Trubadur 3(36)/2005  

Other infections caused by bacteria that are sensitive to doxycycline generic are: bacteremia, endocarditis, meningitis, peritonitis, pneumonia, osteomyelitis, osteomylitis, phlebitis, sepsis, and septicemia. I had my first pregnancy in march and i had a kamagra ora gel Rudnyy really hard time, my husband was a really supportive person and we both helped one another by doing things together. It also treats infections caused by other bacteria such anaerobic, group b streptococcus.

For a minute he was happy he had not bought a dog. My kosten cialis 5mg Bucha life would not be as good if i had never started using drugs. You can enjoy a total refund if you find that the.

Oszlifować brylant
Rozmowa z Ryszardem Cieślą

– „Trubadur”: Niedawno został Pan wybrany Dziekanem Wydziału Wokalnego warszawskiej Akademii Muzycznej. Proszę nam opowiedzieć, jak działa Wydział Wokalny?

– Ryszard Cieśla: Muszę przyznać, że sam jeszcze do końca nie wiem. [śmiech] Jestem w wirze zapoznawania się z przepisami, wgryzania się, i właściwie co chwilę pojawia się jakaś sprawa, co do której muszę dopiero rozeznać się: jak to jest prawnie ukonstytuowane, jakie przyjąć kryteria przy jej rozstrzyganiu. Mogę się jednak pochwalić, że mam już za sobą ogromną operację przygotowania nowej siatki godzin, zgodnej z przygotowywanym projektem standardów wokalistyki. Czeka nas poddanie się ocenie komisji akredytacyjnej, jest to ogromnie ważne i solidnie się do tego przygotowujemy. Musimy wprowadzić dwustopniowy system studiów z podziałem na licencjat i magisterium, a także punkty ECTS, co już jest na ukończeniu. Będziemy się również przymierzać do wprowadzenia studiów doktoranckich. Objąłem funkcję dziekana w momencie, w którym jest wiele zbiegających się w czasie działań organizatorskich. Uczę się tego wydziału z wydatną pomocą współpracowników – od początku wiedziałem, że muszę mieć ekipę ludzi, bo w pojedynkę tego nie zrobię. Do ścisłej grupy współpracowników zaliczam panią prodziekan Ellę Susmanek, nowo mianowanego kierownika katedry – profesora Jerzego Knetiga, sekretarkę i przedstawiciela samorządu studenckiego. Wzorem dobrze działających instytucji raz w tygodniu będziemy mieli naradę całego zespołu, podczas której na bieżąco będą omawiane wszystkie sprawy. Przez zespół rozumiem też wszystkich pedagogów na wydziale, bo mam zamiar wszystkich uruchomić i wprowadzić w orbitę działań usprawniających wydział… 

– Kto zdaje na wydział, kogo Państwo szukacie na egzaminach wstępnych?

– Dostają się do nas najzdolniejsi. Jestem na wydziale od 1990 roku i widzę postępujący proces doskonalenia rekrutacji: takiego stawiania wymagań, takiego konstruowania zadań, by zdawali najlepsi pod każdym względem. Oczywiście walorem numer jeden jest piękny głos, materiał głosowy. Ale to nie wszystko, dzisiaj młody człowiek musi umieć grać, obudzić w sobie emocje, które dają jakość występu, musi mieć umiejętności aktorskie i muzyczne. Zlikwidowano sześcioletni tok studiów – kiedyś dzielono studentów na tych bez przygotowania muzycznego i tych z przygotowaniem. Teraz już nas to nie interesuje. Kandydat musi zdać solfeż na takim poziomie, że wiadomo, że sobie poradzi. Musi umieć czytać nuty, rozpoznawać interwały, dźwięki, mieć uruchomiony słuch. Nie ma tutaj szkółki, to się skończyło. Oczywiście pojawiają się takie koncepcje, że powinni zdawać wyłącznie absolwenci średnich szkół muzycznych, ale ja mam inne zdanie. Pewna autonomia uczelni wyższej polega na tym, że nie patrzymy na to, jakie kto ma papiery, tylko jakie ma umiejętności. Stawiamy wymagania na egzaminie: jak się do tego przygotował – prywatnie w domu czy chodząc do szkoły muzycznej, to jest jego sprawa. Na tegorocznych egzaminach były osoby, które zdały doskonale po rocznym samodzielnym przygotowaniu. Akademia na szczęście nie odczuwa niżu demograficznego, na razie jest nadmiar chętnych, i to spory. To bogactwo wyboru jest bardzo dobre, cieszy serca i uszy na egzaminach, bo jest z czego wybierać, jest z czego robić odsiew, dostają się więc ci najbardziej wartościowi. Konieczny jest piękny głos, ale i przygotowanie. Na przykład w tym roku był przypadek osoby, która po egzaminie ze śpiewu była oceniana bardzo wysoko, ale kolejne egzaminy pokazały, że jest jeszcze osobą zbyt młodą, jeszcze nie uświadamiającą sobie wszystkich obszarów wiedzy, które powinna poznać, i spadła na dalsze miejsce, nie dostała się. W rozmowach z pedagogami staramy się przedyskutować, który element egzaminu należy przemyśleć, żeby rekrutacja była jak najlepsza. Im lepsza uczelnia, tym większą wagę przykłada do rekrutacji. Na tym polega jej mądrość – poprzez system rekrutacji ściąga najlepszych. Oczywiście zapewnia się im też najlepsze wykształcenie. Ale na szczęście nie narzekamy, przychodzą zdolni, wartościowi i naprawdę dobrze rokujący.

– Jak wyglądają same egzaminy?

– Egzamin składa się z trzech etapów. Najpierw jest egzamin ze śpiewu – to pierwsza selekcja, najtrudniej przez niego przebrnąć. Kryteria są najwyżej postawione, w systemie punktacji waga punktów z tego egzaminu jest najwyższa. Potem jest grupa przedmiotów uzupełniających: predyspozycje aktorskie, ruchowe i muzyczne, czyli sprawdzenie słuchu. Tu następuje kolejny odsiew. Trzeci to egzamin z języka i przedmiotów humanistycznych – egzamin pisemny. Na końcu jest ostatni element egzaminu rozmowa kwalifikacyjna.

– Na czym polega rozmowa kwalifikacyjna?

– Przede wszystkim badamy motywacje i rzetelność wyboru, interesuje nas, dlaczego młody człowiek wybrał ten kierunek, co wie, czy swój wybór buduje na jakichś przypadkowych czy też powierzchownych motywacjach, czy też wypływa on z pasji. Czasami pojawiają się zaskakujące niespodzianki, pokazujące niestety miałkość sposobu myślenia. Mieliśmy ciekawy przypadek: dwa lata temu praca pewnej osoby była tak banalna, tak żenująca, otrzymała tak niską punktację, że ta osoba nie została przyjęta. Za rok ponownie zdawała i praca, którą zaprezentowała, była na zupełnie innym poziomie – ten rok pracy opłacił się, sygnał, który ta osoba otrzymała rok wcześniej, był właściwy. Ten ktoś przemyślał sprawę, zobaczył, że się nie przygotował, zaniedbał. Gdyby komisja była pobłażliwa, przymknęła oko, ten ktoś otrzymałby niewłaściwy sygnał. Mógłby stwierdzić: liczy się głos, a co umiem, nie jest ważne. Konkluzja jest taka  – jeżeli dba się o uczciwość kryteriów, zasady, metody, mogą ulegać zmianom,  podstawą jest rzetelne podejście. [Życie dopisało inną treść do tych akapitów, otóż zgodnie z zapisami nowej Ustawy o szkolnictwie wyższym, która obowiązuje od 1 września 2005 roku, właśnie zmieniliśmy zasady rekrutacji, likwidując trzecią część egzaminów czyli egzamin pisemny z humanistyki i rozmowę kwalifikacyjną. Zostaje zatem egzamin ze śpiewu, z aktorstwa połączonego z tańcem i egzamin z solfeżu.]

– Czy gdy młody człowiek przychodzi na uczelnię – wie, jakim głosem rozporządza?

– Głosy ze względu na budowę dzielą się na jednorodne i niejednorodne. Jeżeli jest to głos jednorodny, to budowa jamy ustnej, nosowej, wszystkich rezonatorów jest zgodna z budową krtani – to od razu słychać i nie ma dyskusji. Czasem może się zdarzyć, że psychika staje wbrew tej konstytucji fizycznej i skłania kogoś do wyboru innego głosu. Są takie przypadki i to doskonałych śpiewaków: Plácido Domingo jest przykładem głosu o konstytucji niejednorodnej (pewne walory jego głosu wskazywały na głos barytonowy, inne na głos tenorowy). Tymczasem jego psychika predestynowała go do ról tenorowych, powodując, że doskonale opanował dźwięki górne, dzięki czemu uzyskaliśmy wspaniały głos, wspaniałego śpiewaka. To jest paradoksalne, te niejednorodne głosy są ciekawsze, piękniejsze, ale na starcie powodują zamieszanie, bo barwa głosu ciągnie głos w dół czy w górę, podczas gdy budowa części aparatu głosowego się temu sprzeciwia. Taki głos trudniej prowadzić, wtedy mamy wątpliwości, często więc decyduje temperament, posiadanie instynktu wokalnego, umiejętność pokonania trudności, która potem decyduje o rozwoju. Ale powiedziałbym, że w 70-80% od razu słychać, jaki to jest głos. W przypadku pozostałych 20% doświadczony pedagog wie, że trzeba postępować ostrożnie, zaczynać ćwiczenia tak, by nie naruszyć bezpieczeństwa głosu, żeby poprzez rozszerzanie skali, próbowanie troszkę w górze, trochę w dół dookreślić, zobaczyć, gdzie ten głos ma tendencję do rozwoju, w jaki sposób się konstytuuje.

– W jaki sposób wygląda dobór pedagogów dla nowych studentów?

– Zasada jest taka, że jeżeli dany pedagog ma miejsce i ktoś się chce do niego dostać, to nie ma problemu. Ale nie jest to zawsze możliwe i nigdy nie będzie. Należy zintegrować zespół pedagogów, na tyle wzmocnić wymianę myśli dydaktycznej, metod, żeby tak naprawdę było ważne, że uczę się na tej uczelni, a nie u konkretnego pedagoga. Uzyskamy wymianę najwartościowszych metod treningowych, każdy pedagog będzie na tym zyskiwał: jeden czuje dobrze jeden element, potrafi poradzić sobie z danym problemem, a inny ma lepsze sposoby dojścia do dobrego appogia, do dobrego oddechu. Chciałbym, by stało się to wspólną wartością, żeby to nie był zespół indywidualnych ludzi, którzy rozejdą się po klasach i tam każdy „warzy” jak czarnoksiężnik. To jest uczelnia, która powinna promieniować swoimi metodami, a pedagodzy powinni być szczególnie zintegrowani. Takie mamy plany i są na to szanse

– Czego oprócz śpiewu uczą się studenci?

– To jest rzecz, nad którą siedziałem półtora miesiąca – siatka godzin. Musiała zostać przygotowana pod kątem standardów wokalistyki, które są teraz opracowywane. Jeszcze nie ma zatwierdzonego projektu, ale już trzeba było myśleć pod tym kątem. To było jedno kryterium, które mnie i kolegom przyświecało. Drugie kryterium: co się dotychczas sprawdziło, a co nie, czy jest jakiś element który pominęliśmy, czy może warto z czegoś zrezygnować. Zdrowy proces dydaktyczny powinien być zawsze oparty na takiej rzeczowej analizie: nie zmieniamy programu co chwila, ale przyglądamy się, co i jak funkcjonuje.

Siatka godzin to to, do czego uczelnia zobowiązuje się wobec studentów, którzy przychodzą teraz na pierwszy rok. Mają oczywiście zajęcia ze śpiewu solowego z pedagogiem i pianistą. Nasza uczelnia jako jedyna w Polsce zapewnia pianistę na 3 godziny w tygodniu: pianista jest dwie godziny z pedagogiem i student ma jeszcze godzinę pracy z samym pianistą, natomiast na innych uczelniach są tylko dwie godziny z akompaniatorem.

„Korepetycje operowe” na trzecim roku – przedmiot, który jest poświęcony zmierzeniu się z problemem samodzielnego przygotowania całej partii – student prześpiewuje ją z pianistą, ogarniając zakres pracy pamięciowo, technicznie i wytrzymałościowo. To coś, co jest chlebem codziennym artysty w teatrze: dostaje nową partię, musi się jej nauczyć, przygotować.

„Podstawy gry aktorskiej” – dodaliśmy w tym roku element „wymowa sceniczna”. Wolałbym, by były to dwa osobne przedmioty, miałyby wtedy większy zakres, ale standardy wymuszają takie rozwiązanie. Niemniej to jest minimum, które musi być zapewnione.

„Opracowanie sceniczne partii operowych” – przedmiot prowadzony przez reżysera panią Jitkę Stokalską. W jego ramach przygotowywane są scenki, całe partie z oper, duety, ansamble, zagrane i zaśpiewane. „Warsztaty muzyczne” – dookreśliliśmy w tym roku: „opera, oratorium, kantata, msza”. Chcemy, żeby w ramach tych warsztatów, które prowadzi profesor Ryszard Karczykowski, każda z tych wielkich form wokalnych była przerobiona.

„Kameralistyka wokalna – cykle pieśni” – tu też uporządkowana została bardzo ważna materia, bo jednym z elementów egzaminu dyplomowego jest zaliczenie cyklu pieśni. Wcześniej każdy student pracował sam i kiedy cykl już miał przygotowany, prosił o wyznaczenie terminu i go prezentował. My to uporządkowaliśmy w przedmiot. Będzie to z korzyścią dla dwóch wydziałów, przygotowujemy bowiem zajęcia we współpracy z katedrą kameralistyki. Rozszerzyliśmy również zakres wymagań, bo chcemy by jedno zaliczenie było na półrocze i drugi cykl na koniec, przedmiot jest więc potraktowany szerzej niż dotychczas.

„Zespoły wokalne” – dodaliśmy określenie „praca z dyrygentem”, bo zależało nam na tym, żeby młody człowiek mógł na uczelni zdobyć choćby minimalne doświadczenie w pracy z kierownikiem spektaklu. Można świetnie śpiewać, a wystarczą dwie, trzy niechętne uwagi dyrygenta, który akurat ma gorszy humor, jest surowy albo nie znosi jakichś drobnych niedoskonałości i śpiewak się zatnie, po czym potrzeba mniej więcej do pół roku na odblokowanie się. Takie bywają konsekwencje pierwszego zetknięcia się z dyrygentem. Rozmawiałem z panem Zarzyckim, młodym dyrygentem, który ten przedmiot prowadzi, by wprowadził element ćwiczeniowy. To nie jest proste, bo ma do dyspozycji tylko pianistę, który odruchowo „idzie” za śpiewakiem, inaczej niż orkiestra. Zgodziliśmy się, że jest to konieczne i prowadzący postara się, by akompaniator „szedł” tylko „na jego rękę”, a studenci będą zmagać się z tym, czy „idą” za dyrygentem, czy nie. To zupełnie inne organizowanie czasu wykonania niż w pieśniach w relacji z pianistą, tutaj wiodący jest dyrygent.

„Warsztaty emocjonalno-ruchowe” to przedmiot, który się pojawił niedawno i jest to mój autorski pomysł. W porozumieniu z panią psycholog z Katedry Psychologii Muzyki i panią doktor Kazanecką z Katedry Audiologii i Foniatrii planujemy wprowadzenie do procesu dydaktycznego dokonań psychologii, chodzi między innymi o naturę emocji, kształtowanie i ćwiczenie inteligencji emocjonalnej oraz opanowanie technik relaksacyjnych. Chcemy wyposażyć studentów w narzędzie radzenia sobie ze stresem, które dostosują do swoich potrzeb. Z jednej strony zabezpieczamy ich przed fałszywymi iluzjami, bo młodzi ludzie często doświadczają stresu, zetkną się z jakąś techniką relaksacyjną i wydaje im się, że w ciągu pięciu minut znikną wszystkie problemy. Tak nie jest. Chcemy pokazać, że nic nie zastąpi rzetelnej pracy i nie ma „cud-metod”, które jak za dotknięciem różdżki rozwiążą problemy. Z drugiej strony – ten przedmiot ma pokazać techniki proponowane przez naukę, jaka może być profilaktyka. Zacznijmy sobie radzić z emocjami, ze stresem, zanim na dobre się pojawią, bo potem już jest za późno, szkoda często już się dokonała.

„Taniec” jest prowadzony przez Hannę Chojnacką, doskonałego choreografa, „charakteryzacja” – ten przedmiot nie wymaga komentarza, podobnie jak „kształcenie słuchu”. „Fortepian” – to obowiązkowy instrument dla wokalisty. „Podstawy foniatrii”.

Ponadto w programie mamy takie przedmioty jak: „historia muzyki z literaturą”, „historia teatru muzycznego z literaturą wokalną”, czyli specjalistyczny przedmiot dla naszego wydziału. Jest oczywiście „język włoski”, do tego jeszcze drugi język obcy. „Fonetyka języków obcych” to przedmiot ściśle związany z naszym wydziałem, bo śpiewa się w różnych językach i to musi być perfekcyjne, słuchacz we Francji, Włoszech, Niemczech nie może „cierpieć”. Z kierownikiem studium humanistycznego zostało uzgodnione, że pedagodzy od lektoratów będą mieli dyżury, godziny poświęcone na to, by wokalista przygotowujący daną partię mógł przyjść na konsultacje, zrobić tłumaczenie „słowo w słowo” i popracować nad wymową, nad miejscami artykulacji. Nacisk na ten aspekt sztuki wokalnej kładzie szczególnie dyrektor Stefan Sutkowski – wie, że to jest element, który musi być perfekcyjny i sprowadza tzw. native speakers, którzy ćwiczą wymowę śpiewaków, tego można pozazdrościć.

Program nauczania dopełniają: seminarium pisemnej pracy dyplomowej i przedmioty humanistyczne, jest 10 przedmiotów do wyboru w zależności od zainteresowań studentów, z jakiej dziedziny chcieliby się dokształcić. Nowa rzecz, którą wprowadzają standardy, to technologie informacyjne, czyli nauka obsługi komputera. W standardach jest 30 godzin, myśmy to rozszerzyli do 60 tak, by pierwszy semestr był poświęcony na opanowanie podstaw Windows, Worda, Excela, a drugi semestr na edytory nut. No i ostatni przedmiot –  „wychowanie fizyczne”.

Tak wygląda siatka godzin wydziału przyjęta na ten rok, czyli studenci, którzy dostali się w tym roku, zdając dyplom będą musieli mieć te wszystkie przedmioty zaliczone. W przyszłym roku być może czeka nas podział studiów na licencjat i magisterium, czyli wprowadzenie dwustopniowych studiów, prawdopodobnie trzyletnie licencjackie i dwuletnie uzupełniające magisterium. To musimy wprowadzić w związku ze wstąpieniem do Unii. Dzięki temu na przykład będzie większa rotacja studentów, mamy więc szansę wyłapać więcej wartościowych osób, bo więcej studentów zacznie studia. Bywa też, że ktoś ma wybitnie cechy, które predestynują go do wykonywania zawodu na scenie, a niekoniecznie jest orłem intelektualnym. Temu komuś wystarczy licencjat i pójdzie robić karierę. Nie ma co ciągnąć go przez pięć lat studiów, jeżeli nie jest to jego konik. Mogą też napłynąć nowi studenci po licencjacie. Teraz mamy na przykład współpracę z uniwersytetem w Korei, stamtąd studenci przychodzą do nas po trzech latach studiów. My musimy wpasować ich w nasz system, sprawdzić, który nasz przedmiot odpowiada ich wpisom w indeksie, jaki był tok ich studiów. W momencie, gdy mamy licencjat, oni przychodzą z tamtejszym tytułem licencjata i już nie ma tego problemu, u nas robią program magisterium.

– Słyszy się opinie, że po ukończeniu studiów młodzi śpiewacy nie są wystarczająco przygotowani do wyjścia na scenę. Czy w tym kierunku wprowadzą Państwo jeszcze jakieś usprawnienia?

– Postanowiliśmy zintensyfikować stawiane wymagania praktyczne, a więc będzie dużo koncertów, bo to jest moment weryfikacji: w klasie się uczę, potem sprawdzam. Studenci mogą skonfrontować swoje wyobrażenia na temat śpiewu z występem, nie ma lepszej formy sprawdzającej. Ilość takich zadań od tego roku znacząco wzrośnie. Obejmujemy tym programem wszystkich studentów, to znaczy przed każdym z planowanych koncertów obowiązuje system konkursowy, każdy student może stanąć do przesłuchania. Dajemy więc czytelny sygnał, że nikt nie jest na starcie przegrany. To, że ktoś odniósł gdzieś sukces, nie oznacza, że już do końca będziemy go faworyzować. Przygotuj się, pokaż. Tak będzie w życiu: papierek papierkiem, ale trzeba stanąć i pokazać umiejętności. Oprócz tego będzie jeszcze pedagog, nie rzucamy studenta w wyścig szczurów.

Przechodząc do naszych zadań artystycznych w tym roku: w listopadzie odbędzie się kolejna edycja Konkursu Wykonawstwa Polskiej Pieśni Artystycznej imienia Edmunda Kossowskiego, w jury konkursu zasiądą między innymi Izabella Kłosińska, Teresa Żylis-Gara, Marcin Bronikowski, Anna Malewicz-Madey. Zaraz po konkursie będzie kurs wokalny Teresy Żylis-Gary poświęcony problematyce pieśni, i do tego kursu też będą przesłuchania. W międzyczasie jest też realizowany projekt we współpracy z Akademią Łódzką, ponieważ profesorem u nas jest dziekan wydziału wokalnego w Łodzi Włodzimierz Zalewski, który zaproponował wspólny projekt – wyjazd kilkunastu studentów, po połowie z Łodzi i z Warszawy, do Ranzberga. W tym półroczu będą też eliminacje do koncertu walentynkowego w styczniu. W grudniu będzie w tym sezonie pierwszy projekt pani profesor Rappé – Lorca, Poulenc, Crumb. Inspiracje. Będzie to inscenizowany koncert przygotowany przez Hannę Chojnacką. Kolejna rzecz w styczniu to koncert Żart w operze, opiekę artystyczną będą sprawować adiunkt Jolanta Janucik i profesor Jerzy Knetig. Potem w lutym Polskie Walentynki, w których chyba, jak w Żarcie w operze, weźmie udział cały wydział. W marcu planujemy koncert z orkiestrą Zaczarowany świat opery, opiekunem wokalnym i artystycznym będzie profesor Ryszard Karczykowski, dyrygentem Łukasz Borowicz – mamy nadzieję, że uda się to dopasować do jego terminów. I wreszcie projekt, który zaproponował Akademii Jerzy Knetig – Świat na księżycu Haydna. Dzięki życzliwości dyrektora Sutkowskiego wystawimy to w Operze Kameralnej, a potem pojedziemy ze spektaklami do Monachium w ramach współpracy z Akademią Monachijską i tam odbędą się dwa przedstawienia. Mamy nadzieję, że Akademia Monachijska przyjedzie do nas w 2007 roku i zrobi coś wspólnie z naszą orkiestrą, ta współpraca może się bardzo pięknie rozwinąć. Ostatnie wydarzenie to kontynuacja mojego ubiegłorocznego pomysłu, koncertu Salon petersburski. W tym roku proponuję Ona i on w pieśni Roberta Schumanna. Chciałbym nadać temu dramaturgię, o czymś opowiedzieć, coś zainscenizować przy pomocy pieśni. Do tego dojdzie koncert laureatów, Oster oratorium przygotowywane przez Jadwigę Rappé i Agatę Sapiehę, w którym będą brali udział nasi studenci, będzie wyjazd studentów z projektem, który sami sobie zorganizowali, a także cztery wieczory koncertowe na scenie operowej nazwane Programy bez ramy – tu studenci sami wymyślą, co to ma być, jaki program chcą zaprezentować. Ten sezon zapowiada się bogato, już trzeba zabierać się do roboty. W naszym pomyśle na funkcjonowanie wydziału ważne jest, by uruchomić wszystkich pedagogów, tak aby każdy koncert był pod inną opieką artystyczną, za każde wydarzenie będzie odpowiedzialny jeden lub dwóch pedagogów. Do każdego będą przesłuchania, zostaną wywieszone komunikaty z czego się przygotowywać. To jest pomysł na to, by poprzez te praktyczne egzaminy studenci opanowali umiejętności potrzebne potem w działalności artystycznej. Cała mądrość dydaktyki polega na tym, by z jednej strony mieć dobre metody treningowe, z drugiej sprawdzać, dawać szansę weryfikacji, informację zwrotną. Nawet najlepsze metody nauczania bez okazji do weryfikacji na żywo, w kontakcie z publicznością, niewiele dają. Musi powstać odwaga do występu na żywo, w kontakcie z publicznością, musi pojawić się odporność psychiczna, trzeba wypracować odwagę korzystania z umiejętności, która jest wypracowywana również przez porażki.

– Czy Akademia angażuje się w udział studentów w konkursach krajowych i międzynarodowych?

– Zaangażowanie jest przede wszystkim po stronie pedagogów. Pedagogom zależy na tym, by ich studenci stawali do konkursów, bo każda nagroda na konkursie jest też pośrednio nagrodą dla pedagoga, świadczy o jego klasie. To wystarcza w zupełności, by kierowali swych studentów na takie imprezy. Uczelnia sama z siebie wykreowała jeden konkurs, który odbywa się co dwa lata. Ponadto nasi pedagodzy zasiadają w jury różnych konkursów, to też powoduje, że studenci o nich wiedzą, przygotowują się, startują. Konkursy są jednym z lepszych sposobów promocji swojego talentu na starcie do kariery, oczywistą perspektywą dla młodych ludzi, gdy czują, że już mogą startować, nie trzeba więc ich nawet specjalnie zachęcać.

– Czy jest planowana jakaś współpraca wydziału z powstającą przy Teatrze Wielkim w Warszawie Szkołą Mistrzów?

– Na razie nie nawiązaliśmy kontaktów, aczkolwiek mam wielkie nadzieje, bo wydaje się być oczywiste, że adeptami tej szkoły powinni być absolwenci akademii, czyli śpiewacy, którzy już posiedli taki zasób umiejętności, że stać ich na rozpoczęcie wartościowej kariery, a w tej szkole mogą przygotować się do konkretnych ról, którymi ewentualnie podbiją świat. Mam na to nadzieje także z tego powodu, że dyrektorem naczelnym opery jest dyrektor Sławomir Pietras, a w Polsce jest dwóch dyrektorów, którzy zawsze uważnie patrzyli na młodych ludzi, umieli ich dostrzec, próbowali wyławiać, wprowadzać na scenę. Jeden to dyrektor Sutkowski, drugi to dyrektor Pietras. To ci dyrektorzy, których widuje się na konkursach, na wydarzeniach nie tylko związanych z instytucjami, które prowadzą. Mają oczy i uszy otwarte i są „pazerni” na to, by złapać talent wokalny, dać mu szansę i oszlifować, zrobić z niego brylant. Mam więc taką nadzieję i chciałbym bardzo, żeby taka współpraca ze Szkołą Mistrzów się nawiązała.

 – Jak wygląda dyplom na wydziale wokalnym i jakie prace teoretyczne na nim powstają?

– Elementy egzaminu dyplomowego to oczywiście recital wokalny, rola w przedstawieniu (w tej chwili nie jest ona na ocenę, jednak jakość tego dokonania na scenie jest ważnym elementem dyplomu), zaliczenie cyklu pieśni, czyli kolejna część umiejętności wokalnych. Elementem ostatecznej oceny dyplomu jest też średnia z przedmiotów z całego okresu studiów i praca pisemna. Jeśli chodzi o tematy, jakie się pojawiają, to z bardzo dużą satysfakcją zauważam, że jakość tych prac na przestrzeni ostatnich lat znacząco wzrosła. Wcześniej prace były rodzajem wprawek, zdarzały się świetne, ale czasami też banalne, bardzo słabe. Ale teraz to się zmienia: zarówno wymagania, metodologia przedmiotu, jak i przygotowanie pracy dyplomowej, seminarium jest na wyższym poziomie, dzięki czemu prace są dużo lepiej przygotowane. Staramy się, żeby to nie były tematy wtórne, w żadnym razie przepisywanie książek, tylko by zawierały element oceny, jakąś refleksję osobistą, własny sąd, próbę obrony swojej tezy przefiltrowanej przez literaturę przedmiotu, przy czym żeby teza postawiona w pracy była wartościowa. Jakość tych prac bardzo wzrasta i coraz przyjemniej się je czyta. Mamy do czynienia z wartościową analizą przedmiotu, z której można się czegoś dowiedzieć. To jest akademia i trzeba stawiać takie wymagania. Zmuszenie do wysiłku umysłowego powoduje, że potem będziemy mieć artystę zadającego sobie pytania, po co gra daną postać, co ma do powiedzenia – to stawia sztukę operową czy estradową na wyższym poziomie. Obniżając wymagania, uzyskujemy artystów bezrefleksyjnych, którzy odśpiewają nuty – to jest puste, nie wzrusza.

– Czy śledzą Państwo losy swoich studentów po ukończeniu Akademii?

– Oczywiście, uczelnia jest z nich dumna i szczyci się nimi, to ogromna satysfakcja dla Akademii. Sukcesy Rafała Siwka czy Roberta Gierlacha to w jakiejś części także sukcesy Akademii. Mamy się kim poszczycić i to jest nasza wizytówka.

– Dziękujemy za rozmowę.

rozmawiały Katarzyna K. Gardzina i Katarzyna Walkowska