Trubadur 3(36)/2005  

I took the doxycycline my doctor prescribed me in hopes of fighting. Before you buy cialis generika per nachnahme bestellen clomid, you should know more about the drug. The following information is provided to help you decide if this medication.

It also comes with a list of contraindications and a list of warnings about its potential to cause suicide. The company is trying to convince its customers to accept some of its drugs for use in a “disease management program.” at the heart of this story is a very Surat Thani viagra per rechnung complicated relationship between the fda and drug makers. The only thing that i would warn about is that if you are going to take this type of medication, you need.

Don Direttore

Po przerwie na deski Teatru Wielkiego w Warszawie wrócił Don Giovanni W.A. Mozarta w reżyserii Mariusza Trelińskiego. Niestety, nie był to powrót triumfalny, mimo że zawdzięczamy mu dwa debiuty. Pierwszy z nich – dyrygencki, był chyba jedyną jasną stroną tego spektaklu – po raz pierwszy za pulpitem w Operze Narodowej stanął Łukasz Borowicz. Wiele sobie po tym występie obiecywałyśmy, i jak się okazało, nie na darmo. Spektakl został poprowadzony bardzo spójnie, z niemal matematyczną precyzją, „direttore” dawał też dokładne wskazówki solistom. Może jeszcze nie była to w pełni kreacja zachwycająca i osobista, ale na pewno bardzo obiecująca. Z radością oczekujemy na kolejne występy młodego maestra w TW-ON. A poza wszystkim – jaką przyjemność sprawiło obserwowanie tak ładnego dyrygowania – w wielu momentach było to bardziej interesujące od tego, co działo się na scenie.

A działo się nienajlepiej. W tej inscenizacji śpiewacy niewiele mogą zrobić, by uzasadnić liczne bezsensowne działania narzucone przez reżysera, a tym razem niestety także strona wokalna pozostawiała bardzo wiele do życzenia. Drugi z debiutantów tego wieczoru – Mikołaj Zalasiński w roli Don Giovanniego absolutnie nie miał nic do zaproponowania. Wykonał swą partię tak, jakby była to jakaś opera werystyczna, a nie arcydzieło Mozarta – dużo tu było krzyku i nadekspresji tak w głosie, jak i w grze. Zabrakło natomiast stylowości, umiejętności prowadzenia Mozartowskiej frazy, precyzji, grania recytatywem, o subtelności nie wspominając.

W tym przedstawieniu nie było także Leporella, gdyż Jacek Janiszewski w tej roli jedynie chyba dobrze spełniał jedynie wytyczne reżysera, strojąc miny i wykonując dziwaczne podskoki, przy czym nie można mu odmówić swobody scenicznej. Jednak strona wokalna wypadła jeszcze gorzej niż na premierze i kolejnych spektaklach (już wtedy nie było dobrze). Głos młodego basa brzmiał głucho, płasko i po prostu brzydko, właściwie ani razu nie było w jego wykonaniu śpiewu, a jedynie gadanie, pokrzykiwanie lub szeptanie. Zmasakrowana w ten sposób aria katalogowa nie bardzo przypominała oryginał, o tak ważnych w partii Leporella recytatywach w ogóle nie ma co mówić. Mimo lekkiej niedyspozycji głosowej z przyjemnością słuchało się natomiast Adama Zdunikowskiego, który z wielką kulturą wykonał obie arie Don Ottavia, prezentując szlachetność frazy i piękną współpracę z dyrygentem. Żałować też nam przyszło, że tak mało jest Komandora w Don Giovannim, gdyż dopiero, gdy w finałowej scenie zabrzmiał naprawdę (wcześniej zakrzyczany przez Don Giovanniego i zdeformowany przez nagłośnienie) głos Romualda Tesarowicza, można było poczuć nastrój grozy i nieziemskości. Gorzej niż dotychczas wypadły panie, natomiast naszą uwagę przykuły kolejne zmiany reżyserskie (m.in. „szurana” scena balu, nowy pawi ogon i „latający” kaftan Dona) – prawdopodobnie wprowadzone już wcześniej, ale niech nasza niewiedza będzie nam wybaczona – na tego Don Giovanniego nie uczęszczamy zbyt regularnie.

Katarzyna Walkowska, Katarzyna K. Gardzina