Trubadur 4-1(45-46)/2007-08  

Your prescription is valid only while you are taking zithromax. It's a very useful medicine to treat this condition as it is perdurably well-tolerated and has few side effects. Nashwa-e-azam, which means 'the victory of god', is a short story by wajahat ali in which a man, ali, is accused of murder and sent to the gallows.

The most common side effects of this drug include: dizziness, redness, swelling, flushing, headache, drowsiness. It is used alone for the treatment of bdd, or it xenical 120 mg ohne rezept günstig kaufen can be used in combination with another drug, such as bupropion (zyban). Metformin er 1000 mg with insurance works by decreasing your blood sugar levels.

Zawieszeni w ciszy
Rumi

Nie będę ukrywała – przedtem miałam okazję zobaczyć na żywo spektakl w reżyserii Roberta Wilsona tylko raz – była to Aida, która jednak bardzo mi się spodobała. Można więc zrozumieć dreszczyk emocji, jaki przeżyłam, wchodząc na scenę – tak, na scenę, bo na ogromnej scenie Teatru Wielkiego-Opery Narodowej znaleźli się nie tylko artyści, ale i widzowie. Z lewej strony leżały instrumenty czekające na muzyków, których, wraz z pozostałymi wykonawcami, reżyser przywiózł z Turcji. Spektakl zaczyna się powolną, rytmiczną, narastającą, coraz intensywniejszą melodią. Do jej wtóru na scenę wchodzą, jeden za drugim, w dużych odstępach artyści ubrani w stroje wzorowane na ubiorach znanych wszystkim „wirujących” derwiszów. Idą wzdłuż ogromnej ściany domu zawieszonej na przedzie sceny, na jej środku zginają się w pół i wchodzą przez drzwi, których wysokość jest dostosowana do wzrostu małego chłopca, również biorącego udział w tej procesji. Zdaje się to trwać wieczność. I tu chwila próby dla współczesnego widza, którego cierpliwość została wystawiona na próbę. Ja po pewnym czasie zaczęłam poddawać się zniecierpliwieniu, wiercić się na twardym krześle. I nagle zrozumiałam, że nie można z tym walczyć, trzeba się poddać powolnemu rytmowi tych kroków i muzyki, i od tego momentu już nie był istotny czas ani jakość siedzenia. Gdy wszyscy weszli, ściana domu się podniosła i zaczęły się przeplatać kolejne, równie powolne obrazy, do jednego muzyka dołączyli następni, grający na tradycyjnych instrumentach, rozbrzmiał egzotyczny dla nas chrapliwy śpiew. Było w tym jednak coś hipnotyzującego, przyciągającego, wciągającego. Nawet gdy derwisze rozpoczynali wirowanie, było to senne, jakby zawieszone w przestrzeni. Na scenie pojawiły się żółwie, ptak, wieloryb, wyrósł las. Mały chłopiec odkrywał świat. Chwilami rozlegał się głos lektora, czytającego w oryginale fragmenty poezji Rumiego, sufickiego mistyka z XII wieku. Mimo że nie mogłam nic zrozumieć, to jednak z przyjemnością wsłuchiwałam się w melodię wierszy. I tu jedyny zgrzyt – niestety, gdy włączał się głos czytający po polsku, pryskała magia spektaklu, gdyż sposób interpretacji przypominał mi niezbyt udolne, sztywne niedzielne czytanie w kościele. Szkoda. Ale i tak wyszłam oczarowana magią Wilsona…

Katarzyna Walkowska