Trubadur 4(37)/2005  

Order amoxicillin 250mg order order amoxicillin 250mg order order amoxicillin 250. The food and drug administration https://hexel.es/99185-cialis-60-mg-prezzo-31375/ (fda) does not approve using clomid over the internet because of. It leaves my skin refreshed and clean, and it looks healthy and radiant.

You may experience a flu-like illness, cold, or flu-like symptoms. For more Bramhall se uno usa il viagra puo mettere in cinta una donna information about ivermectin buy over the counter, visit http://www.ivermectin.com/index.php/drugs/ivermectin.html or call 800-817-5166. Doxycycline canada or doxy, for short) is a relatively recent addition to the group of antibiotics known as tetracyclines.

Mazowiecka operetka?

Mimo że Mazowiecki Teatr Muzyczny „Operetka” zainaugurował swoją działalność we wrześniu 2005, do tej pory trudno do końca zdefiniować, czym jest ta placówka powołana do życia przez Samorząd Województwa Mazowieckiego. Teatrem muzycznym? Operetkowym? Objazdową trupą? Zespołem zbierającym się na kolejne projekty? Zalążkiem czegoś solidniejszego?

Tworząc MTM „Operetka” chcemy propagować na Mazowszu kulturę muzyczną na najwyższym poziomie. Muzyka operetkowa nadal cieszy się popularnością i ma szerokie grono odbiorców i wielbicieli. Do tej pory na terenie województwa nie było teatru operetkowego. Dlatego też uważam, że nowa instytucja muzyczna wypełni tę lukę, a mieszkańcy naszego województwa nie będą musieli wyjeżdżać do innych miast, by podziwiać dzieła Straussa, Lehara, Kalmana czy Offenbacha. Zależy nam, by „Operetka” docierała do mieszkańców Radomia, Płocka, Ostrołęki, Ciechanowa, Siedlec i nie tylko – powiedział marszałek Adam Struzik (ze strony: www.mazovia.pl)

Na razie Mazowiecki Teatr Muzyczny ma w swoim dorobku jeden spektakl – Zemstę nietoperza Johanna Straussa przygotowaną i wystawioną po raz pierwszy jeszcze przed powstaniem teatru, bo 10 stycznia 2005. Przedstawienie to trudno jednak nazwać spektaklem przygotowanym i w pełni zrealizowanym przez MTM. Na wystrój sceny złożyły się bowiem fragmenty scenografii projektu Izabeli Chełkowskiej z Wesołej wdówki wystawionej w 2002 roku w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Z tego spektaklu pochodzi też większość kostiumów, nie zawsze dobrze dopasowanych na swych nowych właścicieli, choć można było także wypatrzyć wdzianka z baletu La Dolce vita. Część orkiestry usadzono na scenie, o czym w miarę rozwoju akcji udaje się zapomnieć „wizualnie”, ale nie można zapomnieć „słuchowo”, zwłaszcza gdy sceniczne dęte czasem fałszują… Spektakl dość zręcznie (biorąc pod uwagę warunki) wyreżyserował Andrzej Strzelecki. To reżyseria wystarczająco tradycyjna, by nie psuć największego waloru – tłumaczenia pióra Juliana Tuwima. Reżyser nie przeładował spektaklu dodanymi gagami ani innymi nowoczesnymi wstawkami, ograniczając się do paru aluzji do współczesności. Mimo to przedstawieniu chwilami mocno brak i tempa, i lekkości, która powinna być nieodłącznym atrybutem wiedeńskiej operetki. Trudno się jednak temu dziwić, gdy kolejne (nieliczne na razie) przedstawienia odbywają się „z doskoku”, poszczególne role kreują coraz to inni artyści, i grają różne orkiestry pod innymi batutami (w styczniu była to Sinfonia Varsovia pod Jerzym Maksymiukiem, potem Polska Orkiestra Radiowa, a obecnie Orkiestra Mazowieckiego Teatru Muzycznego „Operetka” pod batutą Jacka Bonieckiego). Miejmy nadzieję, że kolejne premiery MTM przy wsparciu odpowiedzialnych władz, a może i sponsorów, będą staranniej przygotowane. Nie można za to odmówić rozmachu promocyjnego i obrotności szefowi placówki Włodzimierzowi Izbanowi, absolwentowi Akademii Muzycznej w Warszawie, prowadzącemu obecnie w TVP 3 autorski program muzyczny „Mazowieckie zagadki muzyczne na poważnie”. Teatr, choć bez siedziby, stałego zespołu i repertuaru, może się jednak pochwalić wydaną płytą właśnie z rejestracją Zemsty nietoperza. Gorzej z frekwencją na spektaklach (przynajmniej w Warszawie, bo MTM występuje też „w objeździe” – w Płocku, Ostrołęce, Siedlcach, Radomiu i Ciechanowie). Choć trudno nie zauważyć charakterystycznych plakatów anonsujących przedsięwzięcie, wciąż niewielu warszawiaków wie, że od czasu do czasu w stolicy pojawia się okazja posłuchania dzieła króla walca. Spowodowane może to być i faktem, że przedstawienia mają miejsce w poniedziałki, dzień normalnie nieteatralny, a to z racji dostępności w te dni sceny Teatru Polskiego, gdzie wystawiana jest Zemsta nietoperza.

Wracając do samego przedstawienia: obejrzałam je do tej pory trzykrotnie. Wieczór premierowy połączony był z jubileuszem pracy artystycznej Jana Machulskiego, który z maestrią odegrał epizodyczną, ale tak kochaną przez publiczność mówioną rolę Froscha – dozorcy więziennego. Jego przełożonym, czyli dyrektorem więzienia Frankiem był Adam Kruszewski. Znakomity baryton nie miał tu wielkiego pola do popisu wokalnego, ale stworzył uroczą postać pół-safanduły, pół-bawidamka – nieco zagubionego w całym zamieszaniu, ale zawsze z klasą. Podobnie rzecz się miała z rolą Falkego, czyli tytułowego nietoperza. Wojciech Gierlach odegrał ją z dyskretnym komizmem, nie starając się nazbyt ogrywać całej intrygi, którą przygotował „nietoperz”, za to okrasił swój występ miękko brzmiącym, gęstym już basem. Gorzej było z tenorową częścią obsady: Paweł Skałuba (Eisenstein) i Adam Zdunikowski (Alfred) byli tego wieczoru zdecydowanie w gorszej kondycji wokalnej. Skałuba dodatkowo nie do końca czuje styl operetki i choć swobodny na scenie, nie pasuje jakoś do całości (jednak w następnych spektaklach zdecydowanie „rozkręcił się”). Za to Alfred Zdunikowskiego to rola przezabawna i to nie tylko dlatego, że reżyser każe tenorowi rozbierać się do komicznego „negliżu”, ale ze względu na ogrywanie przez tenora stereotypu… tenora. W tej roli Zdunikowski jest bezkonkurencyjny!!! W kolejnym spektaklu 12 grudnia doprawdy przeszedł sam siebie, bardzo dobrze także śpiewał. Wspinając się po drabinie wokalnej od głosów niskich do wysokich, docieramy teraz do… alcisty Jana Jakuba Monowida śpiewającego partię księcia Orlowsky’ego. Głosowo młody artysta poradził sobie zadowalająco, choć partia księcia chyba jest dla niego trochę za wysoka i niezbyt wygodna – śpiewak miewał gdzieniegdzie problemy z umiejscowieniem oddechu, ozdobnikami, a czasem nawet z barwą głosu – zbyt ostrą. Jednak te niewielkie mankamenty w dwójnasób wynagradzał wyśmienitą grą. Stworzył doprawdy barwną i przezabawną postać – aż dziw, skąd u tak młodego wokalisty taka swoboda sceniczna, rzec można – naturalny dar. Do partii żeńskich zaproszono znakomite sopranistki: Idą była Anna Karasińska, Adelą Marta Boberska, a Rosalindą Iwona Hossa. Ida to mała rólka, jednak i w niej nietrudno było zauważyć talent Karasińskiej, dziwnie niedoceniany przez polskie teatry operowe. Rosalinda Hossy długo nie mogła znaleźć się w konwencji, bo też to przedstawienie jest mieszaniną wszystkiego po trochu, a dodatkowo artystka chyba nie najlepiej czuła się w (swoich własnych zresztą) kostiumach z Wdówki – faktycznie mało „szczęśliwych”. Prawdziwie operetkową w najlepszym tego słowa znaczeniu kreację stworzyła Marta Boberska – zalotna, dowcipna, kokietująca partnerów i publiczność Adela. Przy tym śpiewająca lekko, ozdabiająca słynne arie Taki Pan jak Pan i Przyzna mi Pan sam… wspaniałymi kadencjami i fermatami.

W kolejnych spektaklach można było z kolei usłyszeć: Dariusza Stachurę jako Alfreda, Dorotę Laskowiecką (Rosalinda), Artura Rucińskiego (Falke), Piotra Nowackiego (Frank). Stachura prawdziwie zaskoczył mnie komicznym aktorstwem – doprawdy boki zrywać, był też w bardzo dobrej dyspozycji wokalnej, aż przyjemnie było posłuchać. Laskowiecka rozporządza ładnym sporym sopranem, co jednak tylko niekiedy było słychać w ariach. Resztę swej partii jakoś przedziwnie mamrotała. Kolejne spektakle z jej udziałem były dla mnie wielkim zaskoczeniem – śpiewaczka stała się znakomitą Rosalindą! Artur Ruciński ze zwykłą sobie elegancją prowadził głos – doktor Falke to nie za duża rola, ale młody artysta mógł się tu podobać, nie tylko ze względu na barwę nośnego barytonu, ale na utrafienie w nieco staroświecki styl operetki. Piotr Nowacki był kapitalny w roli Franka – zrezygnował ze swego częstego wizerunku „gbura” na rzecz zróżnicowanej gry i ciekawego operowania głosem tak w dialogach mówionych, jak i w śpiewie. No i był przezabawny! Zapewne, gdyby wszyscy artyści mieli szanse dobrze swoje role wypróbować i częściej śpiewać, Zemsta nietoperza MTM nabrałaby może rumieńców.

W zapowiedziach premiera Księżniczki czardasza Emmericha Kalmana. Natomiast jesienią odbędzie się koncert poświęcony Janowi Kiepurze z okazji 40 rocznicy jego śmierci, w którym wystąpi 25 tenorów.

Katarzyna K. Gardzina