Trubadur 4-1(45-46)/2007-08  

Some of the other women who do the oral administration of clomid are to increase the number of eggs in the uterine glands. I have also learned about some other viagra prezzo farmacia comprare oral jelly senza ricetta ways that you can help with your pain. The time period when you take clomid tablets or other tablets to have a baby, you may be asked to fill out a questionnaire.

Priligy is a herbal medicine derived from the leaves of a south american plant called perilla. Metformin is one of the most effective drugs for treating type 2 diabetes; it causes fluconazol kaufen significant weight and blood glucose changes. Zithromax 150mg, zithromax 100mg, zithromax 500mg, zithromax 200mg, zithromax 200mg with prescription.

Po operetkę do Lublina

Wiedeńska operetka to gatunek wymierający w naszym kraju. Lubelski Teatr Muzyczny podjął się jej prezentacji, z powodzeniem wystawiając Zemstę nietoperza Straussa. Niezmiernie rzadko możemy dziś obejrzeć w Polsce dobre przedstawienie operetkowe. Teatry operowe stronią od niej wstydząc się wpuścić na swoje sceny „podkasaną muzę”, choć na świecie najbardziej prestiżowe sceny chętnie wystawiają Wesołą wdówkę czy właśnie Zemstę nietoperza. Teatry operetkowe zostały polikwidowane lub zmieniły profil, a te, które jeszcze grają operetki, często w poszukiwaniu nowych środków wyrazu dla tej sztuki zatracają to, co dla operetki charakterystyczne – staroświecki wdzięk i elegancję. Można się było o tym przekonać nie tak dawno, gdy Mazowiecki Teatr Muzyczny „Operetka” wystawił nową inscenizację Zemsty nietoperza w reżyserii Wiesława Ochmana, zastępując nią starą wersję stworzoną na początku działalności naprędce w pożyczonych kostiumach i dekoracjach przez Andrzeja Strzeleckiego. Efekt: zamienił stryjek siekierkę na kijek. Zemsta Strzeleckiego mimo wielu braków inscenizacyjnych była zabawna i lekka, jakby wyśmiewająca sama siebie, a jednak ujmująca. Zemsta Ochmana została odarta ze wszystkich smaczków (reżyser wyciął lwią część mówionych dialogów, w tym tych najbardziej dowcipnych), za to okraszona nawiązaniami do współczesności, które w większości chybione zupełnie nie bawią, a nawet zniesmaczają – zwłaszcza zachowania Adeli sugerujące jej bardzo rozpustny charakter, zupełnie jednak pozbawiony pikanterii.

Operetka rozgrywająca się w świecie hrabiów i pokojówek, dam i tancerek nie bardzo poddaje się próbom unowocześniania, bo wtedy traci wszelki sens. Zrozumiał to Tomasz Janczak, który w Teatrze Muzycznym w Lublinie wyreżyserował arcydzieło Johanna Straussa i zaśpiewał główną rolę Eisensteina. Dał przykład, jak pokazać najzupełniej klasyczne widowisko osadzone w epoce, ale jednocześnie żywe, dynamiczne i szalenie zabawne. Reżyser wraz z kierownikiem muzycznym Arturem Wróblem pokusił się jednak o więcej: zaprezentował pełną wersję Zemsty nietoperza bez jakichkolwiek skrótów. Zarówno dialogi mówione w tłumaczeniu Juliana Tuwima, jak i partie śpiewane zabrzmiały w pełnym, rzadko prezentowanym kształcie. Niektóre, mimo że na żywo miałam okazję oglądać już pięć różnych wystawień tego dzieła i kilka na video, słyszałam po raz pierwszy. Wprawdzie spektakl z tego powodu trwał bez mała cztery godziny, ale był to czas wypełniony świetną zabawą. Najsłabiej akt pierwszy, śpiewacy wydawali się skrępowani premierową tremą i akcja toczyła się ospale, zwłaszcza że i dyrygent narzucił raczej zbyt leniwe tempo, a orkiestrze zdarzały się kiksy. W uwerturze dęte drewniane fałszowały, a i smyczkom brakowało polotu. Soliści często gubili kwestie i poruszali się po scenie nieco po omacku, kolejnym scenom brakowało temperatury. Właściwie dopiero finał I aktu z udziałem dyrektora więzienia (świetny Grzegorz Szostak) miał jakie takie rumieńce i obiecywał dobrą zabawę. Tak się też stało: zarówno bal u księcia Orlofskiego (bardzo dobra Katarzyna Żychowska), jak i scena w więzieniu wypadły brawurowo. Było to zarówno zasługą coraz lepiej śpiewających solistów, wśród których trzeba wyróżnić Renatę Drozd (Rozalinda znakomita w sławnym czardaszu) i Andrzeja Witlewskiego (Falke o pięknym głosie i świetnej dykcji), jak i ich umiejętności aktorskich wykorzystanych przez reżysera. Można było mieć co prawda spore zastrzeżenia np. do zbyt płaskiego głosu Iwony Sochy jako Adeli (to nie rola dla niej, tej młodziutkiej artystce brak jeszcze swobody scenicznej i wdzięku niezbędnego w rolach subretkowych) czy bardzo charakterystycznego tenoru Krzysztofa Marciniaka (Alfred), ale wesoła zabawa, piękne kostiumy i udane sceny baletowe odsunęły te mankamenty na dalszy plan. Balet co prawda należy pochwalić raczej za wesołą polkę, a nie za rozbudowaną scenę do muzyki Nad pięknym modrym Dunajem, ale wniósł on wiele życia i wiedeńskiego charakteru do inscenizacji, podobnie jak uruchomienie śpiewaków, którzy na koniec balu w niewielkiej przestrzeni sceny TM w Lublinie całkiem ładnie tańczyli walca. Majstersztykiem był ostatni akt w więzieniu, w którym gra Romana Baranowicza w roli pijanego dozorcy Froscha zmusiła publiczność do pękania ze śmiechu. Nie obyło się bez żadnego z tradycyjnych gagów związanych ze stanem tego osobnika, włącznie z wieszaniem kapelusza na narysowanym kredą kołku. Tu też pojawiło się kilka takich dowcipów słownych, że proszę siadać. Sekundował mu Grzegorz Szostak jako nie mniej pijany dyrektor więzienia, a i Iwona Socha rozśpiewała się i rozdokazywała w swoich kupletach W roli skromnego dziewczęcia… Naprawdę te parę chwil spędzonych we wskrzeszonym na scenie C. K. więzieniu bawiło do łez. Atutem przedstawienia jest bowiem nie tylko reżyseria, gra aktorska solistów i przepiękne kostiumy, ale także kilka kreacji wokalnych (można domniemywać, że kilka podobnych diamencików kryje druga obsada, w której figuruje m.in. Dorota Laskowiecka). Uwagę zwraca też bardzo bogaty, interesujący i wartościowy, a przy tym ładnie wydany program do przedstawienia. Dlatego w poszukiwaniu klasycznej wiedeńskiej operetki niewątpliwie warto się wybrać do Lublina.

Katarzyna K. Gardzina