Trubadur 3-4(32-33)/2004  

Seroquel - 20 mg - 20 mg - seroquel 20 mg - 20 mg. Is your doctor going to cover all the costs to treat a condition laxly when you use the drug? This is the question we asked ourselves when determining the maximum dose of ivermectin for our patients with hiv.

So the search to find the right storage solutions got a little confusing. Stromectol is an antiallergic drug used to treat Ōtsuchi viagra femminile campione prova hay fever in adults. The drug was originally used to cure bacterial vaginosis, a common symptom in many women.

Walkiria w Hali Ludowej

Upłynął rok od realizacji Złota Renu i we Wrocławiu ponownie zabrzmiała muzyka Ryszarda Wagnera. Wprawdzie premiera Walkirii opóźniła się o kilka miesięcy, ale w końcu doszło do niej i – co najważniejsze – okazała się sukcesem artystycznym. Podobnie jak przed rokiem, publiczność wypełniła całkowicie widownię Hali Ludowej udowadniając, jak duże jest zapotrzebowanie na tego rodzaju repertuar. Na całym świecie rośnie zainteresowanie muzyką Wagnera i Polska nie różni się pod tym względem od innych krajów. Wielka szkoda, że nie znajduje to odbicia w repertuarze naszych teatrów, a jeśli znajduje, to w sposób zdecydowanie zbyt skromny. Mamy na szczęście panią Ewę Michnik, która realizuje to, o czym inni dyrektorzy teatrów operowych boją się nawet pomyśleć. BRAWO!!!

Wracając do Walkirii – H. P. Lehmann wyreżyserował przedstawienie w sposób dość tradycyjny, nie szukając, przeciwnie niż wielu jego rodaków, oryginalności za wszelką cenę. Nie zafundował publiczności żadnych łamigłówek, a więc wszystko jest logiczne i zrozumiałe. Podobnie jak w pierwszym ogniwie tetralogii, wykorzystano obrazy rzucane z projektorów filmowych. Pamiętając, jak pięknie użył projektorów reżyser Andre Engel realizując Walkirię w La Scali (niezapomniane cwałowanie walkirii na ogromnej łące porośniętej czerwonymi makami), w pewnej chwili naszła mnie refleksja, że być może Lehmann był zbyt powściągliwy w wykorzystaniu tej, dającej tak duże możliwości techniki. Po namyśle sądzę jednak, że dzięki tej powściągliwości udało się pomimo ogromu Hali Ludowej stworzyć przedstawienie kameralne, w którym uwaga widzów skierowana jest przede wszystkim na występujących artystów. Spodobało mi się też, że podczas wstępu muzycznego widz jest świadkiem tego, o czym nieco później dowie się z libretta. Oglądamy więc scenę pantomimiczną, przedstawiającą walkę Zygmunta z krewniakami Hundinga. W walce tej, odbywającej się podczas burzy, Zygmunt traci broń i siły, by w końcu wycieńczony trafić do chaty Hundinga. Akt I Walkirii wypełniony jest wspaniałą muzyką, jednak jeśli chodzi o akcję, dzieje się tu niewiele. Pomysł, aby ożywić go, pokazując to, o czym później będzie opowiadał Zygmunt, wydaje mi się bardzo sensowny. Wzbogaca przedstawienie nie dodając przy tym nic do treści, tzn. nie wykraczając poza libretto.

Następnym elementem, o którym chcę wspomnieć, są telebimy. Zazwyczaj traktuje się je jako zło konieczne – coś, czego nie sposób uniknąć w tak wielkiej sali. W tym przypadku duże ekrany również bardzo wzbogaciły przedstawienie. Dały mu zupełnie nową jakość. Dzięki świetnej pracy kamer i umiejętnemu posługiwaniu się zbliżeniami widz miał niesłychanie intymny kontakt z artystami. Taki kontakt możliwy jest tylko w małych salkach teatralnych lub w Teatrze Telewizji. Widzieliśmy każdy grymas twarzy, każde mrugnięcie oka. Scena z II aktu (zdaniem autora jednego z przewodników pretendująca do miana dłużyzny), w której Wotan opowiada Brunnhildzie o niemożności zrealizowania swych planów, staje się dzięki wspaniałej grze aktorskiej Johannesa von Duisburga sceną niezwykle dramatyczną. Na twarzy Wotana podczas tej opowieści widać całe spektrum uczuć. Lęk, złość, rozpacz – to wszystko widz mógł ujrzeć podczas owej opowieści, za sprawą dobrej reżyserii telewizyjnej. Trzeba też wspomnieć o doskonałym operowaniu światłem, a także dobrym nagłośnieniu. Jeśli do tego dodać wspaniale brzmiącą orkiestrę Opery Dolnośląskiej, brawurowo poprowadzoną przez Ewę Michnik i prezentujących w większości przypadków wysoki poziom solistów, stanie się jasne, dlaczego kilkutysięczna widownia siedziała przez cztery godziny z zapartym tchem, mimo że (z całym szacunkiem dla Verdiego) nikt na scenie nie śpiewał Libiamo czy Va pensiero. Był to wyjątkowy wieczór, którego atmosfera udzieliła się wszystkim obecnym tego dnia w Hali Ludowej.

Wśród solistów należy przede wszystkim wymienić Ewę Vasin (Zyglinda) i Johannesa von Duisburga (Wotan). Zaśpiewali swe partie na najwyższym poziomie, prezentując przy tym duże możliwości aktorskie. Ursula Prem, którą w 2001 roku podziwiałem jako Brunnhildę w Zmierzchu bogów (Meiningen), tym razem podobała mi się nieco mniej. Jej głos miał jakby metaliczne brzmienie i nie wydaje mi się, aby była to wina mikrofonu. Tym niemniej trzeba ocenić jej występ pozytywnie, gdyż poza wspomnianą barwą głosu trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Pozostali artyści, a więc Oleg Balashov (Zygmunt), Elżbieta Kaczmarzyk-Janczak (Fryka) i Wiktor Gorelikow (Hunding), zaśpiewali swe partie na dobrym poziomie, przyczyniając się solidnie do sukcesu całego przedsięwzięcia.

Nie ulega wątpliwości, że premiera Walkirii, podobnie jak przed rokiem Złota Renu, zakończyła się sukcesem. Było to wydarzenie wielkiej wagi w życiu kulturalnym naszego kraju. Doprawdy nie wiem, jakich słów użyć, aby wyrazić podziw i wdzięczność dla pani Ewy Michnik za to, co wraz z kilkutysięczną widownią mogłem przeżyć w Hali Ludowej. Jaka szkoda, że na premierę Zygfryda – kolejnego ogniwa tetralogii musimy czekać aż do czerwca 2005 r.

Henryk Sypniewski