Trubadur 4(37)/2005  

The infection generally resolves on its own within a month (6), or may be cured by antibiotics if no more than a single infectious phase lasts for more than 2 weeks (6). Seidel md/phd residency clinical research fellowship program in potenz mittel kaufen perhaps surgical oncology (drs. In some cases, men suffering from erectile dysfunction find that using a prescription erection medication, like the one that is prescribed by their doctor, can help them to enjoy an erection and sexual intercourse, even when they cannot reach orgasm.

Nolvadex is a prostate specific antigen (psa) blocking agent that inhibits the production of testosterone in the testicles, reducing the risk of male infertility, the need for surgical treatment and the occurrence of bph related symptoms, such as lower urinary tract symptoms (luts). Please help me to find out what happens to a person who has insurance that https://fotografiazapata.com/1371-cialis-20-mg-romania-prezz-29955/ does not cover the costs of their health care. It is always best to start a cycle from the least expensive option first because the.

Wyznaczanie terytorium
Curlew River Brittena w Operze Narodowej

Cykl nazwany Terytoria ma być wg słów dramaturga TW-ON Tomasza Cyza prezentacją niemal nieobecnych w polskich teatrach XX- i XXI-wiecznych dzieł operowych i baletowych – nowoczesnych, wyrafinowanych, teraźniejszych, sięgających po skrajne, nieraz graniczne stany emocjonalne. Wszystkie spektakle przygotowane w ramach Terytoriów odbywać się będą w sali kameralnej im. E. Młynarskiego. Dobrze się stało, że znów trochę bardziej uruchomiono tę przestrzeń, świetną dla prezentacji małych lub po prostu bardziej elitarnych form.

Na pierwszy ogień poszła „parabola kościelna” Curlew River skomponowana przez Benjamina Brittena w 1964 roku. To specyficzna przypowieść religijna, pierwsza część tryptyku przeznaczonego do wykonywania w kościołach (inne części to The Burning Fiery Furnace i The Prodigal Son). Pomysł napisania takiego właśnie dzieła narodził się pod wpływem podróży kompozytora do Indonezji i Japonii, konkretnie po obejrzeniu sztuki Sumidagawa (Rzeka Sumida) Juro Motomasy. Tak powstała Curlew River (Rzeka krzyczących ptaków) filtrująca japoński teatr no przez tradycję i prawdy wiary kościoła anglikańskiego. Temat pochodzi z japońskiego pierwowzoru, opera opowiada o kobiecie, która w poszukiwaniu zaginionego syna dociera nad tytułową rzekę. Szalona z bólu matka przeprawia się przez symboliczny nurt wraz z ludźmi pielgrzymującymi do grobu pewnego dziecka. Na drugim brzegu kobieta musi zrozumieć, że to grób jej syna, pogodzić się z ciężarem, ale i tajemnicą śmierci.

Warszawski spektakl powstał w koprodukcji z Operą we Frankfurcie, stamtąd przybyli do nas reżyser Axel Weidauer i scenograf Moritz Nitsche oraz reżyser świateł Jürgen Koss. Kameralny zespół instrumentalny wyłoniony z muzyków orkiestry TW-ON przygotował i poprowadził Wojciech Michniewski, chór przygotował Bogdan Gola.

Na scenie sali kameralnej TW powstał spektakl piękny pod każdym względem. Po pierwsze – forma. Wysmakowany, skupiony, odrzucający jakikolwiek zbędny sztafaż, tanie efekciarstwo, czerpiący wprost z japońskiego źródła dzieła, ale przenoszący jego elementy na współczesny grunt. Surowość użytych form przestrzennych (rama, w której umieszczone jest „miejsce akcji”), uproszczony, lekko „japonizujący” kostium i charakteryzacja odrealniają bohaterów i ich przeżycia, przenosząc wszystko właśnie na poziom moralitetu, misterium czy uniwersalnej przypowieści. Spowolnione ruchy postaci przemierzających niewielką przestrzeń proscenium lub podwyższenia (sceny właściwej – łodzi, rzeki, brzegu) idealnie leżą w muzyce o takim właśnie powolnym rytmie, nastroju i oddechu. Znakomite jest wykorzystanie ośmioosobowego chóru, który na początku i na końcu przedstawienia wraz z solistami formuje pochód mnichów przychodzących odegrać misterium, a potem niczym antyczny chór komentujących synchronicznym ruchem akcję utworu. Pomysł „teatru w teatrze” po raz kolejny okazał się nośny i pojemny – znikanie chóru śpiewającego a capella w mroku sceny wręcz hipnotyzuje!

Stylizacja wszystkich postaci dramatu także jest oszczędna, ale czytelna i symboliczna. Czerwona szata, nakrycie głowy i drąg (wiosło) w dłoni Przewoźnika czyni zeń „celebransa” wydarzeń. To on opowiada o wydarzeniach sprzed roku, kiedy to nad rzekę przybył pewien poganin z uprowadzonym przez siebie chłopcem. To Przewoźnik uświadamia kobiecie, że grób nieopodal kościoła kryje zwłoki jej dziecka. Wędrowiec w brązowym ubraniu i z walizeczką jest przypadkowym, ale wrażliwym współuczestnikiem wydarzeń, Szalona (jako jedyna postać nosząca półmaskę, a nie tylko biały makijaż), swym strojem i peruką doskonale tworzy figurę cierpiącej matki (odgrywaną jak w japońskim teatrze przez mężczyznę). Jedynie pojawienie się białej zjawy dziecka w scenie pożegnania ducha z matką nie wydaje mi się potrzebne – wystarczyłby sam głos, może jakiś cień, a nie mały ubielony chórzysta w unoszącej się nad głowami orkiestry „klateczce”.

Po drugie, wykonanie. W obu obejrzanych na razie przeze mnie obsadach bardzo, bardzo dobre. Znakomity, subtelny, wielowymiarowy Jacek Laszczkowski jako Szalona (śpiewający tenorem, ale często korzystający z różnych odcieni śpiewu falsetowego z wprawą, lekkością i biegłością). Przejmująca kreacja wokalno-aktorska – na zewnątrz dokładny, wystylizowany gest, ale od wewnątrz wydzierająca się przez owo skupienie i głos ekspresja uczucia. Świetna forma wokalna, technika i interpretacja. Niezapomniany wznosząco-opadający „zaśpiew” w powtarzającej się frazie (coś na kształt motywu Szalonej) – Let me in, let me out! Podobnie Mariusz Godlewski jako Przewoźnik – w swej obecnej dyspozycji, dojrzałości wokalnej (co za głos!), technicznej i wyrazowej jeden z najlepszych polskich barytonów – doskonały! Niby surowy i zdystansowany do opowieści, a jednak poruszający… Sekundował mu Jarosław Bręk w obu obsadach wykonujący partię Opata. Nie wiem, czy z większą przyjemnością słuchało się go solo, czy w tych momentach, kiedy śpiewał z chórem mnichów – z nimi, a jednak wybijając się barwą i pięknem brzmienia. Prawdziwy koryfeusz chóru. Przy tym ta powaga, pełnia i elegancja brzmienia – idealne do powierzonej mu roli. Dobrze zaprezentował się też Adam Kruszewski jako Wędrowiec, choć momentami wyglądało, że w narzuconej konwencji scenicznej czuje się trochę obco – takie przynajmniej odniosłam wrażenie. Rewelacją przestawienia jest brzmienie chóru – pieśń religijna a capella rozpoczynająca i kończąca operę to balsam dla uszu, a w toku spektaklu także jest czego posłuchać. Znakomite zestrojenie głosów śpiewaków. Do tego ciekawe, wspomniane wyżej ustawienie zespołu jako nie tylko wokalnego, ale i ruchowego komentatora, zastygającego np. w wymownych pozach oznaczających przyglądanie się, drwinę, współczucie…

W drugiej obsadzie inną, bardziej wewnętrznie i zewnętrznie rozedrganą, dramatyczną postać Szalonej stworzył Adam Zdunikowski – był bardzo poruszający i świetnie śpiewał, choć poruszał się raczej tylko w swym naturalnym tenorowym rejestrze. To najlepsza kreacja tego śpiewaka od lat – prawdziwy klejnot. Dobrym i jakby dobrodusznym Przewoźnikiem był Andrzej Witlewski, bardzo Brittenowskim i stylowym Wędrowcem – Grzegorz Pazik.

Zespół instrumentalny umieszczono za plecami śpiewaków, na podwyższeniu na scenie, dodatkowo zasłoniętym czarną półprzejrzystą kurtyną (soliści mogli śledzić ruchy dyrygenta na ekranie umieszczonym nad widownią). Instrumentaliści i dyrygent noszą czarne stroje i mycki, jakby także byli mnichami biorącymi udział w wykonaniu misterium. Wojciech Michniewski nie uwypuklał nadmiernie w swej interpretacji ani nielicznych akurat nawiązań do muzyki wschodu, ani nie starał się wysuwać brzmienia zespołu na pierwszy plan. Tworzył raczej muzyczną tkankę, w której tkwiły znakomicie osadzone partie wokalne, a jedynie w momentach czysto instrumentalnych pozwalał swym muzykom na większą ekspozycję ciekawej skądinąd faktury kompozycji. Kilka przejmujących akordów trafnie dopowiadało to, co kompozytor pozostawił w zawieszeniu w warstwie wokalnej.

Premiera Curlew River bardzo wysoko ustawiła poprzeczkę kolejnym ogniwom Terytoriów. Jeszcze w tym sezonie zobaczymy wieczór złożony z solowych cykli wokalnych (Zapiski tego, który zniknął Leosa Janaczka i Sonety Szekspira Pawła Mykietyna), operę kameralną Fedra Dobromiły Jaskot i spektakl taneczny Alpha Kryonia Xe do muzyki Aleksandry Gryki. W następnych sezonach w sali im. Młynarskiego, a może i w innych przestrzeniach Teatru Wielkiego mają się pojawić dzieła Luigiego Dallapiccoli, Henrika Hellsteniusa, Zygmunta Krauzego, Hanny Kulenty, Francisa Poulenca, Salvatore Sciarrino i Yannisa Xenakisa.

Katarzyna K. Gardzina