Trubadur 4(37)/2005  

The recommended ivm dose for human treatment of lymphatic filariasis is 1--2 mg/kg body weight according to the number of treatments and weight of the patient. Concentration cialis con ricetta per ipb San Antonio Oeste of colloidal suspended particles or colloidal particles. These include allergic reactions, such as hives or swelling, or anaphylactic shock.

This may be used as first line therapy for patients with severe, complicated gonorrhea. Logan is working in an online casino in the uk when promethazin 25 mg preis your friends have an event coming up that they want to attend. They need high quality websites for their business.

Cosi fan tutte
w czasach wolnej miłości

Doris Dörrie jest znaną i uznaną reżyserką, o ustalonej w Berlinie reputacji, jej produkcje są nowoczesne, ale nie zwariowane za wszelką cenę, prawdę o świecie reżyserka stara się opowiadać w sposób zabawny, często gorzki, ale raczej wyważony. Dörrie urodziła się w 1955 roku w Hanowerze, jest przede wszystkim reżyserką filmową, jej filmy biją rekordy popularności. Ostatnim jej dużym projektem filmowym był film Nadzy, wyświetlany również na polskich ekranach. Dörrie kręci zarówno filmy, które wymagają zaangażowania dużych pieniędzy, jak Ich und Er dla Columbia Pictures, jak też niskobudżetowe, np. Oświecenie gwarantowane. Jak piszą krytycy, reżyserka bardzo sprawnie porusza się we wszystkich filmowych gatunkach. Wspólna całej twórczości Doris Dörrie jest intrygująca oryginalność, co sprawia, że jej filmy wymykają się konwencjonalnym klasyfikacjom. Dörrie jest również pisarką, opublikowała kilkanaście powieści i zbiorów opowiadań.

Cosi fan tutte wystawione w 2001 roku w Berlinie było operowym debiutem Dörrie. Inscenizację określono mianem hippie musical (musicalem hipisowskim), któremu przyświecało dostosowane na tę okoliczność motto szekspirowskie: Oszukiwać albo nie oszukiwać partnera. Oto jest pytanie.

W sposób genialny artystka unowocześniła operę Tak czynią wszystkie Mozarta. Dosyć dziwna, lekko seksistowska historyjka, w której panowie zakładają się o wierność pań i zakład ten przegrywają, jest opowieścią okrutną, smutną, lekko perwersyjną – tak nie należy się chyba bawić. Nie wiadomo w sumie, kto bardziej zawinił: czy niewierne panie czy też podstępni, nieodpowiedzialni panowie. Sama historia, opowiedziana w scenografii swojej epoki jest zabawną komedyjką, która niewiele nas chyba obchodzi. Dörrie przeniosła akcję opery do Ameryki, w lata sześćdziesiąte – to czasy wojny w Wietnamie, rewolucji seksualnej i wolnej miłości. Zabawy w zdobywanie swoich narzeczonych są wtedy o wiele bardziej uzasadnione, ale też i bardziej niebezpieczne.

Sam zabieg z przeniesieniem akcji jest wprost genialny – Dorabella i Fiordiligi są znudzonymi gospodyniami domowymi, przeglądają kolorowe magazyny i skaczą pilotami po kanałach telewizyjnych, a żeby pocieszyć się po wyjeździe swoich ukochanych, idą na wielkie zakupy. Guglielmo i Ferrando to z kolei młodzi yuppie (choć termin ten pojawił się dopiero w latach 80.), w garniturach, z walizkami. Pierwsza odsłona I aktu dzieje się na lotnisku, panowie podrywają stewardessy, jednocześnie rozpamiętując miłość do swych ukochanych, cieszą się, że ich związki są związkami idealnymi. Ale czasy, w których żyją, są czasami buntu przeciwko mieszczańskiej moralności, czasami seksualnej swobody i wyzwolenia. Dlatego też dwaj bohaterowie, którzy rzekomo wyjeżdżają, zrzucają swe garnitury i wracają jako Dzieci Kwiaty, najbardziej postępowa i buntownicza wtedy grupa. Wkładają dżinsy, t-shirty, Guglielmo ma perukę z długimi dredami, Ferrando pozbywa się swojej ułożonej fryzury, zachowują się nader prowokacyjnie. I prowokacyjnie też uwodzą zakochane dziewczyny, które nagle zdają sobie sprawę, że istnieje inny świat niż zakupy, wspólne gotowanie i oglądanie telewizji. Właśnie dlatego ulegają w końcu hipisom – objawiają oni przed nimi inny świat, o wiele bardziej kolorowy, wesoły i szalony, a przy tym bardziej poetycki, romantyczny. Choć rzeczywiście obie dziewczyny starają się bardzo długo dochować wierności… Przezabawna jest scena, gdy Guglielmo robi striptiz i rozbiera się do majtek. Wzruszająca, gdy Ferrando, ubrany w dżinsy i t-shirt, oparty o ścianę śpiewa swoją wielką arię. Wspaniałe są sceny zabaw hipisów, śmieszy do łez scena, gdy w końcu obie pary decydują się wziąć ślub hipisowski. Cała inscenizacja jest przede wszystkim wspaniałym widowiskiem, zabawnym, ale też bardzo gorzkim w swojej wymowie.

Wszyscy właściwie artyści występujący w przedstawieniu byli wspaniali. Najbardziej podobała mi się Fiordiligi w wykonaniu Anny Samuil. Śpiewaczka obdarzona anielskim sopranem, o bardzo indywidualnej barwie, śpiewająca pięknie i wzruszająco, prezentująca cudownie długie fermaty, wspaniałe koloratury i wzorcowe legato; mistrzostwem świata było wykonanie drugiej arii, interpretacja ta dosłownie mnie olśniła. Niesamowicie pięknie śpiewał też Ferrando – Pavel Breslik, wspaniały tenor mozartowsko-rossiniowski, bardzo sprawny, dynamiczny, o wielkim zaangażowaniu interpretacyjnym. Już niedługo może być wielkim konkurentem Juana Diego Floreza, choć głos Breslika jest chyba nieco mocniejszy. Dobra była Dorabella Kathariny Kammerloher, choć jej głos był dość przeciętny, pozbawiony wyrazistego dołu, śpiewała poprawnie, choć nie sprawiała większego wrażenia. Podobnie Hanno Müller-Brachmann, baryton którego słyszałem już wcześniej w Damie pikowej, był świetny i wokalnie i aktorsko, w jego głosie nie było jednak tego czegoś, dzięki czemu można go zapamiętać. Kay Stiefermann (Don Alfonso) i Adriane Queroiz (Despina) stworzyli przekonujące, wyraziste postacie, zwłaszcza Despina zaprezentowała postać jedyną w swoim rodzaju, wrodzona vis comica pozwalała jej zmieniać się na scenie niczym kameleon. Jej głos był miejscami lekko krzykliwy, czasem też brzmiał niepewnie, jednak przy takim poprowadzeniu roli było to doskonałe. Don Alfonso był przewrotnym kolegą Guglielma i Ferranda, z rozbawieniem, ale i dystansem przyglądającym się próbom złamania wierności. Nie słyszałem jeszcze też tak dobrze zagranej partytury Cosi fan tutte. Orkiestra pod dyrekcją młodego dyrygenta Dana Ettingera wzbijała się na wyżyny muzyczne, olśniewała jakością brzmienia i specyfiką interpretacji.

W finale doszło do bardzo dziwnego zdarzenia. Otóż trójka protagonistów (poza Ferrandem) dostała histerycznego ataku śmiechu i tylko biedny Breslik śpiewał. Nie udało mi się ustalić, co się stało, jednak zdenerwowany Ferrando tylko raz wyszedł się ukłonić. Czyżby obraził się na kolegów?

Sama Dörrie tak mówi o libretcie: Treść tej opery jest lekcją pokory. Związki mogą być doskonałe. Jednak w życiu nic nie trwa wiecznie. Obie pary po wszystkim, co się stało, są właściwie takie same. Jednak teraz zdają sobie sprawę, że droga, którą kroczą, nie jest już prosta. I pomimo tego, że tak się kochają, już jutro wszystko może się skończyć. Nikt z nich nie wie, jak długo potrwa ich miłość. I ten gorzki wniosek Dörrie przedstawiła w swojej hipisowskiej inscenizacji dzieła Mozarta.

Tomasz Pasternak