Trubadur 3(44)/2007  

It is used as part of the chemoprevention of breast cancer. We offer a large selection of in-stock ivermectin injectable tractor supply kits, all Częstochowa viagra 100 mg packungsgrößen of these kits are manufactured by reliable and skilled producers in china. In general, it should only be used in the case of serious mental problems, and it is recommended that you stop using it at least three weeks before your planned operation.

This information is not considered a prescription for ventolin hfa 90 mcg inhaler and is not intended to be used while driving or operating any machinery. I would like to share some of my ideas and thoughts with you and i would be https://ronzac.com/60407-zoloft-67912/ very happy if you would like to use my ideas and thoughts as the basis for your own site, please contact me for a free consultation. In this way, the drug is used to treat depression and has also proven effectiveness against a number of disorders, such as anxiety, panic disorder, social anxiety, post-traumatic stress disorder, ocd, phobias, and obsessive compulsive disorder.

Luciano Pavarotti
Pożegnanie

Niektórzy zarzucali mu, że woli śpiewać na stadionach niż na scenach teatrów operowych. Lamentowali nad nie do końca wykorzystanym talentem. Oburzali się na jego występy z gwiazdami i gwiazdkami pop. Irytowali się wąskim repertuarem. Wzruszali ramionami, gdy była mowa o jego grze aktorskiej. Jednak trudno byłoby znaleźć kogoś, kto nie zgodziłby się ze stwierdzeniem (oczywistą oczywistością, jak się teraz u nas czasem mówi), iż Pavarotti wielkim śpiewakiem był. Kropka.

W rozmaitych wspominkach, które pojawiły się po śmierci włoskiego tenora (zwłaszcza we wspomnieniach kolegów i koleżanek po fachu) taki motyw przewijał się bardzo często – na Pavarottiego można się było wściekać za takie czy inne gwiazdorskie fanaberie, za nieprzychodzenie na próby itp, ale jak zaśpiewał, to wszystko mu wybaczaliśmy. Siedziałem koło niego na scenie z rozdziawioną gębą i po prostu słuchałem. Jedna fraza Luciana była warta ceny biletu. Miał Dar, który, być może w sposób niesprawiedliwy i pewnie czasem frustrujący „rozgrzeszał” go w pewnym sensie z mnóstwa „występków”. Wielu śpiewaków niewątpliwie przewyższało go umiejętnościami aktorskimi czy też muzycznymi, wszechstronnością czy też większym poświęceniem się Sztuce. Lecz bardzo, bardzo niewielu śpiewaków miało równie wspaniały, jedyny w swoim rodzaju głos. Z drugiej strony kompletną bzdurą byłoby stwierdzenie, iż Pavarotti po prostu miał cudowny głos i nie musiał się wiele wysilać, by wypracować sobie odpowiednią technikę. Z fantastycznym głosem można się urodzić, ale z techniką to już nie jest takie proste. Dzięki swojemu głosowi i technice Pavarotti mógł się czasami wydawać wręcz nieprawdopodobną maszyną do śpiewania. Jednak ta maszyna w „swoim” repertuarze (włoskie belcanto, na przykład) potrafiła czarować wrażliwością, muzykalnością i wzruszać jak mało kto.

Luciano Pavarotti nigdy nie należał do moich ulubionych śpiewaków. Co nie zmienia faktu, że w swojej kolekcji mam kilka jego nagrań, do których lubię wracać, i że obiema rękami podpisuję się pod zdaniem z pierwszego akapitu tego artykułu: Pavarotti wielkim śpiewakiem był. Kropka. Z żalem przyjęłam wiadomość o jego śmierci. Odszedł ktoś naprawdę ważny i w takim momencie te irytujące wcześniej zachowania, wątpliwe wybory artystyczne przestały być tak istotne. Choć nie dla wszystkich, bo w zalewie pośmiertnych newsów na pierwszy plan wysuwały się, niestety, jego koncerty z gwiazdkami pop oraz skandale z życia prywatnego. Trochę się też obawiałam, że pogrzeb Pavarottiego zamieni się w jeszcze jedno wydarzenie towarzyskie, taki spęd celebrytów, na którym trzeba koniecznie się pokazać, w gustownej czarnej kreacji, rzecz jasna.

Tymczasem było, na szczęście, zupełnie inaczej. Pogrzeb włoskiego tenora okazał się wydarzeniem, w którym pierwsze skrzypce grali jego bliscy, przyjaciele i mieszkańcy rodzinnej Modeny. Owszem, pojawiły się również gwiazdy i ważni politycy (m.in. były sekretarz ONZ i aktualny premier Włoch), ale nie oni byli najważniejsi, bo główną rolę w uroczystości grały osoby, które były zmarłemu bliskie. Wielką niespodzianką był występ Rainy Kabaivanskiej (mieszkającej od wielu w Modenie lat przyjaciółki rodziny), która przed rozpoczęciem nabożeństwa zaśpiewała Ave Maria z Otella Verdiego. Zaśpiewał też Andrea Bocelli, ale nie dlatego, że media kreują go na mega gwiazdę opery, ale dlatego, że takie było życzenie Pavarottiego. Mnie najbardziej z kolei zaskoczyła Mirella Freni. Spodziewałam się ją zobaczyć w katedrze wśród najbliższych przyjaciół zmarłego, a tymczasem usłyszałam ją w roli komentatorki czy raczej współkomentatorki telewizji RAI transmitującej uroczystość. Z początku wydawało mi się to co najmniej dziwne, ale w miarę trwania uroczystości byłam artystce coraz bardziej wdzięczna. Prowadzący transmisję dziennikarz potrafił jedynie powtarzać wyświechtane komunały i wymieniać nazwiska włoskich piosenkarzy, których gdzieś tam spostrzegł w tłumie. Natomiast Mirella Freni zwracała uwagę na mniej znanych śpiewaków operowych i mieszkańców miasta, którzy przybyli na uroczystość nie dlatego, ze Pavarotti był wielką gwiazdą, ale dlatego, że był ich przyjacielem. Dyskretne i ciepłe opowieści i komentarze Freni stały się swoistym i bardzo pięknym prezentem dla człowieka, z którym się przecież od urodzenia wychowywała. Zresztą pod koniec artystka wyjaśniła, że taki był właśnie jej zamiar – bardzo chciała włączyć się jakoś w uroczystość i oddać hołd zmarłemu przyjacielowi, ale stwierdziła, że śpiew w takim momencie będzie ponad jej siły. W co akurat wierzę, bo pod koniec uroczystości Freni po prostu się rozpłakała na antenie i jedyne, co była w stanie powiedzieć, to przepraszające Non posso.

Mirelli Freni (i chyba nie tylko jej) wzruszenie nie pozwoliło dalej mówić, gdy z głośników rozległ się śpiew niezwykłego duetu – Luciano Pavarotti śpiewający Panis angelicus ze swoim ojcem, Fernandem (nagranie pochodziło z włoskiego programu telewizyjnego sprzed kilku lat). Nie było to najwspanialsze wykonanie tego utworu, ale trudno sobie wyobrazić lepszy wybór na tę okazję.

W języku angielskim jest określenie, które nie do końca da się zgrabnie przetłumaczyć na polski. Larger than life, w dosłownym tłumaczeniu „większy niż samo życie”, oznacza kogoś o niezwykłej, ekspansywnej osobowości, wyłamującej się z różnie definiowanych standardów, również kogoś lub coś przerysowanego, przejaskrawionego.

Stwierdzenie, że Luciano Pavarotti był pod wieloma względami larger than life doskonale, moim zdaniem, do niego pasuje.

Anna Kijak