Trubadur 3(40)/2006  

Because of the high level of protection that can be achieved, these live vaccines are. For more information about the safety of clomid and for treatment plans for women whose health care provider has recommended using clomid as part of their treatment plan, contact the starchily fda at 1-800-fda-1088. Some people have reported cases in which the bacteria in their body was not eradicated, but their symptoms were improved.

We don't know what kind of house it is or if we'll even like it, and the thought of having to go back out and buy a new house, with a new yard, new kitchen, and a whole bunch of other things, is daunting to many people. The safety and quality of priligy is guaranteed by our dedicated Tohāna viagra generico dove comprare customer support team. Clomid is the only drug approved by the food and drug administration for treatment of infertility in women.

Promowanie opery… operą

Od wielu lat z rozmaitych stron słyszymy narzekania na elitarność opery i nawoływania do uczynienia jej rozrywką bardziej masową. Bo przecież tylko rozrywka dla mas może i powinna być dotowana, wspomagana i dopieszczana; jeśli zaś elity (czytaj: snoby) mają jakieś operowe fanaberie, to same powinny je sobie fundować. Niejako w odpowiedzi na owe narzekania rozmaici ludzie i instytucje podejmują przeróżne działania mające spopularyzować operę. Przy każdej nadarzającej się okazji mamy więc koncerty z udziałem większych lub mniejszych gwiazd, koncerty, których programy ograniczają się do operowych greatest hits z najpopularniejszych dzieł najpopularniejszych kompozytorów (których nazwiska znają nawet operowi laicy). Takie koncerty to jeszcze wersja łagodna i rozczulająco konserwatywna, bo często (coraz częściej?) operę czy ogólnie muzykę poważną promuje się czymś, co po angielsku nazywa się cross-over (dosłownie: „przejście na drugą stronę” lub „krzyżowanie się”). Chodzi w dużym uproszczeniu o to, że gwiazdy rocka czy muzyki pop śpiewają (lub raczej usiłują śpiewać) arie operowe, a śpiewacy operowi – przeboje muzyki pop. Przy tym bardzo często arie, ale też i piosenki, śpiewane są w upiornych aranżacjach. Skutki takich przedsięwzięć artystycznych są nierzadko opłakane, bo bardzo niewielu artystów potrafi przekraczać granicę między muzyką poważną a rozrywkową, nie czyniąc przy tym szkody żadnej z nich. Wiele można by tu podać przykładów piosenkarzy mordujących arie operowe, czy też śpiewaków operowych zamęczających popowe przeboje. Ale może oszczędzę Państwu tej bolesnej wyliczanki.

W wielu tych inicjatywach mających promować operę uderzający i irytujący, przynajmniej dla mnie, jest jeden fakt – promotorzy opery, przeważnie kierujący się jak najlepszymi chęciami, za wszelką cenę starają się „rozcieńczyć” operę, jak gdyby bali się, że zwykli śmiertelnicy się jej wystraszą, że owszem, może zniosą parę melodyjnych arii, ale w żadnym wypadku nie wytrzymają spektaklu, w którym przez kilka godzin się śpiewa. Pół biedy, jeśli to „rozcieńczanie” polega tylko na redukowaniu zjawiska opery do zbioru największych przebojów wyśpiewywanych na rozmaitych koncertach. Śpieszę w tym momencie przyznać, że takie koncerty też mogą być wydarzeniem artystycznym najwyższej klasy, otwierającym oczy, a raczej uszy, na wspaniałość słyszanej wielokrotnie E lucevan le stelle czy L’amour est un oiseau rebel. Gorzej dzieje się jednak, gdy owo „rozcieńczanie” polega na majstrowaniu przy takich operowych hitach i przedstawianiu ich w dziwacznych rockowych czy dyskotekowych wręcz aranżacjach. O bezgłosiach wykonujących potem te „dzieła” już nie wspomnę.

Tymczasem przysłowiowe masy wcale nie okazują się takie ciemne, jak się niektórym promotorom opery wydaje, i nie uciekają z krzykiem, gdy się im przedstawi operę taką, jaka ona jest, ze wszystkimi jej dziwactwami i faktycznymi czy też rzekomymi anachronizmami. Pokazuje to ogromny sukces rozmaitych megawidowisk operowych prezentowanych w różnych krajach świata, również w Polsce. Owszem, można się obruszać na to, że operę reklamuje się przy takich okazjach jak cyrk czy też inne „szoł”. Jednak w tym wypadku zgodziłabym się z zasadą, że cel uświęca środki. A celem tym jest przyciągnięcie do opery wspomnianych wyżej mas oraz przekonanie ich, że opera nie jest tylko dla bogatych snobów, uduchowionych inteligentów czy też wykształciuchów (by użyć modnego ostatnio określenia) i że zwykli ludzie mogą bardzo dobrze się bawić na przedstawieniach operowych. Ten cel zadziwiająco często udaje się osiągnąć, o czym świadczą tysiące ludzi przychodzących choćby na przedstawienia operowe do Hali Ludowej we Wrocławiu (nie tylko na Verdiego czy Pucciniego!).

Są też inne sposoby na to, by wyjść z operą do ludzi lub, jak kto woli, ludu. Królewska Opera Covent Garden w Londynie specjalizuje się, na przykład, w transmisjach swoich spektakli pokazywanych na żywo na wielkich ekranach zainstalowanych w kilku miejscach w Londynie i paru innych miastach Anglii. Zaczęło się to już w latach 80-tych – wtedy był tylko jeden telebim ustawiany na placu przed operą, na którym gromadziło się kilka tysięcy ludzi. Dodatkową atrakcją był fakt, że po zakończonym spektaklu artyści wychodzili przed teatr do zgromadzonych tłumów. Ponieważ te transmisje cieszyły się wielką popularnością, obecne kierownictwo Covent Garden znalazło hojnego sponsora i całe przedsięwzięcie nabrało rozmachu. Miejsc gromadzących publiczność podczas tych niezwykłych transmisji jest już teraz kilkanaście.

O całym tym przedsięwzięciu słyszałam już od dawna i muszę przyznać, że początkowo podchodziłam do tego pomysłu z umiarkowanym entuzjazmem. Owszem, idea wspaniała, gromadzą się tłumy, ale przecież oglądanie spektaklu na telebimie (czyli, niestety, z koniecznym nagłośnieniem), jeszcze do tego gdzieś w środku miasta, to nie to samo, co przeżywanie wieczoru w teatrze, prawda? Prawda, ale taka transmisja może nam dostarczyć równie wspaniałych przeżyć, co przedstawienie oglądane w teatrze, o czym miałam okazję się przekonać w tym roku. Właściwie dosyć przypadkowo znalazłam się pewnego czerwcowego wieczoru na Trafalgar Square w Londynie. Wiedziałam, że będzie tam transmisja Wesela Figara z Covent Garden, ale wcale aż tak bardzo nie paliłam się, żeby ją obejrzeć. Skoro jednak już tam byłam…

Teraz nie żałuję, że się tam znalazłam, bo był to jeden z najniezwyklejszych wieczorów operowych w moim życiu. Proszę sobie wyobrazić spory plac w centrum bardzo ruchliwego miasta, na którym 4-5 tysięcy ludzi siedzi przez cztery godziny, oglądając operę. Dookoła jeżdżą samochody i autobusy, od czasu do czasu słychać syrenę policyjną, co jednak zbytnio nie przeszkadza w odbiorze dzieła dzięki rewelacyjnemu nagłośnieniu (z którym na szczęście nie przesadzono i muzyka Mozarta nie dudniła w uszach). Sporo ludzi przystaje tylko na chwilę w drodze z biura czy też może do kina (za rogiem zaczyna się już West End, dzielnica teatrów i kin); niektórzy dają się wciągnąć i zostają do końca. KAŻDY z widzów otrzymuje od sponsora wyprawkę czy może raczej polowy zestaw operowy: dmuchaną poduszkę do siedzenia (cztery godziny na kamiennym podłożu to jednak sporo, a nie wszyscy przyszli z własnymi krzesełkami), czapkę z daszkiem na wypadek słońca (świeciło), pelerynę na wypadek deszczu (nie padało) i program (obsada + streszczenie libretta). Niby niewielki gest ze strony organizatorów, ale bardzo dobrze pomyślany.

Mimo sporego ruchu wokół placu i nieformalnej przecież atmosfery widzowie są zaskakująco skupieni, żywo reagują na to, co się dzieje na scenie i najwyraźniej świetnie się bawią. A nie jest to wcale inscenizacja unowocześniona na siłę w celu przypodobania się „nowoczesnym” gustom. Jedynym odstępstwem od libretta jest przesunięcie epoki, w której rozgrywa się akcja, o jakieś 50 lat do przodu – mamy więc kostiumy nie z czasów Rewolucji Francuskiej, a z lat 30-tych XIX w. Reżyser David McVicar postanowił najwyraźniej zaufać Mozartowi i Lorenzowi Da Ponte i zająć się nie wprowadzaniem wydumanych koncepcji, tylko tworzeniem na scenie postaci z krwi i kości oraz wiarygodnych relacji między nimi. Reakcja widzów zgromadzonych na Trafalgar Square świadczyła, że mu się to udało. A podejrzewam, że znacząca większość z tych widzów to nie byli zblazowani bywalcy teatrów operowych, którzy niejedno już widzieli i słyszeli. Dodać jeszcze należy, że tego wieczoru było kogo słuchać i oglądać – obsada (w głównych rolach Kyle Ketelsen, Isabel Bayrakdarian, Soile Isokoski, Michael Volle, Sophie Koch) spisała się na medal zarówno wokalnie, jak i aktorsko.

Najpiękniejszym momentem była chyba chwila już po zakończeniu spektaklu, gdy widzowie zaczęli się rozchodzić, a ekipa techniczna zaczęła rozmontowywać telebim. Głośniki jeszcze zostawiono i popłynął z nich przepiękny duet Hrabiny i Susanny z III aktu, Canzonetta sull’aria. Późny letni wieczór, bardzo jeszcze ożywione centrum wielkiego miasta, wiele osób jeszcze przystaje na chwilę, by tej wspaniałej muzyki posłuchać. Cudowna scena.

Rzecz jasna można w tym momencie zacząć marudzić, że takie spektakularne akcje niekoniecznie przekładają się na większą frekwencję w teatrach operowych na tzw. szeregowych spektaklach. Jednak, po pierwsze, takie akcje nie odbywają się jedynie od czasu do czasu – każdego sezonu w lecie odbywa się kilka takich transmisji. Po drugie, gotowa jestem się założyć, że przedsięwzięcia tego typu zainteresują operą więcej osób niż dziwaczne aranżacje popularnych arii, w których nieraz z trudem można rozpoznać oryginał. Mam więc nadzieję, że takie transmisje będą kontynuowane, nie tylko w Wielkiej Brytanii. Inicjatywę Covent Garden już zaczęła od tego roku rozwijać Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Przedstawienie Madame Butterfly otwierające obecny sezon zostało pokazane na żywo, podobnie jak w Londynie, na ogromnych telebimach ustawionych w centrum miasta. Reakcje były entuzjastyczne. Co więcej, nowy dyrektor Peter Gelb planuje, również na ten sezon, transmisje 6 przedstawień (6 inscenizacji) w największych kinach w Stanach Zjednoczonych. Ponadto do dobrze wszystkim znanych sobotnich transmisji radiowych dołożył on transmisje kilku przedstawień z każdego tygodnia w płatnym radiu satelitarnym (dostępnym, niestety, tylko w Ameryce Północnej) oraz raz w tygodniu darmową transmisję w internecie (czyli dostępną wszędzie). Wszystkie transmisje również na żywo. Brawo i tak trzymać!

Anna Kijak