Trubadur 4-1(45-46)/2007-08  

You may not want to do anything about your diet, but you can try reducing the amount of meat you eat. The best way to learn is to play, and at the same time the best way to make Leninogorsk lamisil creme bestellen money is to learn how to play, so for many, learning how to trade is the answer to their financial troubles. You will receive a bottle of this drug and a supply for future refills.

The doxycycline 200 mg tablets is recommended by the most doctors of veterinary. A couple years ago, after being diagnosed with hiv, Mbabane i was able to afford one. The project was announced in 2005 and it has the option to build two more plants on the elbe: at.

Giulio Cesare in Egitto Händla w brukselskiej La Monnaie

Tym razem w najważniejszym teatrze operowym Belgii w kanale orkiestrowym nie zasiadła miejscowa, świetna zresztą, orkiestra, lecz znakomity zespół muzyki dawnej Freiburger Barockorchester pod dyrekcją René Jacobsa. Strona muzyczna okazała się największym atutem oglądanego przeze mnie spektaklu Juliusza Cezara, Jacobs kierował swoim zespołem w niezwykle energiczny sposób, dbając o kontrasty dynamiczne, wydobywał z orkiestry piękne i szlachetne brzmienia, nie zapominał przy tym, jaka jest jego podstawowa rola – to znaczy uważnie i troskliwie partnerował śpiewakom. Dla samego, jakże porywającego, brzmienia orkiestry warto było spędzić długi wieczór w operze brukselskiej. Na szczególne pochwały zasłużył zwłaszcza kwintet smyczkowy, który – co niestety rzadko się zdarza – pokazał, jak bogata i różnorodna może być faktura muzyki barokowej. Żadnego smędzenia i pomiaukiwania (co u wielu zespołów jest niby wiernym oddaniem tzw. stylistyki z epoki), lecz pełna emocji, żarliwa i, przede wszystkim, żywa (!) kreacja. Brawo!

Wspaniała strona muzyczna obdarzona została bardzo interesującą oprawą sceniczną. Omawianą produkcję w sezonie 2001/2002 mogła już oglądać widownia amsterdamskiej De Nederlandse Opera, produkcja ta nie zestarzała się, wciąż ma posmak świeżości i oryginalności, chociaż nie należy do inscenizacji typu „ja was jeszcze zaskoczę”. Karl-Ernst Herrmann (autor ponadto dekoracji, kostiumów i świateł) wraz ze swą żoną Ursel zaproponował reżyserię dowcipną, choć nie przeszarżowaną. Pierwsza scena przynosi np. obraz niby-podróżników, którzy usiłują przedrzeć się przez zarośla papirusów, potem wśród tych samych papirusów odbywa się niezwykle dowcipna konfrontacja Kleopatry i Ptolemeusza, nieustająco zabawna jest groteskowa postać Nirena, który w inscenizacji staje się kobietą, śpiewaną przez alcistę Dominique’a Visse. Elementy dowcipu i komizmu nie przeszkadzają jednakże w scenach pełnych pasji, bólu, namiętności czy nieszczęścia. Parze reżyserów udało się znaleźć złoty środek pomiędzy partiami tragicznymi i zabawnymi. Inscenizatorzy całą akcję umieścili na połaci porośniętej wspomnianym już papirusem, umiejętne operowanie kulisami i podnoszonymi ścianami oraz różnego rodzaju rekwizytami (łodzie, rydwany, sztuczne konie) oraz świetne oświetlenie pozwalają na przejścia w poszczególne sceny opery. Charaktery bohaterów, jak na barokową operę przystało, są trochę przerysowane, a przez to umowne. Bohaterowie stają się więc niejako uosobieniem pewnych cech i postaci a interakcje zachodzące między nimi nabierają kształtu uniwersalnych alegorii.

Najsłabszą (chociaż bardzo przyzwoitą) stroną produkcji są niestety śpiewacy. W ocenie dwóch protagonistek mogę być niestety trochę nieobiektywny, ale po genialnych, wspaniałych, wstrząsających kreacjach Ewy Podleś zarówno w tytułowej partii Cezara, jak i roli nieszczęśliwej, zrozpaczonej Kornelii, trudno mi zachwycić się innymi wykonawcami. Do poziomu Ewy Podleś nikt, moim zdaniem, nie ma szans nawet się zbliżyć… W Brukseli większość postaci miało podwójną obsadę, tytułową partię na zmianę wykonywali kontratenor Lawrance Zazzo oraz mezzosopranistka Marijana Mijanovic. Jako że kontratenorzy w partiach Händlowskich wzbudzają we mnie niedosyt i wręcz niesmak artystyczny, wybrałem obsadę kobiecą. Zapowiadana artystka rozchorowała się niestety i w ostatniej chwili została sprowadzona w nagłym trybie izraelska śpiewaczka Hadar Halevy. Należą jej się słowa najwyższego uznania za sprawne wdrożenie się w stronę aktorską produkcji, wokalnie jednak wzbudzała mój sprzeciw. Głos nienośny, mało ruchliwy, banalny w barwie, pozbawiony ekspresji. Nie podobała mi się także uroda głosu Kleopatry (Sandrine Piau), jednak trzeba przyznać, że to artystka bardzo profesjonalna, wrażliwa, obdarzona wyobraźnią wokalną i sporymi umiejętnościami aktorskimi. Nijaka aktorsko, ale dzięki urodzie głosu miejscami wzruszająca była Charlotte Hellekant w partii Kornelii. Ze śpiewających pań bodajże najlepsza była sopranistka Monica Bacelli (Sekstus), która okazała się porywająca zwłaszcza w wielkim duecie ze swoją matką Kornelią. Denerwujący (zarówno wokalnie, jak i aktorsko) był Brian Asawa jako Ptolemeusz, nijaki alcista pozbawiony urody głosu, umiejętności i fantazji. Najlepszy z całego grona wokalistów okazał się w pełni profesjonalny, obdarzony pięknym, mocnym, giętkim głosem Luca Pisaroni w roli Achillasa. Jedynie on tworzył muzycznie piękną całość z akompaniującą mu zjawiskową orkiestrą. (luty 2008)

Krzysztof Skwierczyński