Trubadur 3(40)/2006  

I've been reading your blog for a while now and appreciate all the work that you've put into it. This is important because it makes it easier for women to be compliant and viagra senza ricetta e sconsigliato tactlessly to adhere. Buy phenergan online from a reputable pharmacy in canada.

Tamoxifen is not as powerful as the other types of oestrogens, but is an effective anti-oestrogen, which is why doctors are giving it to so many breast cancer patients. They are also more effective than the other drugs available in the market in reducing the symptoms of metformin 500 1a pharma preis Khāngāh Dogrān different types of genital herpes virus. This product has a very innovative look and is very practical.

Słuchane i oglądane w Gliwicach

11.03.2006. Musical 42 Ulica (42nd Street) Harry Warrena w Gliwickim Teatrze Muzycznym.

To polska prapremiera tego znanego musicalu (odbyła się dokładnie 29.09.2005), kolejna zresztą po Footloose – wrzuć luz T. Snowa w 2002 r. i Grają naszą piosenkę M. Hamlischa i N. Simona w 2004 r. Ciekawa jest już sama historia powstania tego musicalu. Oto w 1932 roku amerykański aktor i tancerz Bradford Ropes napisał książkę pod tym właśnie tytułem, traktującą o kulisach teatrów broadwayowskich. „Umuzycznił” ową opowieść Harry Warren, a teksty piosenek napisał Al Dubin. I na tej kanwie właśnie nakręcono w 1933 roku film muzyczny, zachowując tytuł książki. Oryginał powieściowy i scenariusz filmowy stały się natomiast w 1980 roku podstawą musicalu, do którego libretto stworzyli Michael Stewart i Mark Bramble.

Gliwicka inscenizacja (Maria Sartowa – reżyseria, Tomasz Biernacki – kier. muzyczne, Jerzy Boduch – scenografia i Jacek Badurek – choreografia) jest żywa, barwna, roztańczona i rozśpiewana. Po prostu taka, jaką była w owych latach 42 ulica Nowego Jorku – centrum wodewilu i burleski. Z ponad 20-osobowej obsady, trafnie zresztą dobranej, na pierwszy plan wysuwa się Grażyna Brodzińska w roli „schodzącej gwiazdy scen”. Gra i tańczy z werwą i brawurą. A śpiewa przy tym wzruszająco, niskim, ciepłym w brzmieniu głosem. Rolę jej następczyni na scenie, a właściwie zastępczyni, powierzono młodziutkiej studentce PWST w Krakowie – Oksanie Pryjmak. I sprawdziła się. Nie jest wprawdzie tak przekonująca jak Brodzińska, ale dobrze sobie ze swą partią radzi. Zresztą i wszyscy pozostali wykonawcy potrafili wcielić się w swe role, swobodnie śpiewając, tańcząc i stepując! Myślę, że niektóre piosenki z tego musicalu (np. Walc cieni i finałowa Forty Second Street) warte są zapamiętania.

***

2.06.2006. Carmen G. Bizeta (w ruinach).

Pomysły inscenizacyjne współczesnych realizatorów przedstawień operowych często zaskakują oryginalnością. Oto Paweł Szkotak – reżyser Carmen w Gliwickim Teatrze Muzycznym akcję opery rozwijał na… widowni dawnego, poniemieckiego jeszcze, w dodatku spalonego pod koniec wojny przez Rosjan, teatru w Gliwicach. Widownię zaś umieścił na scenie owego teatru, będącego zresztą „zabezpieczoną ruiną”. Dodatkowo wprowadził do spektaklu zupełnie niecodzienne rekwizyty (ogień, woda, żywy „posążek” Madonny, wizualizacja bombardowań) i postaci (lalkarze, aktor na szczudłach). A całą akcję przesunął w lata trzydzieste XX wieku, w czas wojny domowej w Hiszpanii. Tak więc nie fabryka cygar, a pracownia krawiecka była jednym z planów akcji i nie obozowisko Cyganów i przemytników, lecz partyzantów i konwojentów nielegalnie zdobytej broni. Wprowadził także wieloplanowość (i „piętrowość”) rozgrywania poszczególnych scen. I wszystkie te zabiegi niewątpliwie „steatralizowały” inscenizację, uwspółcześniając ją równocześnie, jak to dzisiaj w modzie.

Ale przecież o randze, poziomie i powodzeniu spektaklu operowego w głównej mierze decydują jego wykonawcy – przede wszystkim śpiewacy. I od tej strony inscenizacja ta może dać widzom pełną satysfakcję. Zarówno soliści, jak i zespoły (chór, balet, orkiestra) stały się autentycznymi bohaterami spektaklu, bardzo dobrze przygotowanego muzycznie przez Tomasza Biernackiego, który ustawiony z boku „sceny”, mający niewielki kontakt wzrokowy ze śpiewakami, dyrygował praktycznie z pamięci.

Występująca w partii tytułowej Małgorzata Walewska potwierdziła swą wysoką pozycję wśród polskich, i nie tylko, mezzosopranów. Jest w znakomitej formie wokalnej. Jej głos brzmi pięknie we wszystkich rejestrach. Uwodzi także jego barwą i możliwościami. Aktorsko rolę buduje konsekwentnie: uwodzicielska, namiętna, cyniczna, tragiczna. Partneruje jej w partii Don José włoski tenor – Marcello Bedoni. Obdarzony głosem o typowo śródziemnomorskiej barwie i świetną aparycją, bardzo sprawny fizycznie (podobno był komandosem!). Ale jego interpretacja jest, powiedziałbym, dość monotonna, schematyczna. Wspaniale śpiewa znana dotąd z partii głównie operetkowych primadonna gliwickiego Teatru, Małgorzata Długosz. To wyjątkowo piękny sopran. Jest delikatna, czuła, wzruszająca, konsekwentna, choć bezskuteczna w przekonywaniu Don José. Ale to już nie jej wina. Rafał Songan – Escamillo, zawsze triumfujący i pewny siebie torreador, śpiewa swym lirycznym barytonem bardzo ładnie, choć reżyserskie ustawienie tej postaci jest co najmniej dyskusyjne (Escamillo jest wnoszony na scenę jako całkowicie nieprzytomny z upojenia alkoholowego, i w trakcie arii wydaje się być na niezłym rauszu). Realizatorzy zadbali również o doskonałych wykonawców drugoplanowych postaci opery. Wymieńmy ich wszystkich, gdyż ich udział wpłwa w znacznym stopniu na sukces spektaklu: Bogdan Kurowski (Zuniga), Andrzej Bułło (Morales), Anita Maszczyk (Frasquita), Magdalena Wilczyńska-Goś (Mercedes), Witold Wrona (Remendado), Ireneusz Miczka (Dancairo).

I na zakończenie jeszcze jedna uwaga: libretto streszczone w książeczce programowej (świetnie zresztą zredagowanej przez kierownika literackiego teatru Jacka Mikołajczyka) nie jest librettem Henry’ego Meilhaca i Ludovica Halévy’ego. Jest to streszczenie libretta opracowanego przez Pawła Szkotaka!

 Jacek Chodorowski