Trubadur 3(36)/2005  

In addition, you may be able to find more specific information on products that are available via your veterinarian online. What are some of the https://prioritymedical.us/uncategorized/communities-address-shortage-of-homes-accessible-for-those-with-developmental-disabilities/ side effects of these medicines?. With out prsciption allopurinol 300 mg a lot in india for gout, your uric acid levels will remain normal.

Some of them sell at a very low cost and some sell fairly expensive. Generic doxycycline without Akbarpur sildenafil kaufen amazon a prescription for chihuahua and pitbull. The first-line treatment for psoriasis is a topical corticosteroid.

Anna Karenina wg Ejfmana

Anna Karenina, balet w choreografii Borisa Ejfmana, którego europejska premiera odbyła się 10 września w Teatrze Wielkim w Warszawie jest kolejną próbą przeniesienia na baletową scenę tematu zaczerpniętego z rosyjskiej literatury. Podobnie jak w Braciach Karamazow czy Idiocie choreograf zrezygnował dużej ilości wątków i tematów pobocznych, koncentrując się na emocjach i wewnętrznych przeżyciach bohaterów wyostrzając je swoim zwyczajem, pokazując jak przez szkło powiększające. Mimo to najnowszy spektakl Sanktpetersburskiego Teatru Baletu nie ma ani tej temperatury, ani siły wyrazu, co poprzednie największe jego sukcesy. Taneczne, nie podlegające dyskusji, mistrzostwo artystów – solistów i zespołu (w partiach solowych balansujące na granicy ekwilibrystyki) nie jest jednak zdolne wypełnić prawie dwugodzinnego przedstawienia. Trójka głównych bohaterów (Anna, Wroński i Karenin), choć i tak niemal cały czas są obecni na scenie, muszą mieć chwilę oddechu. Ten czas wypełniają tańce zespołu, tym razem nie wszystkie dramaturgicznie uwarunkowane, służące czemuś więcej niż mistrzowskiemu skądinąd zapełnieniu scenicznej przestrzeni. Skomplikowane rysunki kreślone przez przebiegające, wirujące i fruwające pary budzą zachwyt, ale w pewnym momencie powodują znużenie. Dzieje się tak przede wszystkim na samym początku, już pierwszy bal – spotkanie Anny i Wrońskiego zaczyna się dłużyć… A takich „scen balowych” jest kilka. Nie sposób odmówić urody weneckiemu karnawałowi otwierającemu scenę pobytu kochanków we Włoszech (szalone tempo, zróżnicowane przebiegi, niesamowicie bogate i barwne kostiumy), czy skromniejszym w formie momentom, gdy tłum arystokratów odrzuca i wytyka palcami Annę lub szepcze za plecami Karenina. A jednak czegoś tu i za dużo, i za mało, by wzbudzić taki zachwyt jak np. w Karamazowych, zwłaszcza, że i muzyka jest „powtórką” (m.in. używana już w trzech innych baletach Serenada Czajkowskiego). Perełką jest zbiorowa scena w kasynie oficerskim – tu po raz kolejny Ejfman udowadnia, że taneczny komizm nie jest mu obcy, a nawet lepiej mu „wychodzi” w baletach poważnych niż z założenia komicznych. Tak było ze sceną ostatniej uczty Don Juana w Don Juanie i Molierze, tak jest w Kareninie. W kasynie pijani oficerowie początkowo wznoszą ostanie toasty i opadają ciężko na krzesła, później jednak nabierają ochoty na iście rosyjskie popisowe pląsy w opętańczym tempie.

Z dwóch obsad głównych partii chętnie na poczekaniu skleiłabym sobie jedną wedle własnego gustu. Niewątpliwie wyższe taneczne umiejętności (w sensie technicznym) prezentował pierwszy zestaw. Maria Abaszowa jako Anna była wręcz nieludzko sprawna, w scenie majaczeń bardziej podobna do jakiejś pajęczej, długonogiej istoty niż do człowieka. W ramionach blond-amanta Jurija Smiekałowa dosłownie fruwała, gięła się i wiła oplatając postawnego tancerza jak wąż. Oboje jednak, moim zdaniem, nie potrafili przekazać głębi uczuć targających ich bohaterami, nie było miedzy nimi namiętności – były pozy, wygięcia i uściski, u Abaszowej chwilami nieznośny manieryzm. Smiekałow już z racji swej aparycji był niezwykle młodzieńczym, by nie rzec dziecinnym Wrońskim. Z drugiej strony jego skoki i ewolucje z partnerką musiały budzić podziw, a nawet niedowierzanie. Ten trzeci, czyli Karenin to u Ejfmana postać zupełnie inna niż wyzierająca z kart powieści Tołstoja. Zapewne zimny, dumny, sztywny arystokrata nie byłby odpowiednim bohaterem naładowanego emocjami baletu, stąd też u rosyjskiego choreografa także mąż Anny jest pełen rozterek, cierpienia i namiętności. Tę postać z wielką maestrią w pierwszej obsadzie odtwarzał Albert Galiczanin, jak zwykle dynamiczny, wyrazisty, obdarzony charakterystycznym, plastycznym, a jednocześnie „kanciastym” gestem. Można jedynie mieć zastrzeżenie, że ten „senior” zespołu Ejfmana wciąż wydaje się scenicznie za młody do roli Karenina. W drugiej obsadzie dobrym odtwórcą tej postaci był Oleg Markow (to chyba życiowa rola tego tancerza do tej pory otrzymującego nieco skromniejsze „rozmiarowo” partie). Emplois wysokiego, chudego Olega Markowa doskonale pasowało do roli, tanecznie także był znakomity. Trzy duety Karenina i Anny oraz solo odrzuconego męża w II akcie to najlepsze choreograficznie fragmenty spektaklu.

Z trzech spektakli Anny Kareniny pokazanych w Warszawie tylko środkowy odtańczyła druga obsada. To ona jednak lepiej wcieliła się w postaci dramatu, a nie tylko wykonała choreografię. Mimo że Aleksiej Turko jest odrobinę za niski dla Wiery Arbuzowej, to przestawało mieć jakiekolwiek znaczenie, gdy para ta zaczynała swój akrobatyczny taniec (choć dwie czy trzy podnoszenia im się nie udały). To był taniec w stylu i duchu Ejfmana – emocjonalny, poruszający. Arbuzowa była królewską Anną, a w scenie majaczenia (majstersztyk spektaklu utrzymany w zupełnie innej niż całość estetyce) – znakomita, wewnętrznie rozedrgana, słaba, chora…. Turko to największy z nowej generacji talentów zespołu. Przy klasycznej linii i elegancji (w rodzimym teatrze w Mińsku tańczył m.in. Zygfryda), ma temperament i osobowość, o świetnych warunkach i muzykalności nie wspominając. Jego rozwój artystyczny jest widoczny z roku na rok. Jako Wroński pokazał nie lada klasę – był bardzo „oficerski”, czuły, a potem znudzony, tragiczny i współczujący.

Inscenizacyjnie w Annie Kareninie Ejfman jakby cofnął się o krok. O zaprojektowanie dekoracji poprosił Zinowija Margolina, stworzenie kostiumów pozostawiając swemu stałemu współpracownikowi Sławie Okuniewowi. Kostiumy są przepiękne, połyskliwe, podkreślające ruch, nastrój postaci w danej scenie, charakteryzujące tłum. Scenografia natomiast jest dość tradycyjna: w tle widać taras z rzeźbami, lustro, złocistości sali balowej. Dopiero w scenie omamów Anny pod wpływem opium i w finale z corps de ballet będącym (nie: udającym) pociągiem, pod którym ginie bohaterka, zburzenie dekoracji daje ciekawy efekt. Jest też parę momentów, które Ejfman buduje przy pomocy zabiegów dobrze znanych z jego spektakli, co zresztą nie umniejsza ich urody. Kotara, którą odsuwa Karenin, wpijając w nią mocno palce skrywa intymną alkowę małżonków, półprzezroczysta kurtyna dzieli scenę na dwa przenikające się plany w obrazie nocnych niepokojów Anny i Wrońskiego. W duecie bohaterki i Karenina podium dla cierpienia Anny staje się małżeńskie łóżko, z którego chwiejnej balustradki tancerka pada w ramiona partnera. Tym razem bardziej niż emocje pozostają w pamięci obrazy…. W porównaniu do pokazanych w kolejnych dniach Braci Karamazow i Czerwonej GiselleKarenina nie porusza i nie zachwyca. Co nie znaczy, że nie ogląda się jej z przyjemnością.

Katarzyna K. Gardzina