie napięć między postaciami, co przy Jacku Kaspszyku za pulpitem będzie procesem fascynującym. Jeśli Giuseppe Gipali nadal będzie Cavaradossim, jeśli trafi się Scarpia o wyrazistszej indywidualności artystycznej, jeśli w Toscę wcieli się np. Izabella Kłosińska, wrażliwa artystka i piękny sopran, a nie stentor kirovski, którego dyrygent musi co jakiś czas uprzejmie podstrajać – wówczas opera ta może błyszczeć, porywać i zachwycać.

  • Giacomo Puccini, Tosca; Irina Gordei (Tosca), Giuseppe Gipali (Cavaradossi), Mikołaj Zalasiński (Scarpia), Piotr Nowacki (Angelotti), Czesław Gałka (Zakrystian), Krzysztof Szmyt (Spoletta); Jacek Kaspszyk – dyr., Gianmaria Romagnoli – reż. i scen., TW-ON, premiera 15 X 2004.

    PS Sprostowanie do tekstu Tosca. Między historią a weryzmem, zamieszczonego w programie:

    Telewizyjna Tosca z Rzymu, w rzeczywistych miejscach i czasie akcji (11-12 lipca 1992, wyk. Catherine Malfitano, Placido Domingo, Ruggero Raimondi, dyr. Zubin Mehta, zdjęcia Vittorio Storaro, reż. TV Brian Large) nie upamiętniała setnej rocznicy prawykonania tej opery. Rolę tę spełnił spektakl z 14 stycznia 2000, Rzym, Teatro dell’Opera (wyk. Inez Salazar, Luciano Pavarotti, Juan Pons, dyr. Plácido Domingo).

  • Jadwiga Piller