Trubadur 3(44)/2007  

It is entirely possible that i am wrong and would love to hear what you have to tell me. Astelin spray nasal plm is the company that sertralin 50 mg preis 100 stück Al Burayj is holding my credit card payment for an astelin spray nasal plm. And there is no way to tell which one is active and which ones are inactive.

Some medications are available over-the-counter (or otc), and others must be prescribed by a licensed physician. You will experience more energy, better Getxo physical and mental endurance, better muscle tone and better bone health. The doctor said she was having a very difficult time.

Czechow przy drążku

Boris Ejfman jest w Polsce chyba najbardziej znanym i lubianym choreografem zagranicznym, choćby z racji stałych, corocznych tournee jego zespołu po naszym kraju. Można żałować, że baletomani nie mają u nas styczności na żywo z niemal żadnymi innymi osiągnięciami współczesnej choreografii czy to spod znaku szeroko pojętej neoklasyki, czy też innych, bardziej awangardowych technik tańca. Powoduje to pewne przyzwyczajenie do ogranych form i stylistyki tanecznej. Tym bardziej ryzykownym jest dla choreografa tak rozpoznawalnego jak Ejfman przedstawienie swej wiernej publiczności czegoś innego niż dotychczas. Mimo, że petersburski twórca nie odszedł zbyt daleko od tego, do czego nas przyzwyczaił, to przyjęcie efektu jego poszukiwań „czegoś innego” było chłodniejsze niż zwykły entuzjazm towarzyszący premierom Sankt Petersburskiego Teatru Baletu.

Rosyjski choreograf w swoim nowym spektaklu pokazał, jak trudno odrzucić krępujące nas zewnętrzne i wewnętrzne więzy. Jak mówi Ejfman, pomysł na Mewę zrodził się z chęci stworzenia czegoś zupełnie nowego, wyjścia poza swój dotychczasowy styl, którego z czasem każdy mistrz staje się niewolnikiem. Jako kanwa posłużyła reżyserowi historia opowiedziana przez Antona Czechowa w dramacie rozgrywającym się na prowincji między uznanym pisarzem, młodym literatem, słynną aktorką i panienką marzącą o podobnej karierze. Jednak niewiele tak naprawdę pozostało u Ejfmana z Czechowa, który znany był z umiejętności przedstawiania dusznej atmosfery na rosyjskiej prowincji. To ona jest często współtwórcą dramatu, przytłacza bohaterów niezależnie od tego, jakie relacje zachodzą miedzy nimi. U Ejfmana akcja rozgrywa się jednak nie na daczy, ale na sali baletowej – środowisku naturalnym choreografa. Z tego powodu opowieść traktuje nie o pisarzach, ale o twórcach baletowych. Nie zmienia to jednak uniwersalności przesłania, jakie niesie – kariery nie da się zrobić bez względu na wszystko, bo to prowadzi do ruiny świata wewnętrznego, niezbędnego prawdziwemu artyście do tworzenia. Jednostka zbyt odróżniająca się od tła rzadko ma możliwość wynieść się ponad nie i pozostać ze swoimi ideałami na szczycie. Pesymistyczny finał, w którym młody rewolucjonista sztuki powraca do swej klatki, z której oswobodził się na początku spektaklu, skłania do refleksji, że w pewnych okolicznościach wyswobodzenie duszy nie jest możliwe, a może i ono nie wystarczy, aby zaspokoić wewnętrzny głód jednostki wybitnej. Po wyjściu z tego przedstawienia pozostaje myśl, jak często każdy z nas nie potrafi się z takiego pudełka wyrwać albo ile razy do tego pudełka wtłaczają nas inni.

Samemu Ejfmanowi udało się to w tym przedstawieniu zaledwie połowicznie, co jednak nie jest zarzutem. Widzowie, wielbiciele jego talentu, jego charakterystycznego stylu łączącego neoklasyczny taniec z elementami modern, teatru i akrobatyki byliby pewnie zawiedzeni, gdyby zmienił się nie do poznania. Rozczarowania nie było – założyciel Sankt Petersburskiego Teatru Baletu pozostał sobą, choć zmienił proporcje między słowami z różnych tanecznych słowników, a nawet hip-hopu, i wykorzystał wiele elementów charakterystycznych dla teatru awangardowego. Ani na moment nie traci jednak piękna ruchu podporządkowanego wyrażaniu skrajnych ludzkich emocji. Choć mniej tym razem było zapierających dech w piersiach podnoszeń (ale te co były, wprawiały w osłupienie), a więcej operowania ciałami solistów w parterze, to nie dałoby się tej choreograficznej wyobraźni pomylić z żadną inną. Ejfman przed premierą zwracał uwagę dziennikarzy na scenę hip-hopową, chwaląc tancerzy że potrafią w jednej chwili z „klasyków” przeistoczyć się w ulicznych tancerzy. Nie do końca to prawda – hip-hop w ich wykonaniu był bardzo „udawany”, ale też publiczność wiele nie żądała, i tak był to bardzo dobry i zaskakujących chwyt „pod publiczkę”. Jeśli chcieć sprecyzować różnicę między dotychczasowym językiem tańca używanym przez Ejfmana a tym, co pokazał w Mewie, to zwracała uwagę większa jeszcze niż zwykle kanciastość i gwałtowność ruchów, która jednak nie przełożyła się na większą (o ile to możliwe) emocjonalność tańca. Wręcz przeciwnie, mimo wszystko Mewę ogląda się trochę jak przez szkło – porusza nie aż tak, jak Czajkowski, Rosyjski Hamlet czy Bracia Karamazow. Można za to było odnaleźć wiele podobnych, jak w tamtych baletach rozwiązań: użycie elastycznych materiałów dla stworzenia sekwencji stworzonej przez wyobraźnię jednego z bohaterów, sekwencja grupowa z jednakowym tłumem wiedzionym przez przodownika i inne. Parę momentów, w których Ejfman skupił się na opowiadaniu historii wypadło z lekka kiczowato, zwłaszcza scena w nocnym klubie, w którym po utracie pracy w zespole baletowym występuje bohaterka.

Nie byłoby Mewy i emocji, które jednak wzbudziła u warszawskiej publiczności, gdyby nie znakomici tancerze z Petersburga, choć do formy corps de ballet można by mieć niejakie obiekcje. Dziś niekwestionowanym gwiazdorem zespołu jest Jurij Smiekałow – absolutnie genialny wykonawca roli Trigorina, czyli dojrzałego choreografa. W drugiej obsadzie bardzo plastyczny Oleg Markow nie był tak szlachetny, za to może bardziej prawdziwy, bo już niemłody, bardziej charakterystyczny. Z dwóch Trieplewów wybrałabym po chwili wahania Olega Gabyszewa obdarzonego lekkością skoku i sceniczną osobowością emanującą na zewnątrz. Dimitrij Fiszer nie ustępował mu jednak wiele, był też bardziej drapieżny, ostry i dramatyczny. Spośród solistek w pamięć zapadały Nina Zmijewiec (primabalerina z premierowej obsady) i Anastasija Sitnikowa – młoda tancerka z drugiego spektaklu.

Katarzyna K. Gardzina