Trubadur 3-4(32-33)/2004  

I'm assuming we have got an ivermectin tablets online that doesn't require a prescription from us. You have to take the medicine every day, preferably in the morning viagra und co rezeptfrei after an evening dose. Dosage forms are usually available from pharmacies.

Amoxicillin can be taken once a day, two times a day, or four times a day. Can i get clindamycin skin care gel at a pharmacy Nezlobnaya without a prescription in california? But it can be hard to keep up-to-date with what side effects and interactions your medicines may be causing, and how best to monitor your medicine and manage side effects, when you are on multiple medicines.

Vivat bel canto
czyli Lukrecja Borgia w Łodzi

Jak miło jest obejrzeć dobrze zrobiony spektakl z dobrymi wykonawcami, mieliśmy okazję przekonać się 18 grudnia podczas premierowego przedstawienia Lukrecji Borgii Gaetano Donizettiego, na które wybraliśmy się grupą Klubowiczów z Warszawy. Bardzo dobre wrażenie zrobił na mnie już pierwszy obraz, który ukazał się naszym oczom po podniesieniu kurtyny – wystarczyły drewniane pomosty, malinowe ściany domów i podłoga udająca wodę kanałów, by wprowadzić nas w nastrój karnawałowej Wenecji. Do tego dość uwspółcześnione, a jednocześnie ponadczasowe (i bardzo ładne) kostiumy: w prologu białe, w dalszym ciągu spektaklu czarne, jedynie Gennaro pozostał do końca w białej koszuli (trochę tylko przeszkadzał mi długi płaszcz księcia Ferrary – podobny nosi baron Scarpia w warszawskiej Tosce i książę Jelecki w Damie pikowej – widać ten fason jest ostatnio modny w operze). Także w kolejnych odsłonach na scenie królowała asceza – kremowe ściany z rzędem drzwi tworzące klaustrofobiczną przestrzeń i zwiększające uczucie zagrożenia, dopiero w finale pojawia się zwykły sosnowy stół i takie same krzesła – prosta scenografia autorstwa Pawła Wodzińskiego była świetnym tłem dla rozgrywającego się dramatu. Reżyser spektaklu Maciej Prus równie oszczędnie poprowadził artystów, wydobywając z nich najważniejsze emocje w sposób naturalny, bez jakiejkolwiek przesady, pozwalając im po prostu śpiewać: artyści nie wykonywali zbędnych gestów, nic im nie przeszkadzało w śpiewaniu, nie odwracały uwagi widzów żadne projekcje czy też dodatkowe latające lub pełzające postacie, a mimo to (a może właśnie dzięki temu skupieniu na wykonawcach) wprost nie dawało się oderwać oczu od sceny można się było rozkoszować pięknem śpiewu i patrzeć, jak perfekcyjnie reżyser rozrysował plan akcji.

Bohaterką wieczoru była Joanna Woś, którą miałam okazję słyszeć już kilkakrotnie w różnych partiach, ale tym razem zrobiła na mnie największe i niezapomniane wrażenie. Jej Lukrecja Borgia była prawdziwą kreacją zarówno pod względem wokalnym, jak i aktorskim: wzruszała jako nieszczęśliwa kobieta – łagodna, delikatna, kochająca, a jednocześnie była zimną i okrutną morderczynią, która potrafiła bezwzględnie mścić się za doznaną zniewagę. Wszystkie te uczucia można było również usłyszeć w jej głosie, jednocześnie zachwycając się koronkowym wykonaniem koloratur. Wspaniała kreacja!

Świetnym partnerem Joanny Woś był Dariusz Pietrzykowski jako Gennaro – bardzo ładny głos, staranne wykonanie, dyskretna, wyważona gra. Słuchałam go z ogromną przyjemnością – wydawało się, że ta partia jest dla niego jakby stworzona. Mam nadzieję, że będzie go można usłyszeć również w Warszawie w odpowiednim repertuarze.

Bardzo dobre wrażenie zrobili na mnie także Bernadetta Wiktoria Grabias w roli Orsiniego oraz Rafał Pikała jako książę Ferrary. Debiutantka oczarowała mnie swym ciepłym, giętkim mezzosopranem od pierwszych dźwięków arii, a wydawało się, że im dalej – aż do świetnego brindisi – tym więcej jej śpiew zyskiwał. Postać Orsiniego w jej wykonaniu była bardzo konsekwentnie zbudowana, śpiewaczka nie próbowała na siłę grać mężczyzny, a jednak bez trudu można było uwierzyć, że jest prostodusznym młodzieńcem, wiernym przyjacielem Gennara. Mam nadzieję usłyszeć tę młodą śpiewaczkę w niedalekiej przyszłości w kolejnych partiach. Bardzo obiecująco brzmiał również bas Rafała Pikały, który może jeszcze nie pokonał wszystkich trudności partii don Alfonsa, ale to, co pokazał, oraz samo głębokie, ciepłe brzmienie głosu sprawiły, że z zaciekawieniem będę czekać na dalsze występy tego artysty. Był również doskonały aktorsko: przebiegły, podstępny i mściwy książę, w scenie próby sił z Lukrecją miało się wrażenie, że emocje między parą bohaterów aż iskrzą. Z dużą radością powitałam również znanego mi już z innych ról Andrzeja Witlewskiego, który wyraźnie zaznaczył swą obecność na scenie w niewielkiej roli Gubetty. Pozytywne wrażenie pozostawili także Tomasz Jedz jako Rustighello oraz Przemysław Rezner, Krzysztof Marciniak, Andrzej Kostrzewski i Marcin Ciechowicz jako kompani Gennara. Współtwórcami sukcesu spektaklu był chór i orkiestra Teatru Wielkiego w Łodzi pod dyrekcją Tadeusza Kozłowskiego, świetnie wspierającego młodych wykonawców.

Owacja na stojąco, którą nagrodzono artystów i twórców spektaklu była jak najbardziej zasłużona. Z teatru wyszliśmy wyjątkowo „naładowani” pozytywnymi emocjami – po nieudanych inscenizacyjnie warszawskiej Salome i Tosce oraz nienajlepszej łódzkiej Adrianie Lecouvreur, wreszcie spektakl, który satysfakcjonuje zarówno pod względem reżyserskim, jak i wykonawczym. Nie mogliśmy się opanować, by nie pójść pogratulować artystom (co uwieczniliśmy na zdjęciu) i chwilę porozmawiać o obejrzanym właśnie spektaklu.

Katarzyna Walkowska