Trubadur 3-4(32-33)/2004  

What a great deal on the plavix coupon that we’ve all been waiting for. You need https://pion.pl/66488-paxlovid-prescription-guidelines-82083/ to take a hard look at the work you do and learn everything you can to make sure it’s the best you can do. Zithromax is a broad spectrum antibiotic and bacteriostatic that is prescribed for treatment of community-acquired pneumonia (c.

A: your visa information page shows that you are still on the processing list. Many patients that you see are surprised to learn that a new drug is available over the counter that is keto soap 50 gm price widely more effective than all the prescription products. The treatment process is often very long and expensive.

Wznowienie Halki
czyli karuzela z Jontkami

Wznowienie warszawskiej Halki w reżyserii Marii Fołtyn pod batutą Antoniego Wicherka niewątpliwie przejdzie do historii Teatru Wielkiego-Opery Narodowej. Niestety, w pierwszym rzędzie przejdzie do niej z powodów pozaartystycznych, były to bowiem przedstawienia wyjątkowo pechowe.

Inscenizacja, która powróciła obecnie na scenę TW-ON, miała swoją premierę w 1995 roku. W listopadzie br. odbyło się jej wznowienie połączone z obchodami jubileuszu 50-lecia pracy artystycznej Antoniego Wicherka. Spektakl wznowieniowy odbył się 20 listopada, drugi – dzień później. Widzowie, którzy mieli okazję zobaczyć oba przedstawienia (niestety, bardzo nieliczni, bowiem drugi spektakl był zamknięty, wykupiony przez Fundację Guttenberga) mieli wyjątkową sposobność przeżyć „weekend trzech Jontków”. A było to tak…

Mimo pogłosek o chorobie, pierwszego dnia w obsadzie widniało nazwisko Tomasza Kuka w partii Jontka. Prędko okazało się, że pogłoski teatralne nie zawsze są wyssanymi z palca plotkami: tenor był rzeczywiście niedysponowany i najwyraźniej przeliczył się z siłami, bo nie dość, że jego głos cichł i matowiał z minuty na minutę, to po odśpiewaniu (z potężnymi trudnościami) arii I ty mu wierzysz… zanikł zupełnie. Wielka to szkoda, bo o ile można sadzić na podstawie tak niepełnego występu, mogła powstać całkiem przekonująca kreacja. Tomasz Kuk doszeptał swą partię do końca drugiego aktu i kurtyna opadła pozostawiając skonsternowaną publiczność – co będzie dalej? W przerwie jedni przypuszczali, że przedstawienie pójdzie bez Jontka, w jakiś karkołomny sposób zwidowane, inni, że po antrakcie zobaczymy na scenie Krzysztofa Bednarka, który był przewidziany w obsadzie dnia następnego. Wszystkich zaskoczyło więc oświadczenie dyrektora Marka Weiss-Grzesińskiego, że jako Jontek, ratując przedstawienie, wystąpi Ryszard Wróblewski, który w pierwszym akcie śpiewał partię gościa weselnego. Był to jednocześnie debiut tego doświadczonego przecież śpiewaka w tej roli na stołecznej scenie. Wróblewski dokończył przedstawienie w najwyższym stopniu profesjonalnie, zapewne nie był porywającym Jontkiem, ale arię wykonał przekonująco, w ansamblach wypadł jeszcze lepiej, dobrze też poradził sobie z zadaniami aktorskimi.

W tak wyjątkowym z racji nieoczekiwanego rozwoju wypadków przedstawieniu również inni soliści nie wypadli rewelacyjnie. Najlepiej zaprezentowała się debiutująca na scenie Teatru Wielkiego Wioletta Chodowicz – Halka. W II akcie słodka, naiwna i żywiołowa, w trzecim otępiała i w czwartym szalona, stworzyła prawdziwą postać, choć może czasem brakło jej trochę dramatyzmu. Również głosowo zaprezentowała się bardzo obiecująco. Słychać było co prawda, że nad partią Halki musi jeszcze popracować, a może przede wszystkim trochę ją „ośpiewać” ale wspaniała, ciepła barwa nośnego głosu, zmienna dynamika i bardzo ładne, choć nieco zbyt eksponowane góry dają wielkie szanse na bardzo dobre jej występy w przyszłości. Przede wszystkim jednak artystka ta niewątpliwie posiada zmysł sceniczny, jest naturalna i żywiołowa, co na przykład pozwoliło jej przytańcowywać sobie w piosnce Jaśko już mnie nie porzuci... Jaśko, czyli Janusz Zbigniewa Maciasa także pokazał aktorską klasę. Śpiewak ten zawsze nadaje Januszowi rysy bardzo ludzkie, buduje postać złożoną, skłóconą wewnętrznie, zawieszoną między powinnością panicza-szlachcica, miłością do Halki i wyrzutami sumienia. Ze stroną wokalną było tym razem rozmaicie – artysta śpiewał nierówno, ale w jego głosie łatwo można było wyczytać wszystkie emocje bohatera. Katarzyna Suska kreująca ponownie rolę Zofii gdzieś zgubiła swój ładny głos i kulturę interpretacji. Zofia to partia nieduża, ale nie można jej prześpiewać niezrozumiale pod nosem, co tego wieczoru zrobiła Suska. Świetnie prezentował się Piotr Nowacki jako Stolnik, może aria O mościwi mi panowie była trochę przeforsowana, ale to był „odpowiedni śpiewak na odpowiednim miejscu”. Chór śpiewał przyzwoicie, acz nie rewelacyjnie, balet tańczył z zaangażowaniem, ale ze średnim przygotowaniem – całe przedstawienie wydawało się nie tyle niedopracowane, co „niedopróbowane” tak, aby wszystkie elementy harmonijnie się ułożyły. Nad wszystkim czuwał Jubilat – Maestro Wicherek, który nie tracąc zimnej krwi precyzyjnie prowadził przedstawienie, solistów i zespoły, a w uwerturze dał przykład pięknej interpretacji na wskroś polskiej muzyki Moniuszki.

Po szczęśliwie zakończonym spektaklu na scenie odbyła się uroczystość jubileuszowa, podczas której Antoni Wicherek odebrał życzenia i gratulacje od dyrekcji TW-ON, Stowarzyszenia Polskich Artystów Muzyków, którego jest prezesem, ZASP oraz otrzymał Odznakę Zasłużonego dla Kultury Polskiej przyznaną przez Ministra Kultury. Gratulacje przesłało także wielu przedstawicieli władz, wśród nich premier Marek Belka. Specjalne życzenia złożyła Maria Fołtyn. Maestro Wicherek powiedział zaś, że taka sytuacja, kiedy śpiewak w trakcie spektaklu całkowicie traci głos, zdarzyła mu się po raz pierwszy w ciągu 50 lat, ale wreszcie i jego dopadła.

Nie był to jednak koniec kłopotów Antoniego Wicherka i wznowionej Halki. W obsadzie na następny wieczór do roli Jontka przewidziany był Krzysztof Bednarek (obsady Halki pokazały się na stronie internetowej TW dopiero na dzień przed wznowieniem), z nieznanych przyczyn artysta nie pojawił się na scenie, a w partii zazdrosnego górala wystąpił sprowadzony z Poznania Michał Marzec. Dopiero w trakcie pisania tego tekstu dowiedziałam się, że Bednarek również się rozchorował. Czołowy tenor poznańskiego Teatru Wielkiego był w Warszawie Jontkiem aż miło spojrzeć, mniej miło natomiast było go słuchać. O ile bowiem propozycji interpretacyjnej Marca nic zarzucić nie można, o tyle matowa barwa głosu, czasem aż chropowata, nie pozwalała spokojnie wsłuchiwać się w Moniuszkowskie, pełne dramatyzmu frazy.

Tę niedogodność rekompensował z naddatkiem baryton Artura Rucińskiego (Janusz), niezwykle dźwięczny i piękny. Można by jedynie żądać większego zróżnicowania barwy i dynamiki w zależności od sytuacji scenicznej, szczególnie w finałowych scenach brakło ciągłości kreacji – były pięknie zaśpiewane kwestie. Recytatyw i aria Skąd tu przybyła mimo mej woli wypadła jednak bardzo prawdziwie, a clou spektaklu był duet z Jontkiem Więc zabierz ją… Janusz Artura Rucińskiego okazał się być dość zimnym draniem, który dopiero na widok Halki przed kościółkiem przechodzi wewnętrzną metamorfozę. Zofię w tej obsadzie kreowała Edyta Piasecka. Po artystce tak udanie śpiewającej w Podróży do Reims czy Traviacie spodziewałam się, że i z tej niewielkiej rólki zrobi „coś”, Piasecka jednak nie wybiła się ponad przyzwoity poziom, choć była Zofią delikatną, a przede wszystkim bardzo efektowną. W postać jej ojca wcielił się z charakterystycznym ciepłem Mieczysław Milun.

Halką tego wieczoru miała być Halina Fulara-Duda. Owszem, artystka ta zaśpiewała partię głównej bohaterki głosem dość ostrym, ale niezbyt donośnym, niespecjalnie interesującym ani w średnicy, ani w niepewnych dołach. Aktorsko zaś nie przekonała mnie zupełnie, choć jej poczynania sceniczne miały rozpiętość od spacerowania w trakcie Gdyby rannym słonkiem po ekspresyjne sceny obłędu w końcówce. Wszystko to jednak nie pozwoliło mi zobaczyć w niej Halki. Nie będę wnikać też w powody, dla których zwidowano w jej wykonaniu arię z harfą Jaż bym cię miała zabić, mój drogi. Za to moment ten będę pamiętać długo. Widać pech nie opuścił Halki od poprzedniego wieczoru. Czy spowodowało to nagłe vide, czy czyjś błąd – dość, że nim Halka postanowiła wbiec na mostek i rzucić się do potoku, na scenę wyległ lud wieśniaczy i szlachta zgromadzona do tej pory w kościele, a Jontek, poinstruowany odpowiednio przed występem, popędził na ów mostek, aby zaśpiewać To Halka, to Halka! W tym czasie Halka owa, jak najbardziej żywa, gnała na górę, i w odpowiednim muzycznie momencie rzuciła się ze skały omijając oniemiałego Jontka. Skonsternowany chór czynił gorączkowe wysiłki, by ruchem scenicznym pokryć swój błąd. Wreszcie główni protagoniści zastygli w żywym obrazie: Janusz z twarzą zanurzoną w chuście Halki, Jontek ze wniesioną ciupagą i Zofia powstrzymująca go przed zadaniem ciosu. Kurtyna. Była to jedyna znana mi okazja, by Halka nie zginęła i żyła długo i szczęśliwie z Jontkiem – wystarczyło, by nie pozwolił jej skoczyć…

Przy tak stresujących wypadkach trudno było w pełni skupić się na przeżyciach artystycznych, a mój rozstrój pogłębiały zmiany reżyserskie wprowadzone przy okazji wznowienia. Cieszę się, że gustowna altana zastąpiła chwiejące się drzewko, pod którym ściskał się do tej pory Janusz z Halką. Mniej ucieszyło mnie pokładanie się tych dwojga bohaterów na rozłożonej chuście i kontuszu Janusza, a już zupełnie innego wyrazu przydało tej postaci dodanie epizodu z obdarowaniem Halki koralami przy słowach Ja cię zapomnieć, ja cię porzucić… Wygląda, jakby panicz nosił po kieszeniach sznurki korali na wypadek, gdyby trzeba było zjednać sobie jakąś dzierlatkę. Nie przypadła mi też do gustu projekcja wizji Halki, czyli dwa ptaszyska odtwarzane w III i IV akcie przez tancerzy w stosownych kostiumach. Czarny ptak przechadza się cały czas po mostku nad strumieniem i podaje Halce pochodnię, gdy chce ona spalić kościół, a biały pojawia się w finale i czeka na Halkę, by wraz z nią rzucić się w dół. Realistyczna wizja całości bardzo kłóci się z bajkową ptasią obecnością i zaburza czystość odbioru.

Mimo tych wszystkich mankamentów i prawdziwej „karuzeli z Jontkami” wybiorę się z pewnością na kolejne Halki, aby sprawdzić, czy przedstawienie się „rozegrało” i aby śledzić postępy Wioletty Chodowicz i Artura Rucińskiego. No i żeby sprawdzić, kto tym razem będzie Jontkiem.

Katarzyna K. Gardzina