Trubadur 3,4(48,49)/2008  

This is a very easy process to follow if you go to the online drug store. This is not an exhaustive list of possible sildenafil hennig preis attentively side effects of clomid. Die liga ist mit der nächsten saison ziemlich schwierig, auch wenn die werktätigen der bundesliga einig sind.

Dapoxetine is the only antidepressant on the market which is available as both an extended release capsule (xr), which is placed on the stomach, and an immediate release tablet. Ivermectin https://plathuset.com/84384-sildenafil-aliud-preis-79198/ topical for humans: current use and future prospects. When you are trying to buy online, however, one of the easiest methods to do this is by visiting various websites that offer these remedies.

Matylda z Pesaro
czyli Matilde di Shabran w Covent Garden

Matilde di Shabran to jedna z najbarwniejszych partytur Rossiniego, o niesłychanej emocjonalnej dynamice i kilometrowych ansamblach, stanowiąca właściwie jedną wielką scenę zespołową. Niezwykłym popisem może być partia Corradina, który mimo że nie ma ani jednej samodzielnej arii, właściwie nie schodzi ze sceny. Pomimo niezaprzeczalnej atrakcyjności Matilde di Shabran jest nadal wielką rzadkością, przeniesiona z Pesaro produkcja z 2004 roku jest pierwszą od ponad 150 lat prezentacją dzieła w Anglii.

Po raz pierwszy wystawiono Matyldę w Rzymie w 1821 roku, w Teatrze Apollo. Rossini nie zdążył ukończyć dzieła przed świętami, proponując w zamian Kopciuszka i gorączkowo szlifując partyturę. Ponieważ temat, nad którym pracował (tekst Francois-Benoit Hoffmana do sztuki J. M. Bouteta de Monvela Matylda), nie do końca mu odpowiadał, poprosił swojego dawnego librecistę, Jacopo Ferretiego (autora Kopciuszka) o nowy temat. Ferreti pracował wówczas nad librettami dla innych kompozytorów, m.in. Mercadantego i Paciniego, zaproponował więc to, co miał na składzie, nieukończony tekst pt. Corradino, oparty na sztuce Mehula Euphrosine. Ponieważ jednak nową operę Rossiniego zapowiadano pod tytułem Matylda, Ferretti zmienił imię bohaterki z Izabelli na Matyldę. Brakujące fragmenty działa i prawdopodobnie większość recytatywów pomógł Rossiniemu napisać Pacini. Opera odniosła wielki sukces, rok później wystawiono ją w Neapolu, w wersji w całości już skomponowanej przez Rossiniego (fragmenty Paciniego zastąpione zostały jego własnymi), następnie w Wenecji, Parmie, Florencji, Mediolanie i Wiedniu. W ciągu kilku lat usłyszał ją Londyn, Paryż, Wiedeń i Nowy Jork. W 1854 roku odbyły się dwa przedstawienia dzieła w Covent Garden i opera prawie całkowicie popadła w zapomnienie. Wskrzeszona w 1974 w Genui wywołała niewielkie zainteresowanie, i nadal pojawiała się bardzo sporadycznie (istnieje nagranie ze słynną divą „piracką”, Argentynką Adelajdą Negri z lat 80-tych). Przełomem było wystawienie dzieła w 1996 roku w Pesaro, kiedy to niedysponowanego Bruce’a Forda zastąpił młody i nikomu nieznany Juan Diego Florez. Rola przygotowana przez Floreza w ciągu kilkunastu dni okazała się ogromnym sukcesem i początkiem międzynarodowej kariery śpiewaka. Następna produkcja w Pesaro, w roku 2004, została wystawiona specjalnie dla niego, i właśnie to przedstawienie prezentowane jest w Londynie.

Konradyn o Żelaznym Sercu to okrutny, nieznający litości władca, na dodatek nienawidzący kobiet. A dzieje się tak dlatego, że jako przypieczętowanie pokoju obiecał kiedyś pojąć za żonę Contessę d’Arco, przebiegłą intrygantkę i czarny charakter opery, na którą nie może nawet patrzyć. Cała opera opowiada o poskromieniu złośnika przez piękną i odważną Matyldę di Shabran, która zakochała się w furiacie od pierwszego wejrzenia. A ponieważ Contessa nieustannie intryguje, Matylda niesłusznie podejrzana o uwolnienie Eduarda, syna wroga Corradina, zostaje skazana na śmierć przez strącenie ze skały do morza. Gdy okazuje się, że jednak była niewinna, Corradino sam chce popełnić samobójstwo. Oczywiście wszystko się dobrze kończy i tytułowa bohaterka, która – jak się naturalnie okazuje – żyje, śpiewa wielkie rondo, w którym opowiada o tym, że kobiety zawsze będą rządzić światem. Poczet bohaterów dopełnia jeszcze poeta Izydor, postać charakterystyczna, napisana w dialekcie neapolitańskim, Eduardo zaś to rola spodenkowa, mezzosopran wykonuje dwie wielkie arie i dwa wspaniałe duety. Najbarwniej jednak oddana jest w partyturze postać Corradina, który miota się między wściekłością a pożądaniem, między rozpaczą a błaganiem, między nieuświadomioną miłością i własną pychą. Na dodatek jest hipochondrykiem, cały czas konsultuje się ze swoim lekarzem, a gdy dowiaduje się, że nawet Izydor, którego bierze za czarownika, nie jest w stanie pomóc mu na gorączkę miłosną, własnoręcznie go niemalże dusi.

Frazy Corradina to niesamowity popis, którego piękno oddać może tylko wielki artysta. Juan Diego Florez śpiewa tę partię doskonale, nieskazitelne koloratury, które nic nie straciły ze swojej niesamowitości, ogromne uczucie, jakie wkłada w śpiewaną rolę, wielka wyobraźnia wokalna i doskonały talent sceniczny sprawiają, że występ ogląda się z zapartym tchem, a trzy i pół godziny w teatrze mijają niczym pięć minut. Tym bardziej, że realizacja przygotowana przez reżysera Mario Martone i scenografa Sergia Tramonti jest spektaklem dość statycznym, typowym dla włoskich trendów wystawień operowych. Scenografia pełni bowiem rolę tła, a artyści używają wrodzonych zdolności, by ożywić rozgrywany dramat i tchnąć ducha w scenografię. To oczywiście nie jest żaden zarzut, bo w tej konwencji śpiewacy naprawdę mogą się wyszaleć, wolałbym jednak, żeby historia niosła jakieś współczesne przesłanie, coś więcej niż po prostu zabawę. Archaicznie poprowadzona była postać poety Izydora, który grał dobrodusznego idiotę, śmiesznego dzięki swojej nieporadności, naiwności i bufonadzie. Zwłaszcza że Alfonso Antoniozzi śpiewał rolę też dość archaicznie, komicznie dostosowując głos do scenicznych sytuacji, mrucząc, jęcząc, piszcząc i posapując. Wokalnie, gdy już wykonywał jakieś „normalne” frazy, też nie brzmiał zbyt dobrze, głos zdradzał niebezpieczną chrypkę i niedostatki intonacyjne. Zbyt dramatycznie starała się śpiewać Enkelejda Shkosa, tubując, z powodu pięknej barwy, którą trudno wyrazić złość. Druzgocząca w roli Eduarda była niegdysiejsza gwiazda, Vesselina Kasarova, sposób jej śpiewu trudno jest nawet opisać, bowiem operowała kilkoma różnymi głosami nijak do siebie nie przystającymi. Brzmiała miejscami jak Mara Zampieri, miejscami jak Marylin Horne, a ponieważ skakanie między rejestrami wymaga olbrzymiej wirtuozerii, często brzmiała zupełnie przypadkowo, zgarniając jednak gigantyczne – ku mojemu zdumieniu – owacje. Scenicznie natomiast zachowywała się jak wielka heroina, robiąc manierycznie bohaterskie miny. Owe bohaterskie miny okazywały się komiczne, bowiem kryzys techniki wokalnej spowodował, że śpiewaczka każdy dźwięk śpiewa w innej pozycji fizycznej – przy szybszych partiach partytury szybko więc zmieniała dziwaczne pozy, wyglądając niczym narowista klacz na wyścigach w Ascot. Za wszelką cenę starała się być „jakaś” i przegrała tę partię, nie ufając frazie Rossiniego. Przyzwoicie, na wyrównanym poziomie brzmiał Marco Vinco w roli Alipranda, lekarza Corradina, było w jego śpiewie olbrzymie rzemiosło i duża sprawność, nie było jednak głębi i czaru. Pięknie brzmiała natomiast orkiestra Covent Garden pod dyrekcją Carla Rizzi, równo, dojrzale, gdzie trzeba nerwowo, gdzie trzeba ekstatycznie i rozpaczliwie, a gdzie trzeba przewrotnie.

Wieczór w Covent Garden co najmniej w połowie należał jednak do Aleksandry Kurzak, która w partii Matyldy zaprezentowała olśniewającą koloraturę, niebywałą sprawność i piękną w każdym rejestrze barwę. Śpiewaczka bawiła się partyturą i całą sytuacją sceniczną, była naturalna, swobodna i bardzo przekonująca. Kurzak ma w głosie pewną nerwowość, którą bardzo lubię, pewne napięcie, które pozwala sądzić, że oprócz bezbłędnie wyśpiewanych ozdobników w jej głosie kryje się duża indywidualność i fantazja sceniczna. Śpiewaczka zresztą należy już do operowego parnasu, występy w Covent Garden, Metropolitan i na innych wielkich scenach świata pozwolą jej głosowi rozwinąć się być może w przyszłości w kierunku bardziej spinto, śpiewaczka jest w pełni świadoma swoich możliwości.

Matilde di Shabran była ucztą muzyczną ze względu na dwoje protagonistów. Jak dobrze byłoby usłyszeć to niesamowicie energetyczne dzieło na deskach Teatru Wielkiego w Warszawie. Zapominając o tym, jak mordercza jest partia Corradina, i jak długo to dzieło pozostawało w cieniu chociażby Cyrulika sewilskiego, tak zmasakrowanego podczas prapremierowego wieczoru w Rzymie. Matylda odniosła sukces, ale popadła w zapomnienie, historia rzadko jest bowiem przewidywalna.

Tomasz Pasternak