Trubadur 3(44)/2007  

If you have any health concerns, then it is also worth knowing that your physician may have access to a variety of different online. The body makes the protein and does it Magalang fluconazol 200 mg ohne rezept well but when progerin is made, it makes it worse. We can also help with a variety of other types of skin diseases, including acne.

Do not stop taking this drug and call your doctor right away if you have any symptoms of an allergic reaction to this drug. The product is intended At Tāj for use for sun-damaged, hyperpigmented, acneic skin. The purpose of using this drug is to lower cholesterol levels in the blood, which can then be used to prevent heart disease.

Konkursy wokalne Leyli Gencer

Było to na pewno baccio di fortuna, że udało mi się być na wszystkich konkursach Leyli Gencer. Pewnego czerwcowego poranka 1995 r., siedząc nad urwistym brzegiem morza w parku w Anatolii i przeglądając mediolański dziennik Corriere della sera, zobaczyłem krótką wzmiankę o konkursie wokalnym, organizowanym przez Leylę Gencer w pierwszych dniach września. Postanowiłem, że muszę tam jechać, zwłaszcza że kilkakrotnie słyszałem tę wielką śpiewaczkę, której głos urzekł mnie od pierwszego momentu. W pamięci pozostał mi szczególnie występ w 1980 r. w Portofino, w przytulnym, wyłożonym jasnym drewnem teatrzyku, gdzie występowały wtedy same wielkie sławy z różnych dziedzin muzyki: Charles Aznavour, Maurizio Pollini, Nikita Magalof, Rostropowicz, Dalida… Pamiętam, była tam zawsze niezwykła atmosfera, a zwłaszcza tamtego wieczoru. W programie było 10 pieśni Chopina. Na małej scenie zjawiła się w luźnej czerwonej sukni (jej ulubiony kolor) piękna brunetka, a obok reżyser (swego czasu także i aktor), który recytował po włosku tekst pieśni śpiewanych przez egzotyczną Turczynkę (nie wiedziałem wtedy o jej polskich korzeniach). Przybyła też spora gromada Genczerianów (to były czasy, gdy za wielkimi śpiewaczkami ciągnęły grupy – i to prawie zorganizowane – wielbicieli, a Gencer obok Kabaivanskiej miała ich chyba najwięcej). Kiedy Strehler wyrażał ubolewanie, że nigdy mu się nie udało współpracować z tą wielką artystką, natychmiast, jak na komendę cała brać Genczerianów zaczęła krzyczeć: Jest jeszcze czas. Chociaż tak naprawdę po objeździe Włoch i Francji z wielkim Nikitą Magalofem, który akompaniował jej do pieśni Chopina, ostatnim występem Gencer była Corilla w 1983 w Teatro La Fenice w Wenecji w mało znanej operze Francesca Gnecco A prova di opera seria, gdzie diva miała możliwość improwizacji. Poszedł w ruch i Cimarosa, i Vivaldi, Mozart, Paisiello, Rameau. Razem z Gencer kończył swą karierę sceniczną w roli Federica inny wielki artysta, Luigi Alva.

Tak minęło dziesięć lat i Leyla znów zadziwiła. Tym razem Międzynarodowym Konkursem Wokalnym w Istambule przez nią zorganizowanym. Konkurs przygotowany był z wielkim rozmachem, popularyzowany przez prasę i telewizję (jeden z programów TV transmitował wszystkie przesłuchania). Do konkursu przystąpiło aż 94 młodych śpiewaków z różnych stron świata, a odbywał się on w znanej Sali Koncertowej Cemal Reşit Rey. Pierwsze miejsce zdobyła wtedy Albanka Enkelejda Shkosa – mezzosopran, drugie zaś Marcelo Alvarez. Po konkursie wspaniały koncert galowy finalistów – przemówienia, kwiaty, wiwaty dla Leyli Gencer (wszystko to udało mi się utrwalić kamerą video). Obojgu zwycięzcom konkurs ten otworzył drzwi do międzynarodowej kariery. Enkelejda Shkosa zaczęła śpiewać w Wiedniu, Covent Garden, Paryżu, Nowym Jorku, Berlinie, Barcelonie, a potem najwięcej w San Carlo w Neapolu. Większą karierę zrobił na pewno Marcelo Alvarez, o czym powszechnie wszystkim wiadomo.

Następny konkurs, tak jak przewidziano, odbył się po dwóch latach, w 1997 roku. Znów 90 uczestników, ta sama oprawa i miejsce konkursu, ten sam sponsor – Bank Yapi Kredit. Konkurs wyznaczony na 1999 rok nie odbył się ze względu na trzęsienie ziemi. Smutnie wyglądało w tym czasie miasto. Ludzie koczujący w namiotach, platformy z desek w starych dzielnicach. W okolicach lotniska i od strony Morza Marmara trzęsienie było najsilniejsze.

W 2000 roku pod koniec sierpnia trzeci konkurs, tym razem z 35 uczestnikami, a potem długa, sześć lat trwająca przerwa. To brak sponsora, to nienajlepszy stan zdrowia Leyli Gencer, i dopiero od 25 do 30 sierpnia 2006 IV edycja konkursu z 35 uczestnikami, którzy wyłonieni zostali z pierwszej selekcji w Mediolanie, na którą zgłosiło się 62 kandydatów. Od kierowniczki organizacji konkursy Hale Tasli, niepozornej, młodej, ale bardzo autorytatywnej osóbki, dostałem zezwolenie wejścia na wszystkie przesłuchania. Jak poprzednio, audycje odbywały się w Cemal Reşit Rey (wnętrzem przypominającej istambulską operę). Przesłuchania odbywały się o różnych porach dnia, kilkakrotnie z nagłymi przesunięciami godzin audycji. Na sali było zaledwie kilkanaście osób – prawdopodobnie młodych studentów wokalistyki, ktoś z organizacji i to wszystko. Kwadrans przed rozpoczęciem pierwsza zjawiała się Leyla Gencer, która sadowiła się gdzieś w siódmym rzędzie pośrodku (coś przeglądała, notowała, bardzo zdyscyplinowana, jak to Turcy, których widziałem stojących w długich kolejkach do miejskiego autobusu grzecznie jeden za drugim, przez nikogo nie ustawianych, co w Italii byłoby zupełnie niemożliwe). Reszta jury zaczynała się schodzić allegramente dopiero na wyznaczona godzinę przesłuchań. Sam poziom uczestników był bardzo zróżnicowany. Mieli do wykonania po dwa lub trzy utwory, ale często już po pierwszym jury dziękowało uczestnikowi. Najwięcej konkurentów, aż czternastu, reprezentowało Turcję. W sumie nieźli, ale i tacy, że pożal się Boże. Pamiętam, pewien tenor po Che gelida manina chciał jeszcze śpiewać La donna e mobile, lecz dobrotliwie został oddalony już po pierwszej swojej produkcji. Prawie wszystkim śpiewakom akompaniował pierwszy pianista La Scali – Vincenzo Scalera. Byli też dwaj pianiści – Maxim Bircou i Siergiej Gavriłkov – do prób indywidualnych, jeśli ktoś sobie tego życzył. Ten ostatni pracujący w operze w Mersin jako akompaniator śpiewaków tamtejszego teatru. Jak się okazało, kolega ze studiów z Natalią Gavrilan nadal pozostający z nią w przyjacielskim kontakcie. Ubolewał nad losem nowowybudowanej opery w Samsun, która została przeznaczona do zupełnie innych celów.

W poniedziałek 28 sierpnia gnałem na półfinał konkursu (już z biletami) z odległego, ale ulubionego przez mnie Aksarayu, gdzie mieszkałem, a który, odkąd pamiętam, nic się nie zmienił, pozostał typową turecką dzielnicą Istambułu, pełną gwaru, lokalnego kolorytu, ludzi ze wszystkich zakątków Turcji (no, może doszły od niedawna rosyjskie „Natasze”). Jakże inny stał się przez ten czas most Galat! Kiedyś dolne przejścia z drewna, a wśród nich małe przytulne lokaliki z rybami z rożna, a teraz wszystko eleganckie, ale i bez dawnego uroku. To samo ze słynnym Pasażem Kwiatów, Cicek Pasaji, przy ul. Istaklal, blisko pl. Taksim. Dawniej urocze, swojskie knajpki, z drewnianymi prostymi stołami, beztroski, przyjacielski tłum ludzi z dzielnicy artystycznej z zawsze obecną grubą Greczynką, niemiłosiernie fałszującą na akordeonie, która od każdego pewnie klienta dostawała jakieś drobne monety. Teraz są tu zadbane restauracyjki dla zupełnie innej klienteli, o całkowitym braku klimatu tamtych czasów. Nie mówiąc już o dzielnicy Levent, która z jej strzelającymi do nieba drapaczami chmur stała się kopią Manhattanu. Z Aksarayu autobusem dojeżdżałem do pl. Taksim (gdzie stoi opera), a potem pieszo, jako że to blisko, przez park Taksim, a za nim w kierunku hotelu Hilton, za którym sto metrów dalej znajduje się Sala Koncertowa Cemal Reşit Rey. Podczas przejścia przez park Taksim rzucały się w oczy oryginalne ławki-książki, z jednej strony podobizna poety lub pisarza, a z drugiej fragment jakiegoś jego utworu. Dostrzegłem dwóch poetów związanych w jakiś sposób z Polską. Pierwszy to największy współczesny poeta turecki, Nazim Hikmet, którego pradziadek Konstanty Borzęcki wraz z księciem Czartoryskim założył niedaleko od Istambułu polską wieś Polonezkoy (Adampol). Sam Nazim Hikmet po wyemigrowaniu z Turcji udał się najpierw do Polski i używał (jak żona i syn Memet) polskiego paszportu wystawionego na nazwisko Borzęcki. Drugi to największy piewca Istambułu, Jahya Kemal, który przez trzy lata (1926-1929) był ambasadorem Turcji w Polsce. Bardzo ładnie pisze o nim Orhan Pamuk w swojej ostatniej książce Istambuł w rozdziale Czterech smutnych i samotnych.

Wracam jednak do konkursu i jego półfinału, do którego weszło 14 kandydatów, w tym tylko dwóch mężczyzn: tenor z Rumunii Tiberius Simu, który doskonali się w Akademii przy La Scali (prowadzonej przez Leylę Gendzier (jak Turcy prawidłowo wymawiają jej nazwisko) i śpiewał już w tym teatrze Almavivę w Cyruliku sewilskim, oraz bas z Azerbejdżanu – Timur Abdikeyev, solista Teatru Maryjskiego w Petersburgu. Nie mogłem wprost uwierzyć, że pominięto wspaniałego basa z Korei – Hye Soo Sonn, zwycięzcę wielu konkursów, także im. Marii Callas, który był i teraz w Istambule w doskonałej formie. W półfinale każdy kandydat wykonywał po dwa utwory. Wszystkim śpiewakom akompaniował Vincenzo Scalera.

Do finału weszło sześć sopranów i jeden mezzosopran, a więc same kobiety. Zadecydowano (propozycja przewodniczącego jury Stephane’a Lissnera), że tym razem nie będzie galowego koncertu, jak to zawsze do tej pory bywało, a zakończeniem będzie tylko finał konkursu, za to we wspaniałej oprawie najstarszej bizantyńskiej świątyni Istambułu (z 360 r.), bazyliki św. Ireny znajdującej się na terenie parku Topkapi. Już dzień wcześniej odbyły się tam popołudniowe próby z orkiestrą – wg mnie najbardziej barwne i często bardzo zabawne sytuacje. Śpiewaczki rozluźnione, bo już bez jury, często polemizowały z dyrygentem, były jakieś wybuchy śmiechu. Nino Machaidze grzecznie, ale stanowczo z czymś się nie zgadzała. Znów Burcu Uyar siedząca w głębi bazyliki, zatopiona w nutach, zupełnie nieobecna, kilka razy biegała w głąb kościoła po nuty i podtykała pod nos dyrygenta, coś perswadowała. Wszystko jednak zakończyło się na śmiechu i uściskach.

Następnego dnia rano podobna próba, a wieczorem wielki finał. Przed bazyliką zaimprowizowano bufety, elegancka publiczność, dużo młodzieży. Wśród wchodzących rozpoznaję Sabina Lenocciego, znanego włoskiego krytyka muzycznego, dyrektora czasopisma L’Opera. Podtrzymywany jest przez jakaś damę i młodzieńca, ma wyraźne problemy z chodzeniem. Jest w końcu Leyla Gencer elegantissima w wytwornej turkusowej toalecie. Bazylika wypełniona jest po brzegi. Na balkonie-chórze, pełno młodzieży, wśród której zauważam wielu uczestników konkursu. Po drugiej stronie na scenie (tu był kiedyś ołtarz), pod wielką aż do sklepienia mozaiką z bizantyńskim krzyżem, Istambulska Orkiestra Symfoniczna pod dyrekcją Gureca Aykala zaczyna uwerturę do Uprowadzenia z seraju. Zaraz potem pierwsza konkurentka, 24-letnia Turczynka, mezzosopran Perihan Asude Karayavuz, zaczyna brawurową habanerą. Wielki temperament, dobry głos i interpretacja. Drugą jest 23-letnia Gruzinka Nino Machaidze – sopran (wspaniale wygląda w długiej, eleganckiej sukni, jakże inna od dziewczynki w dżinsach wybuchającej ciągle perlistym śmiechem w rozmowie z koleżankami przed wczorajszą próbą z orkiestrą), rozpoczyna z dużą swobodą i elegancją Regnava del silenzio. Wierzyć się nie chce, że ta filigranowa osóbka posiada w sobie tyle mocnego (a zarazem pięknego) głosu. Wykazuje się również bardzo dobrze opanowaną techniką, co na pewno zawdzięcza Akademii przy La Scali, w której doskonali swój głos. Ma też już na swoim koncie występ w tym teatrze w Ariadnie na Naxos w roli Najady. Trzecią z kolei jest Włoszka Francesca Ruospo (rocznik 1981), sopran z Bari w arii Senza mamma z Siostry Angeliki, którą wykonuje z wielkim zaangażowaniem uczuciowym, bardzo przypominającym wykonanie jej Maestry z Akademii przy La Scali z odległego 1958 z pamiętnego koncertu RAI w Mediolanie.

Zaraz po niej Francesca Romano, sopran z Sycylii śpiewa arię Pleyez mes yeux z Cyda Masseneta. Ta zaledwie 21-letnia dziewczyna według mnie powinna zaśpiewać coś innego, by ukazać swoje możliwości i uplasować się chociaż na 3 miejscu. Ona także jest kursantką Akademii przy La Scali. Następnie śpiewa Turczynka Simje Buyukedes – sopran. Jest to aria z Adriany Lecouvreur, co prawda wykonana ze zbyt małą dozą dramatyzmu, lecz głos niezły. Z kolei Eleonore Marguerre (rocznik 1978), sopran z Niemiec wykonuje arię Królowej Nocy. Śpiewaczka ta mająca już kilkuletni staż w znanych teatrach operowych Niemiec wykazuje się ładną barwą głosu, lecz wokalizy i góry nie są zawsze idealne. Ostatnią jest Turczynka Burcu Uyar (ur. w 1978), sopran, która wykonuje Ardon gl’incensi, słowem całą scenę obłąkania z Łucji z Lammermoor. Robi to trochę zbyt teatralnie, a jest to też powtórzeniem z półfinału i jeszcze poprzedniego przesłuchania. Głos jednak ciekawy, piękne modulacje. Bardzo przypomina interpretację Leyli Gencer w tej roli, zwłaszcza tę pierwszą z nagrania z Triestu z Teatro Verdi z 1957. Akurat w 2002 roku miałem okazję słyszeć Burcu Uyar w Teatro Sociale w Como w roli Olimpii w Opowieściach Hoffmanna, i już wtedy zachwyciła mnie swoimi koloraturami i świetną techniką.

Następuje przerwa i oczekiwanie na werdykt jury (tym razem w czasie finału uplasowanego w środku bazyliki pomiędzy publicznością). Przed bazylikę wypływa spory tłum, pod obstrzałem fleszów są jakieś znane osobistości, są też liczni uczestnicy konkursu. Stephanie Lissner, przewodniczący jury i dyrektor La Scali, bez przerwy prezentuje różnym znajomym swego syna, Sabino Lenocci ciągle filmuje to tłum, to pięknie oświetloną bazylikę, to stoiska, wśród których jest oblegane z górą książek Ezbnep Oral Tutkinum Roamnum – Leyla Gencer (Powieść namiętności – Leyla Gencer), już IX wydanie! Pod koniec przerwy wszystko jest wyprzedane, przerwa kończy się, a z pobliskiego meczetu Sultan Ahmet (czy też, uzywając prawie że nieznanego wśród Turków terminu, Błękitnego meczetu) głos muezina wzywający na wieczorną modlitwę uświadamia na chwilę, gdzie jesteśmy. W bazylice robi się cisza i oto na scenę wchodzi przewodniczący jury, najpierw ogłasza że trzecie miejsce zdobyła Turczynka Burcu Uyur, drugie miejsce zdobywają ex-aequo dwa soprany: Włoszka Francesca Ruospo i Niemka Eleonora Merguerre. Pierwsze miejsce przypada ślicznej Gruzince, Nino Machaidze. Stephanie Lissner wygłasza też po angielsku krótkie przemówienie, dziękując organizacji, orkiestrze, jury, a w szczególności Leyli Gencer, i tu następuje wielka owacja. Wszyscy na stojąco biją brawa swej wielkiej rodaczce, wielu ociera łzy i tak z dobre kilkanaście minut pełnych radosnej, ciepłej euforii, jak to tylko Turcy potrafią. Następny konkurs Leyli Gencer wyznaczony jest na rok 2008. Szkoda, że w żadnym z nich nie uczestniczył nigdy ani jeden Polak.

Mało kto wie, że Leyla Gencer ma także i polskie korzenie. Co prawda ojciec Ibrahim Geyrekgil, wywodzący się z miasteczka Safranbolu (wpisanego na listę światowego dziedzictwa kulturalnego UNESCO z racji doskonale zachowanych domów osmańskich z XVII i XIX wieku) w północnej Anatolii, właściciel największej wtedy w Turcji rozlewni wód mineralnych, członek bardzo tolerancyjnego, otwartego na świat bractwa Bektaszytów był stuprocentowym Turkiem. Matka Aleksandra A. Minakowska pochodziła natomiast z Polonezkoy (Adampol), polskiej wsi pod Istambułem, gdzie Leyla ze swym młodszym bratem spędziła większość dzieciństwa. Z połowę polskiej (teraz już niestety tylko w 40%) ludności wioski uważa się za jej krewnych. Jeden z mieszkańców, Edward Dochoda, wspaniały gawędziarz (rocznik 1919, twierdzi, że jest rówieśnikiem Leyli Gencer, chociaż na jej pomniku przed operą w Ankarze widnieje rok 1928), opowiadał, jak jeszcze jako młoda panienka, będąc w jego domu gromadziła swoich polskich rówieśników na wielkim balkonie i popisywała się swoimi umiejętnościami, że była wesoła, pełna energii, zalotna i mówiąca podobno wcale nieźle po polsku.

Pan Edek oprowadzając mnie po cmentarzu (był to rok 2000, ciekawe, co z panem Edkiem teraz?), wskazywał na groby rodziny Leyli Gencer, także na grób pewnego arystokraty austriackiego, który podobno był głównym sprawcą tragedii w Mayerlingu i potem przez wiele lat pod przybranym nazwiskiem mieszkał w Polonezkoy. Na cmentarzu pochowani są i krewni ulubionej aktorki Felliniego – Magali Noel – też urodzonej w Turcji. Na uboczu (jako przeszłej na islam) grobowiec Ludwiki Śniadeckiej, żony Sadyka Paszy – Michała Czajkowskiego (ich syn Muzaffer Pasza w latach 1901-1907 był gubernatorem Libanu).

Inny znów Polak, Lesław Ryży (jest on od czasu do czasu wójtem wioski), a kuzyn Leyli Gencer, zarzucał natomiast, że Leyla niechętnie przyznawała się do swojej polskości, a w wiosce zjawiła się dopiero po wielu latach, aby odebrać spadek po matce. (Kiedy spadkobiercy księcia Czartoryskiego wieczną dzierżawę zamienili na darowiznę. Był to cios dla polskości wsi. Wielu mieszkańców posprzedawało ziemię, część wyemigrowała, głównie do Niemiec i Australii).

Wioska położona jest śród wzgórz pokrytych lasami (we wrześniu było tam zatrzęsienie rydzów i prawdziwków, szkoda, że Turcy w swej doskonałej kuchni nie mają tradycji spożywania grzybów). Z najwyższego koło wioski wzniesienia widać aż 3 morza: Marmara, Czarne i Bosfor (jako że Bosfor Turcy też uważają za morze). Wieś jeszcze typowo polska z opłotkami, zagrodami, sadami (jej mieszkańcy szczycą się, że nigdy nie używają chemicznych środków do spryskiwania czy nawożenia), chociaż już pełno pensjonatów (głównie prowadzonych przez Polaków) i willi zamożnych Turków jak np. właściciele znanych gazet Hurriyet (Erol Simari), Gunaydin (Haldun Simari), czy wnuczek byłego prezydenta Celala Bayara – Attila Bayar (mający za żonę Polkę), a krewną Leyli, którą każdej niedzieli przywozi z istambulskiego mieszkania na mszę do Polonezkoy. W 2000 r., kiedy mieszkałem kilka dni w hotelu Efes przy Istakial (koło pl. Taksim), natknąłem się na pracującego w recepcji Antosia Minakowskiego, to zdrobniałe imię miał także w paszporcie, którego dziadek Ludwik był bratem matki Leyli Gencer. O rodzie Minakowskich opowiadał bardzo dobrą polszczyzną.

Leyla Gencer (z domu Geyrekgil) od niepamiętnych lat mieszka w Mediolanie na eleganckiej viale Maino (17a) między Porta Venezia i La Scalą z mężem Ibrahimem Gencerem – prawnikiem. Kiedyś często ją widywano, jak szła pieszo z domu do swego teatru. Teraz pracuje tam jako Dyrektor Akademii przy La Scali, a jest niezmordowana. Zaraz po powrocie z Istambułu z ostatniego swojego konkursu wystawiła w październiku w La Scali pierwszą operę 15-letniego Mozarta Ascanio in Alba napisaną podczas pobytu kompozytora w Mediolanie i tam wystawioną. Ku mojemu zdziwieniu na scenie ujrzałem znajome soprany z istambulskiego konkursu: Teresę Romano w roli Venery i Nino Machaidze w roli Silvii.

W maju miałem okazję być na lekcji – koncercie Mirella Freni in masterclass.

Śpiewaczka ta jest także maestrą w Akademii przy La Scali. Koncert – lekcja miał miejsce w zabytkowym budynku Muzeum Narodowego Nauki i Techniki im. Leonardo da Vinci. Było to zakończenie cyklu zajęć w tym wypadku z trzema uczniami – basem Carlem Maliverno, barytonem Guidem Loconsolo i tenorem Leorandem Cortelazzi. W Sali Kolumnowej pośrodku ustawiona scena z fortepianem i dwoma ogromnymi fotelami dla Mirelli Freni i prowadzącego koncert Lorenza Arrugi, znanego krytyka muzycznego (którego żona Franca Cella jest autorką książki-albumu Leyla Gencer – romanzo vero di una primadonna, biografii Leyli Gencer). Podczas wykonywania arii przez śpiewaków Mirella Freni często podchodziła, przeżywała, wskazywała na błędy, wyjaśniała, jak ma być poprawnie. Śpiewak zaczynał od nowa i do skutku, aż aria wyszła bezbłędnie. Po skończonej lekcji Freni opowiadała o swym debiucie, współpracy z Karajanem, Viscontim, Zeffirellim, o Luciano Pavarottim, z którym znała się od dziecka (są z tego samego rocznika), byli prawie sąsiadami w ich rodzinnej Modenie. Opowiadała też różne zabawne, nieprzewidziane zdarzenia ze sceny, trochę o innych kolegach, z którym współpracowała. Były też zapytania! Na koniec została pożegnana gorącymi oklaskami. Było sporo znanych twarzy ze świata kultury, wśród których znów dostrzegłem Francescę Ruspo i Teresę Romano, uczestniczki konkursu w Istambule. Po lekcj-koncercie jedno skrzydło krużganku wewnątrz budynku zastawione stołami z różnymi pysznościami czekało na wychodzących.

Amir Z. Szlachta