Trubadur 3(44)/2007  

However, people taking ivermectin have reported problems with the medication, especially in those suffering from an enlarged prostate. How much azithromycin is in a zithromax Bodītī packet azithromycin is the only drug approved by the fda for the treatment of genital. Generic cialis cialis, cialis sildenafil, levitra, levitra-c,

Please note that you should consider all medical issues listed below before purchasing a zitromax medication. It may also be https://pion.pl/69081-paxlovid-price-taiwan-91045/ used to prevent birth defects in humans. In this article we will try to answer your simple question about how is it possible to get affordable viagra prices online pharmacy viagra from the cheapest medication to the cheapest viagra prices online pharmacy viagra by the manufacturer.

Na wzgórzach Gruzji
Juvenilia w Tbilisi

Do Tbilisi przylatuje się o nieludzkiej porze – w bardzo wczesnych godzinach porannych (ale nocnej mgły, o której można przeczytać u Puszkina, niestety nie zobaczyłam…). Na szczęście przed nowoczesnym budynkiem lotniska czekał rząd taksówek i w ciągu kilkunastu minut byłam w centrum miasta, w przytulnym pokoju hotelu sąsiadującego z operą. Już za dnia, po spacerze główną Aleją Rustawelego, poszłam na pierwsze spotkanie w teatrze, który wśród eleganckiej, XIX-wiecznej zabudowy wyróżnia się przyciągającą uwagę orientalną architekturą. Tu ściągali uczestnicy spotkania Juvenilia organizowanego przez Teatr Opery i Baletu w Tbilisi. Wpierw poznaliśmy naszą opiekunkę z ramienia teatru, Sophie Kechkhoshvili, a następnie poszliśmy zwiedzać budynek – nasza przesympatyczna przewodniczka Rusiko Daushvili z pasją opowiadała nam historię teatru, dwukrotnie spalonego, ale podnoszącego się jak feniks z popiołów [więcej o operze – str. 11]. Weszliśmy na widownię, podziwiając oryginalny wystrój i ogromny, kryształowy żyrandol, po czym zwiedziliśmy foyer i muzeum teatralne, gdzie mieliśmy okazję obejrzeć albumy ze zdjęciami teatru sprzed drugiego pożaru i z czasów odbudowy oraz fotografie dawnych gruzińskich śpiewaków i tancerzy.

Potem zostaliśmy zaproszeni na próbę Rigoletta bez kostiumów i dekoracji. Choć była przerywana uwagami dyrygenta, oglądałam ją z ciekawością, próbując zgadnąć, jaki kształt spektaklu kryje się za zamarkowanymi gestami, rekwizytami, zastępującymi dekoracje dwoma krzesłami i stołem. Artyści żartowali, ci co nie występowali w danym momencie na scenie, przychodzili na widownię, skąd podśpiewywali razem z kolegami na scenie. Moją uwagę zwrócił śpiewak odtwarzający partię Rigoletta, który samym głosem stworzył pełnokrwistą postać, co docenili także koledzy z widowni, orkiestra i dyrygent, urządzając mu owację po Cortigiani… Próba sprawiła mi ogromną przyjemność i wieczorem wychodziłam z teatru w świetnym nastroju, jak po dobrym spektaklu. Narobiła mi apetytu na czekające mnie przedstawienie…

Poprzedniego dnia nasza opiekunka przedstawiła nas strażnikom jako osoby, które mogą wchodzić do teatru wejściem dla artystów, więc rano po śniadaniu przeszłam parę kroków dzielące hotel od teatru i plątaniną zakulisowych korytarzy dotarłam na salę, gdzie wkrótce zaczęła się próba Pajaców. Ucieszyłam się, gdy jako Tonio przed kurtynę wyszedł wczorajszy Rigoletto. I znów spektakl bez kostiumów i dekoracji, z tymi samymi co wczoraj krzesłami i stołem, pole do popisu dla wyobraźni, która za trzy dni miała być skonfrontowana z pomysłami realizatorów. Pajace były równie wciągające jak wczorajszy Rigoletto i podobnie jak poprzedniego dnia artyści nagrodzili brawami jednego ze swoich kolegów – wykonawcę partii Cania. Zaśpiewał arię, siedząc na krześle w kącie sceny – pochylony do przodu, skupiony na swym bólu, mimo że bez kostiumu i charakteryzacji, stworzył wspaniałą kreację.

Po próbie przeszliśmy na spotkanie z dyrektorem artystycznym teatru, Zazą Azmaiparashvilim, oraz członkami Młodzieżowego Klubu Teatru Opery i Baletu w Tbilisi. Już po chwili rozmawialiśmy jak starzy znajomi, opowiadaliśmy o naszych stowarzyszeniach, teatrach, planach. Potem zjedliśmy smaczny obiad w teatralnym bufecie, popijając go bardzo tu popularną lemoniadą. Po obiedzie nasi gospodarze zabrali nas na wycieczkę po Tbilisi, odkrywając przed nami uroki starówki – wijące się wąskie uliczki, oplecione balkonami domy, starożytne kościoły, bogato zdobioną synagogę, pachnące siarką podziemne łaźnie. Bardzo miło zaskoczyła nas jedna z gospodyń, która poczęstowała nas świeżo zerwanymi figami. Dzień zakończyliśmy w kafejce koło opery, gdzie leżąc na poduszkach (bo krzeseł tu nie było), raczyliśmy się robioną na miejscu mrożoną herbatą i dyskutowaliśmy, oczywiście, o operze (i nie tylko).

Następnego dnia pojechaliśmy specjalnie dla nas wynajętym mikrobusem do Mtskhety, dawnej stolicy Gruzji, wpisanej na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Obejrzeliśmy tam między innymi dwa przepiękne kościoły – położony malowniczo na wzgórzu maleńki klasztor Jvari z VII w. i stojącą w centrum miasta katedrę Svetitskhoveli z XI w., nekropolię władców Gruzji. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w restauracji z widokiem na zwiedzany wcześniej klasztor, serwującej tradycyjne potrawy, a między innymi chinkali, rodzaj uformowanego jak grzyb pieroga z mięsem i rosołem w środku – z zazdrością patrzyłam, jak nasi opiekunowie zręcznie sobie z nim radzili – ja nie potrafiłam zjeść tej podstępnej potrawy bez pomocy sztućców, nie brudząc jednocześnie palców wypływającym z ciasta sosem.

Wieczorem – koncert galowy będący rezultatem współpracy oper w Tbilisi i Oslo. Otworzyli go dyrektorzy obu teatrów David Sakvarelidze i Tore Dingstad, prosząc o uczczenie minutą ciszy pamięci Luciano Pavarottiego. W pierwszej części wieczoru usłyszeliśmy siedem pieśni z 1 Suity 100 pieśni z Hardanger Geirra Tveita oraz wybrane części I i II Suity Peer Gynt, w drugiej – arie i duety z dzieł Verdiego, Wagnera, Bizeta, Mozarta, Dvořáka i Gershwina. Wśród wykonawców znalazło się czworo solistów opery w Oslo i troje z Tbilisi, orkiestrą i chórem Teatru Opery i Baletu w Tbilisi dyrygował Kjell Seim z Norwegii. Wśród wykonawców wyróżniała się Ragnhild Heiland Sorensen – piękny, potężny sopran, a jednocześnie artystka nadająca sens każdemu wyśpiewanemu słowu. Świetna Solvejga, Elżbieta w Tannhäuserze, Elwira w Ernanim, jako Leonora w duecie z di Luną stworzyła kreację nie tylko wokalną, godną najlepszego spektaklu. Pozostali wykonawcy nie wzbudzili we mnie takiego entuzjazmu poza wspaniałym, bogato brzmiącym chórem w wykonanym na finał pierwszej części koncertu W grocie Króla Gór.

Po koncercie zostaliśmy zaproszeni na bankiet, na którym gości, w tym Juvenilia, powitał dyrektor tbiliskiej opery. Gromki aplauz wywołało pięciu chórzystów, którzy a cappella zaśpiewali starą gruzińską pieśń Mravaljamier. Fantastycznie zestrojone, piękne głosy cudownie rozbrzmiewały w salach recepcyjnych teatru. A potem – rozmowy przy gruzińskich winach i koniakach.

Następnego poranka czas wolny pozwolił nam na przechadzkę po wzgórzach, na których rozsiadło się miasto. Tu już nie było reprezentacyjnych budowli – kocie łby, zacienione winoroślami, granatami i figowcami uliczki (tym razem sympatyczni gospodarze obdarowali nas siatką pełną słodkich winogron), domy często zniszczone przez czas, malutkie cerkiewki. Potem powrót do wielkiego świata markowych sklepów i eleganckich kawiarni oraz spotkanie z dyrektorem opery, Davidem Sakvarelidze, który oprowadził nas po przepięknym, bogato zdobionym Teatrze Rustawelego – pierwszej scenie dramatycznej Tbilisi, której budynek znajduje się niedaleko opery. Wrażenie robiła mieniąca się złotem widownia i sale recepcyjne – w każdej zapierał dech kryształowy żyrandol, najpiękniejszy chyba w saloniku prezydenckim. Potem przechadzka za kulisami i ciekawa rozmowa o planach teatru, która przeniosła się do pobliskiej kawiarni, a następnie do gruzińskiej restauracji, gdzie uczyliśmy się jeść rękami przepyszne – ale bardzo kaloryczne – chaczapuri. Nie mieliśmy ochoty przerywać tak miłego spotkania, ale musieliśmy już wracać do hotelu, by przebrać się przed spektaklem Rigoletta.

Rigoletto niestety okazał się być innym spektaklem, niż sobie wyobraziłam. Kostiumy były ładne, nawiązujące do epoki, dekoracje dość surowe i nowoczesne – pałac księcia, dom Rigoletta czy gospoda powstawały dzięki przestawianym białym sześcianom z podświetlonymi pomarańczowymi smugami, w zależności od sytuacji pojawiał się prosty stół i krzesła. Taka oszczędność dekoracji, choć może zbyt sterylnie białych, nie przeszkadzała mi, ale niestety nie przekonało mnie to, co działo się na scenie. Miałam wrażenie, że na próbie artyści poruszali się bardziej naturalnie, w trakcie spektaklu wydawali się uwięzieni w sztucznych gestach. Nie pomagało zaskakujące operowanie światłem – przez dłuższy czas myślałam, że coś się stało z reflektorami, gdyż to nie światło podążało za głównymi postaciami, tylko śpiewacy wchodzili w jasne kręgi nieruchomo rzucone na podłogę. Dopiero po jakimś czasie punkty świetlne zaczęły się przemieszczać, ale mimo to nadal soliści często śpiewali, stojąc w ciemnościach lub szukali dla siebie oświetlonych miejsc. Podobał mi się za to ostatni akt – bardzo ładnie rozegrana scena, w której na pierwszym planie stali Książę, Maddalena i obserwująca ich z boku Gilda, podczas gdy Sparafucile i Rigoletto spotkali się na chwilę z tyłu w ciemnościach – tu ich czarne, odcinające się od białego tła sylwetki bardzo pasowały, złowieszczo zapowiadały dalszy, tragiczny rozwój akcji. W pierwszej chwili miałam wątpliwości co do rozwiązania finału – Rigoletto rozpaczał na przedzie sceny nad workiem z ciałem Gildy, podczas gdy śpiewaczka odtwarzająca tą postać odpowiadała stojąc za nim w białej, powłóczystej sukni, oświetlona niebieskim światłem. W końcu jednak pomysł, by Rigoletto prowadził dialog z, jak się okazuje, już nieżyjącą córką, przekonał mnie i nawet wzruszył.

Ale wróćmy do wykonawców – tu na szczęście bardzo podobał mi się wspomniany już wcześniej odtwórca roli tytułowej Sulkhan Gvelesiani. Podobnie jak na próbie, w jego ciemnym, mocnym głosie można było odnaleźć miotające nieszczęsnym błaznem uczucia, każde słowo było przemyślane, a niektóre z nich nawet po spektaklu pozostały mi w pamięci – nie zdarzyło mi się dotąd wyjść z Rigoletta, słysząc wciąż pełne uczucia Non é il suo. Nino Chachua, choć nie dysponuje silnym sopranem, dobrze poradziła sobie z partią Gildy, stworzyła też przekonującą postać. Podobnie jak poprzedniego dnia w trakcie koncertu, bardzo ładnie zabrzmiał chór.

Po spektaklu dyrektor opery zabrał nas na bankiet, który odbywał się na… basenie. Wiem, że brzmi to dziwnie, ale basen okazał się być świetnym miejscem na urządzanie tego typu imprez. Na wodzie unosiły się nenufary, wokół stały zapalone świeczki, stoły zastawione przekąskami, owocami oraz kieliszkami z winem i sokami, a nad głowami rozciągało się rozgwieżdżone niebo, jako że dach był rozsuwany. Zrobili na mnie wrażenie młodzi ludzie, którzy tańczyli na ustawionej na jednym z końców basenu scenie. Występujący z towarzyszeniem sporego zespołu piosenkarze mieli w repertuarze zarówno światowe przeboje, jak i utwory nawiązujące do folkloru, i właśnie do muzyki tradycyjnej fantastycznie tańczyła grupka dziewcząt i chłopców – mimo że w dżinsach i modnych sukienkach, wydawali się wzięci żywcem z innej epoki, bardzo dynamicznie wykonując egzotyczne dla nas tańce. Nie śmiejąc z nimi konkurować, przyłączaliśmy się tylko wtedy, gdy powracały znane nam przeboje. Mój podziw wzrósł jeszcze bardziej następnego dnia, gdy przy śniadaniu, w telewizji zobaczyłam program z występami zespołu folklorystycznego – to były te same co poprzedniej nocy kroki, powłóczyste spojrzenia i zamaszyste gesty, tylko zamiast dżinsów i mini spódniczek – piękne, tradycyjne stroje.

W niedzielę Sophie i David zabrali mnie na mszę do kościoła Św. Trójcy, największej świątyni Tbilisi, której budowę ukończono trzy lata temu – wrażenie robiła podniosła ceremonia, piękne śpiewy, skrzące się bogate stroje. Potem dla chętnych – a ja do nich należałam – słynne tbiliskie łaźnie siarkowe (tu znów pojawia się Puszkin, z którego cytat umieszczono przy wejściu do jednej z nich: Od urodzenia nie spotkałem… niczego rozkoszniejszego od tifliskich łaźni), a następnie przechadzka w rozciągającym się na 126 hektarach ogrodzie botanicznym, gdzie podziwialiśmy piękne, egzotyczne dla nas rośliny i odpoczywaliśmy przy wysokim wodospadzie, z przyjemnością mocząc stopy w lodowatej wodzie.

Wieczór znów spędziliśmy w teatrze, oglądając Pajace – tym razem wszystkie elementy spektaklu do siebie pasowały. Akcję przeniesiono w lata 20-te XX wieku, realistyczne dekoracje dobrze oddawały klimat włoskiej prowincji. Współgrały z nimi bardzo ładne stroje, zarówno, mieszkańców miasteczka – z epoki, jak i kostiumy w stylu commedia dell’arte. Czuło się świąteczny nastrój, oczekiwanie mieszkańców na zabawę, ale i narastające emocje w trupie komediantów. Ciekawie wykorzystano trzech mimów, którzy najpierw poprzedzali wjazd wozu trupy Cania, a potem aktywnie uczestniczyli w akcji. Zwracały uwagę drobiazgi – zawahanie Cania przed wejściem na scenę po quelle stesse parole, jakby jeszcze chciał odwrócić bieg wydarzeń, Nedda okrywająca kostium Kolombiny peleryną w trakcie zbierania datków, by zrobić większe wrażenie po wejściu na scenę, zaaferowana wielbicielka Beppa wręczająca mu bukiecik po serenadzie ku niezadowoleniu swego ojca. Od początku był to żywy, wciągający spektakl, dobrze zaśpiewany – świetny Teimuraz Gugushvili jako Canio, wzruszający nie tylko w Vesti la giubba, poderwał widzów do stojącej owacji. Bardzo dobrze mu partnerowała Makvala Aspanidze jako pełna temperamentu Nedda i Sulkhan Gvelesian jako Tonio. Z przyjemnością słuchało się orkiestry pod dyrekcją Zazy Azmaiparashvilego i jak poprzednio bardzo dobrego, także aktorsko, chóru.

Niestety, był to ostatni wieczór w Tbilisi i trzy godziny po zakończeniu spektaklu mikrobus teatru zawiózł nas na lotnisko. Gruzja pożegnała nas muzyką – na lotnisku stała grupka mężczyzn, chyba też oczekujących na odlot samolotu, którzy co chwila intonowali pięknymi głosami smutnie brzmiące pieśni.

Chciałabym podziękować naszym gospodarzom za wspaniały, długi weekend w Tbilisi. Osoby, którym zawdzięczamy tak udany pobyt w tym mieście, i które było nam bardzo miło spotkać, to dyrektor naczelny opery David Sakvarelidze, dyrektor artystyczny Zaza Azmaiparashvili, kierownik Departamentu Współpracy Międzynarodowej Rusudan Matsaberidze oraz pracujące w tym Departamencie Sophie Kechkhoshvili i Maia Samniashvili, dyrektor Muzeum Teatralnego – Rusudan Daushvili, nasza przewodniczka Rusiko Daushvili oraz członkowie Młodzieżowego Klubu Teatru Opery i BaletuTata Chilochava, Nino Khelaia i David Mamatsashvili.

Bardzo wszystkim dziękuję!

Katarzyna Walkowska