Trubadur 3(44)/2007  

Buy the best steroid online, buy testosterone online, or buy testosterone in australia. Ivermectin and scabies are common onchocerciasis infections in half some african countries. I took synthroid for at least a year before i got pregnant with my baby girl.

It was my first time getting it done at a local hospital. Abilify, used in the treatment of bipolar i disorder, is a mood Gérakas xenical hexal 60 mg stabilizer, so is also prescribed for bipolar ii disorder. These are the main side effects that are caused by the long-term use of prednisolone.

Gdzie te łabędzie…
Teatr Wielki-Opera Narodowa

Chciałem wybrać się do Warszawy na Galę Baletową lub występy gościnne rosyjskich artystów w Jeziorze łabędzim, ale niestety okazało się to niemożliwe. Zacząłem jednak myśleć o obejrzeniu tego spektaklu, zwłaszcza, że jeszcze nie miałem okazji na nim być – oczywiście, widziałem już niejedno Jezioro, ale tak się składało, że ostatnio częściej za granicą niż w Polsce. Dlatego gdy okazało się, że będę w Warszawie pod koniec października, z przyjemnością postarałem się o bilet.

Na pewno większość warszawskich członków „Trubadura” zna doskonale ten spektakl – jest zręcznie skonstruowany, zachowując najważniejsze dla baletomanów elementy choreografii Petipy i Iwanowa, a jednocześnie mądrze uzupełniając je fragmentami własnymi Irka Muchamiedowa. Podobały mi się kostiumy, przenoszące akcję na dwór carski w początkach XX wieku, ale miałbym pewne zastrzeżenia do dekoracji, może jednak nazbyt „niemieckiej” w „białych” aktach i – dla kontrastu – zbyt surowej w akcie „kolorowym”.

Ogromną przyjemność sprawił mi początek spektaklu, a zwłaszcza gwiazda tego przedstawienia – Maksim Wojtiul. Miałem okazję już w przeszłości kilka razy widzieć tego młodego i bardzo utalentowanego tancerza, nawet pamiętałem, że zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie w ostatnio widzianym w Warszawie Czajkowskim, ale to, co zobaczyłem na scenie przeszło moje oczekiwania. Byłem pod ogromnym wrażeniem jego wspaniałej techniki, lekkości skoków, energii piruetów, elegancji, a także bardzo dobrej gry aktorskiej i pewnego partnerowania – to świetny, dojrzały artysta, którego nie powstydziłyby się najlepsze sceny Europy.

Niestety, szkoda, że nie dostał godnej partnerki. Czytałem krytyczne słowa o Natalii Wojciechowskiej w jednym z poprzednich numerów Trubadura, ale nie byłem uprzedzony idąc na ten spektakl – uważam, że należy wszystko obejrzeć samemu. Ponadto, na stronie internetowej Teatru Wielkiego, chcąc poczytać o tych artystach, których nie znałem, znalazłem informację, że pani Wojciechowska została niedawno awansowana na solistkę – a to nie mogło przecież być bezpodstawne. Tymczasem okazało się, że rola Odetty/Odylii absolutnie nie należy do partii, które ta tancerka może wykonywać, a przynajmniej nie obecnie – widoczne były braki techniczne oraz sztuczna i wysilona gra aktorska. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że była to najgorsza Odetta/Odylia, jaką miałem okazję oglądać na scenie, a kilka już widziałem – między innymi Ulianę Łopatkinę czy Elżbietę Kwiatkowską. Widać było, że odtwórczyni tej partii nie miała odpowiedniej kondycji – już w połowie drugiego aktu brakowało jej sił by wykonywać takie elementy choreografii jak grand battements, echappes czy chaines w finale wariacji. Ponadto przeszkadzały nieładne port de bras, ciężkie jeté, gwałtowne zmiany pozy oraz, o zgrozo, elementy wykonywane na półpointach zamiast en pointe. Wyraźnie też były momenty, w których tancerka jakby się wahała nad kolejnością choreografii. Ale najbardziej zaskoczył mnie brak tak oczekiwanych przez wszystkich baletomanów fouettés, i była to nie tylko moja reakcja, gdyż widziałem zdziwione miny i konsternację grupki Japończyków, którzy obok mnie siedzieli. W zamian tancerka zaserwowała nam serię piques po kole, ale i to nie było wykonane tak, jak można by oczekiwać od solistki, gdyż ani noga pracująca nie znajdowała się we właściwej pozycji, ani figura geometryczna, po której poruszała się tancerka nie przypominała koła. Całość wykonana więc była po prostu niechlujnie. Byłem wręcz zszokowany, że teatr, będący bądź co bądź najlepszą sceną w Polsce, zdecydował się wypuścić na scenę osobę tak nieprzygotowaną do tej partii.

Dobre wrażenie zrobił na mnie jako Rotbart Władymir Jaroszenko, zdaje się nowy tancerz w zespole warszawskiego Teatru Wielkiego. Obiecujące są jego skoki, chciałoby się trochę więcej interpretacji, ale mam nadzieję, że to przyjdzie z czasem.

Mniej podobał mi się debiutant w partii Benna – Sebastian Solecki, którego miałem okazję widzieć już w Poznaniu. W warszawskim Jeziorze niestety zabrakło lekkości skoków, większego rozciągnięcia i wykręcenia oraz utrzymania pozy. Fatalnie wypadł popisowy piruet Benna, wykonany niemrawo i ledwie wykończony. Tancerz dobrze sprawdził się tylko w roli partnera dwóch Przyjaciółek Księcia – Agnieszki Pietyry i Anety Zbrzeźniak. Zwłaszcza pierwsza z nich ujęła mnie swoim urokiem i bardzo ładnym wykonaniem tańca Księżniczki Neapolitańskiej. Innym jasnym elementem spektaklu był taniec małych łabędzi, choć duże łabędzie z kolei tańczyły nierówno i wyjątkowo nieelegancko.

Niestety, zasmucił mnie ten wyjazd do Teatru Wielkiego – poza Maksimem Wojtiulem, któremu mogę pogratulować wspaniałej roli, pozostali wykonawcy głównych partii mnie nie przekonali, a tancerka, która zatańczyła Odettę/Odylię wręcz zniechęciła mnie do oglądania kolejnych spektakli z jej udziałem. Z teatru wychodziłem wzdychając: Gdzie te łabędzie…? Chyba porządnie się zastanowię nim znów wybiorę się na balet do TW-ON – a na pewno wpierw sprawdzę obsadę.

Michał Kostrzewski