Trubadur 3,4(48,49)/2008  

When i was 16 and started getting into drugs at school, i realized that i really liked drugs. Online clomid prescription usa online the https://fotografiazapata.com/85448-viagra-dove-costa-meno-71778/ researchers also examined the findings of the other two studies involving more than 2,000 women who took one of the birth control pills that did not contain oestrogen. Brucei* has been assessed previously (bhat [@cr6]).

For at least two years, we’ve been told by the mass media that we live in a post-industrial society. You have no idea about the side effects, how Ash Shāmīyah it will work and what will come out from this drug. It is used in the treatment of various other infections.

Rienzi miłosiernie skrócony
Relacja z Lipska

Opera Rienzi, podobnie jak Boginki i Zakaz miłości, nie jest wystawiana w Bayreuth. Na innych scenach pojawia się sporadycznie i to głównie w teatrach niemieckich. Przed dziesięcioma laty mogliśmy wysłuchać radiowej transmisji z premiery Rienziego w Wiener Staatsoper. Melomani nie mają zatem zbyt wielu okazji do zetknięcia się z tym bardzo interesującym, choć – jeśli chodzi o konstrukcję dramatyczną – nierównym dziełem. Jego słabością jest przede wszystkim nadmierna rozwlekłość. Niekończące się sceny zbiorowe, gdzie chór do znudzenia powtarza to samo. Monstrualnie rozbuchane wstawki baletowe. Numery taneczne w II akcie, tuż przed zamachem na Rienziego, trwają blisko 40 minut. Oczywiście są też fragmenty zwarte dramaturgicznie, o świetnie stopniowanym napięciu, jak np. 2 scena II aktu, gdy nobile planują zabójstwo i Adriano próbuje ich od tego odwieść. Można przyjąć założenie, że realizatorzy przygotowujący Rienziego powinni zacząć od skracania. Jest to warunek konieczny, aby widz wytrwał do końca. Zrobiono tak w Wiedniu, choć w tym wypadku miałbym zastrzeżenia co do wyboru odrzuconych fragmentów. Tak też postąpiono w Lipsku. Przygotowujący przedstawienie Axel Kober -kierownictwo muzyczne i Nicolas Joel – reżyseria dokonali licznych skrótów, np. chór Wysłanników Pokoju zredukowali do sensownych rozmiarów. Pozbyli się całkowicie scen baletowych, które wydają się zupełnie zbyteczne i jedyne co dają, to rozbicie akcji. Dzięki tym zabiegom uzyskali pożądany efekt. Ogląda się lipskiego Rienziego z zainteresowaniem. Oczywiście przede wszystkim dlatego, że jest to przedstawienie świetnie wyreżyserowane i wykonane od strony muzycznej.

Treścią opery jest historia Coli Rienziego – przywódcy plebejskiego powstania w XIV-wiecznym Rzymie. W czasie tzw. awiniońskiej niewoli papieży Rzymem rządziły potężne rody Orsinich i Colonnów, dopuszczając się licznych aktów bezprawia, co doprowadziło do ludowego zrywu. Rienzi, odnosząc początkowo sukces, przywrócił rządy republikańskie, sam przyjmując tytuł Ludowego Trybuna. Proklamował też powstanie Ligi Miast Italskich. Wyklęty przez kościół i opuszczony przez przyjaciół, zginął z rąk tych, którym przewodził. Wagner postrzegał Rienziego jako postać złożoną. Z jednej strony patriotyzm – chęć przywrócenia swemu miastu świetności i pozycji, jaką miało w czasach antycznych, z drugiej – wybujałe ambicje i skłonność do manipulowania ludźmi. Nicolas Joel w swym przedstawieniu zaakcentował wyraźnie tę drugą cechę. Rienzi jest wytrawnym politykiem. Z upodobaniem wygłasza frazesy o pokoju i sprawiedliwości, przyjmując pozy pełne patosu, i w tym samym czasie, w arogancki sposób, prowokuje swych przeciwników, zmuszając ich wręcz do wystąpienia. Gdy przywódcy pokonanych rodów przysięgają wierność nowej republice, świeżo upieczeni przedstawiciele władzy nie kryją pogardy. Siedzą w fotelach, paląc cygara, i każdym gestem okazują pokonanym lekceważenie. Rienzi pragnie, by arystokraci dali mu powód do całkowitego ich unicestwienia, a osiągając cel – postępuje z całą bezwzględnością. Scena, w której jego siepacze podrzynają gardła przeciwnikom, robi wrażenie. Zabójcy pochylają swe ofiary nad blaszanymi wiadrami i tak mordują bezbronnych. Siostra Rienziego – Irena – przedstawiona została również jako osoba wyrachowana. Nie ma w sobie ani krzty dziewiczej nieśmiałości. Wykorzystując fakt, że Adriano Colonna jest niedoświadczonym młodzikiem, stara się go omotać swym wdziękiem, co jej się udaje. Właściwie jedyną postacią całkowicie pozytywną jest Adriano. To człowiek honoru, nie krzywdzący nikogo i nie próbujący nikim manipulować. Zakochany w Irenie, nie zawaha się umrzeć wraz z nią. Jest lipska inscenizacja Rienziego, dzięki wyeliminowaniu części materiału zawartego w partyturze, a także przedstawieniu złożoności charakterów postaci, przykładem na to, jak istotną rolę spełnia w przedstawieniu operowym reżyser. To prawda oczywista, jednak dziś, gdy nierzadko określeniu „teatr reżysera” nadaje się znaczenie pejoratywne, nie zaszkodzi o tym wspomnieć.

Pozostali autorzy omawianego przedstawienia też stanęli na wysokości zadania. Scenografię przygotował Andreas Reinhardt. Głównym jej elementem jest plan średniowiecznego Rzymu. Tam, gdzie wydarzenia rozgrywają się na ulicach, śpiewacy poruszają się po scenie – mapie, z zaznaczonymi charakterystycznymi rzymskimi budowlami, jak bazylika św. Jana na Lateranie czy Palazzo dei Conservatori. Wnętrz historycznych budynków, w których rozgrywa się akcja, scenograf nie próbował odtwarzać. Są w nich współczesne meble – zresztą bohaterowie ubrani są we współczesne stroje, noszą współczesną broń. O tym, że znajdujemy się np. w pałacu na Kapitolu wiemy, widząc makietę tego pałacu, która znajduje się wewnątrz komnaty.

I w końcu ocena strony muzycznej. Partia Renziego to duże wyzwanie dla śpiewaka. Wykonujący ją w Lipsku Stefan Vinke imponował potęgą głosu i jego piękną barwą. Także Marika Schonberg jako Irena i w szczególności Elena Zhidkova w roli Adriana zasłużyły na uznanie. Silne, czyste głosy i przekonujące aktorstwo. Pięknie śpiewał przygotowany przez Sorena Eckhoffa chór, którego znaczenie w Rienzim jest dość istotne. Orkiestra Lipskiego Gewandhausu pod batutą Axela Kobera potwierdziła, w zasadzie, swą powszechnie uznaną klasę. Brzmiała dobrze zarówno w momentach lirycznych, jak też pełnych dramatyzmu, zawsze jednak dając śpiewakom możliwość zaprezentowania swych walorów. Niestety, ogólne pozytywne wrażenie popsuła zbyt duża ilość indywidualnych kiksów – szczególnie wśród blach. Takie pojedyncze przypadki zawsze mogą się zdarzyć, choć w firmie o tej renomie granice tolerancji nie powinny być zbyt szerokie i w mojej opinii tego wieczoru zostały przekroczone. Nie zmienia to faktu, że tak pod względem wokalnym, jak i inscenizacyjnym nowa produkcja Rienziego (16.11.2007) w Lipsku zasługuje na wysoką ocenę. Powyższa relacja dotyczy przedstawienia w dniu 28.10.2008.

Henryk Sypniewski