Trubadur 4-1(45-46)/2007-08  

Warning: for children under the care of mothers aged 16–24, consuming the recommended recommended daily intake of flavoured tea/cereal powder containing a high percentage of flavanols is likely to raise serum concentrations of the antioxidant catechin gallate. The patient has been receiving viagra 130 mg italia Nakhchivan the therapy for three weeks without a change in the clinical course of the disease. Prednisone 40mg/day for 3 months with taper off, i got a 2 month long cold.

Ivermectin is an approved treatment for heartworm disease, which is a parasitic disease that occurs in dogs. My sleep is so poor tadalafil abz 20 mg 48 stück kaufen that i feel exhausted during the day and even get up at night. Levaquin 500mg is used to treat certain types of bacteria that are sensitive to penicillin.

Cosi fan tutte w La Scali

W listopadzie 2007 r. miałem okazję obejrzenia i usłyszenia po raz pierwszy w mediolańskiej La Scali (ale za to aż trzy razy) Cosi fan tutte Mozarta. Przedstawienie w ramach „Progetto Accademia” w wykonaniu najlepszych stypendystów Accademia di perfezionamento per cantanti lirici przy La Scali i młodych śpiewaków, którzy do niedawna byli słuchaczami Akademii, której dyrektorem artystycznym jest Leyla Gencer. Historyczna już produkcja w reżyserii Michaela Hampe oraz scenografia i kostiumy Mauro Pagano (dla mnie niezwykle piękne). W premierowej obsadzie Fiordiligi – Teresa Romano, śpiewała pewnie bez większych problemów, pełnym, mocnym głosem. Dorabella – Francesca Ruospo pomimo ładnego timbru wydawała się w wielu momentach niepewna, chociaż mogło to być spowodowane emocją debiutu. Była jako Dorabella może zbyt delikatna, wrażliwa. Despina – Nino Machaidze o ładnym, dobrze ustawionym głosie o mocy jednak ograniczonej. Ciekawa aktorsko. Stworzyła postać jakby wziętą z comedia dell’arte – świata, który jest udany, wymyślony. We wszystkich swych wcieleniach jest ciągle „udawaczką”, najpierw jako pokojówka, potem lekarz i notariusz. Wszystko to robi z dużym wdziękiem i lekkością. Do końca nie wiadomo, czy dla obu sióstr jest powiernicą, przyjaciółką, czy po prostu „rufianą” (rajfurą), ale i postacią najbardziej dojrzałą z całego towarzystwa. Wydaje mi się, że śpiewaczka pomimo niezaprzeczalnego talentu (tudzież urody), ma również dużo szczęścia. Miała już kilka wcale nie drugorzędnych ról w La Scali, z których chyba najznaczniejszą była Maria w Córce pułku Donizettiego, śpiewana przez nią na zmianę z Désirée Rancatore; w marcu 2008 r. zaśpiewała Laurettę w Giannim Schichi Pucciniego, natomiast na zakończenie sezonu w przez cały lipiec idącej Cyganerii w historycznej już reżyserii i scenografii Franco Zeffirellego będzie Musettą, która w moim odczuciu jest jakby dla niej stworzona. W premierowym spektaklu Cosi największy jednak sukces odniósł Fabio Capitanucci o pięknym, ciepłym, jednolitym barytonie, autorytatywnym wolumenie głosu poruszający się po sceniez wielką swobodą i lekkością (pomimo znacznej postury i niewielkiej już nadwagi), momentami z zawadiacką vis comica. Zaraz po ukończeniu Akademii los się do niego uśmiechnął. Nie tylko w Italii, ale i na całym świecie zaczyna śpiewać pierwszoplanowe role w coraz bardziej prestiżowych teatrach. Tenor Leonardo Costellazzi w roli Ferranda pomimo szczerych chęci moim zdaniem nie sprostał wymaganiom. Głos nieduży, że momentami zaledwie dał się słyszeć, wydawało się, że nie śpiewał ,a recytował. Elia Fabbian jako Don Alfonso o głosie trochę wyblakłym wykonywał swą partię jakby trochę z przymusem, bez nadzwyczajnego aktorstwa, które w tej roli byłoby niezbędnym dodatkiem. Tym niemniej stworzył postać prawie filozofa, który poznał na tyle życie, by brnąć przez nie bez złudzeń.

Następnego dnia śpiewała druga obsada, a mnie wydawało się, że właśnie ta powinna być premierową (w poprzednim spektaklu według mnie jedynie Fabio Capitanucci stworzył wielką kreację). Przedstawienie to miało aż kilka znakomitych głosów z Natalią Gavrilan na czele. Ta młoda śpiewaczka obdarzona talentem wokalnym i scenicznym, stworzyła niezwykłą postać Dorabelli. Piękna barwa i niezwykle rozległa skala głosu pozwala śpiewać jej nie tylko partie mezzosopranowe, ale i sopranowe. Duży temperament sceniczny, skrząca dowcipem, chociażby w scenie, kiedy stojąc na ustawionej przy oknie otomanie i bawiąc się firankami śpiewa E amore un ladroncello (na koniec zeskakuje zalotnie). Zupełnie inna od jej poprzedniczki z premiery. To właśnie ona, Gavrilan, była królową wieczoru. Burza oklasków, kiedy wychodziła do ukłonów a po przedstawieniu na portierni przy wyjściu dla artystów najbardziej oblegana i obfotografowywana. Szkoda, że tak rzadko śpiewa w tym teatrze, gdzie nie przewija się zbyt dużo śpiewaczek tej klasy. Fiordiligi – Eleni Joannidou (Greczynka urodzona w Polsce!) zdecydowanie przewyższała swoją poprzedniczkę z premiery. Już na początku z dużą swobodą i brawurą zaintonowała Come scoglio pięknej barwy i o szerokiej rozpiętości sopranem. Stworzyła też postać zupełnie inną od dziarskiej Romano. Była romantyczną marzycielką (przynajmniej na początku) pełną subtelności i niepokoju. Despiną była Koreanka Je Won Joo, nie ustępująca swojej gruzińskiej poprzedniczce głosem. Nino Machaidze aktorsko była jednak bardziej wyrazista. Zdecydowanie lepszy od Ferranda z premiery był Filipińczyk z USA Artur Espiritu. Głos dużo mocniejszy, wydobywający się z niebywałą łatwością, ładna barwa sprawiały miłe wrażenie. Guglielmem był Guido Loconsolo. Ten dopiero co zaczynający swe sceniczne doświadczenia śpiewak na pewno nie jest jeszcze tak pewnym wokalnie, jak jego poprzednik z premiery Fabio Capitanucci, lecz moc i barwa głosu idą w tym samym kierunku, a doskonała już technika i duża kultura śpiewu na pewno były dużym plusem tego barytona. Wspaniali byli Guglielmo i Ferrando z tak chwytającym za serce Il core vi dono, kiedy zajeżdża łódź a na niej grająca serenadę orkiestra w czerwonych, przetykanych złotem turbanach i tegoż koloru kubrakach oraz w typowych wyszywanych góralskich albańskich spodniach, prawie identycznych, jak te, które noszą górale na Podhalu. Tak samo ubrani nasi wąsaci „Albańczycy”, czyli Guglielmo i Ferrando, którzy powoli zbliżają się do Dorabelli i Fiordiligi z girlandami czerwonych róż, a z obu stron dwóch małych paziów w czerwieni z naręczami też czerwonych róż, które składają obu paniom. Znów scena podpisywania aktu ślubnego, Dorabella i Fiordiligi we wspaniałych wyszywanych złotem sukniach z szarfami i bordowych płaszczach z trenami, niczym cesarzowe, natomiast „Albańczycy” w turbanach i też bordowych kontuszach jak sułtanowie, a dokoła ogromne świeczniki tonące w bukietach kwiatów. Cały ten przepych trochę barokowy neapolitańskiego dworu Burbonów wymieszany z tym wschodnim, tureckim „Albańczyków”, więc młodym dziewczynom dużo łatwiej wpaść w ramiona dwóm młodzieńcom w orientalnych strojach tak egzotycznych, a zarazem naturalnych, pełnych słońca i ciepła (w czym dużo Południa), niż dwóm dobrze wychowanym i formalnym oficerkom. Prócz kostiumów z epoki także wspaniałe dekoracje. Oba wejścia do domu pokryte piękną zdobioną maioliką (ze znanej królewskiej fabryki porcelany Capodimonte?). Ogród nad morzem zalany słońcem Neapolu, a w dali błyszcząca zatoka i już prawie we mgle przyczółek z kościołem dzielnicy Santa Lucia.

Myślałem, że uda mi się zobaczyć oraz usłyszeć i trzecią obsadę, lecz po dwóch tygodniach, kiedy przyszedłem do La Scali, znów szła ta druga. W roli Despiny miała być Nino Machaidze, lecz w ostatnim momencie zastąpiła ją jej rodaczka Irina Kapanadze, chyba lepsza głosowo od dwóch poprzednich. Mocny o miłym brzmieniu sopran, może tylko zbyt arystokratyczna, jak na pokojówkę.

Amir Z. Szlachta