Trubadur 1(50)/2009  

Generic mirtazapine is a selective serotonin 5 receptor antagonist which acts on the chemical serotonin. The drug has been withdrawn from the market because the risk of heart attack and stroke is increased when it is given https://lapiedra.it/17162-kamagra-oral-jelly-100-mg-effetti-collaterali-73052/ to patients with heart disease. Her voice has gone hoarse, and she cannot make a sound.

If the disease is not resolved after 6 months of therapy, a switch from tamoxifen to an aromatase inhibitor or to an estrogen antagonist is suggested.[@b16-ott-11-715] En esta foto, la empresa se muestra a sí misma dando una vuelta de offshore emergencia con su equipamiento stromectol precio españa haciendo uso de cada una de las herramientas menos utilizadas del hospital en la emergencia. Your doctor may be able to provide information on possible side effects with the medicine you have been prescribed.

Festiwale, festiwale…
czyli lato w mieście

Ilekroć słyszę narzekania, że latem w Warszawie „nic się nie dzieje”, że to „pustynia kulturalna”, zastanawiam się, czy ci, którzy to mówią, mieszkają w tym samym mieście co ja. Rzeczywiście, jeszcze kilka lat temu wraz z zakończeniem 6-tygodniowego maratonu mozartowskiego następował długi (aż do wznowienia sezonu w Filharmonii i Teatrze Wielkim) okres „posuchy”, trochę smutnawy, podczas którego nie pogardzało się żadnym koncertem, nawet takim, który w innych okolicznościach nie wzbudziłby najmniejszych emocji. Ostatnio jednak pojawiło się wiele nowych festiwali, sezon w WOK trwa prawie cały rok i nawet nie ma kiedy wyjechać na zasłużony wypoczynek. Jeśli zaś ktoś już się zdecyduje, mimo wszystko, na wakacje, to na ogół po to, by uczestniczyć w innym festiwalu, w innym mieście i wcale nie musi to być za granicą…

Wróćmy zatem do Warszawy; na przełomie czerwca i lipca wyrasta na dziedzińcu Zamku Królewskiego olbrzymi namiot, w którym odbywa się Festiwal Ogrody Muzyczne, w ubiegłym roku pod hasłem Francja w ogrodach. Oprócz różnorodnych projekcji filmowych, niejednokrotnie bardzo interesujących, pojawia się tam raz w tygodniu cykl Passage dla zwolenników koncertów na żywo, do których i ja się zaliczam.

Każdy z tegorocznych pasaży był inny. Na „przystawkę” autorzy cyklu zaserwowali Sonety Szekspira Pawła Mykietyna (o którym szerzej w artykule Inauguracja Nowego Teatru) w wykonaniu męskiego sopranu Arno Rauniga z partnerującym mu na fortepianie Maciejem Grzybowskim. Występ obu panów pamiętać powinni bywalcy TW-ON, gdzie kilka lat temu, za dyrekcji Mariusza Trelińskiego, przedstawiono te właśnie Sonety w nieodżałowanym cyklu Terytoria. Przyznam, że o ile nie mam zastrzeżeń do pianisty (wręcz przeciwnie!), o tyle zdecydowanie bardziej odpowiada mi męski sopran Jacka Laszczkowskiego, pierwszego wykonawcy utworu (również z M. G. podczas Warszawskiej Jesieni w 2000 r.). Dla słuchaczy niespecjalnie opowiadających się za muzyką współczesną sopranista wykonał kilka Arii dla Farinellego.

W następnym koncercie wystąpili sopranistka Sophie Fournier i pianista Jean-Pierre Armengaud. Wieczór rozpoczął się poważnie Śmiercią Sokratesa Francisa Poulenca. Następnie usłyszeliśmy kilka fortepianowych perełek Claude’a Debussy’ego, a potem artyści wprowadzili nas w nastrój dobrej klasycznej francuskiej chanson, prezentując parę uroczych pieśni Erika Satie. Ten kompozytor jest u nas ciągle z niewiadomych przyczyn lekceważony, zdecydowanie, moim zdaniem, niesłusznie! Wieczór urozmaicono pokazem fragmentów filmu Entr’acte René Claira z muzyką również Erika Satie.

Zupełnie inne w stylu były następne wieczory z tego cyklu; 21 lipca Agata Zubel wyśpiewała, wypowiedziała i „wygrała” głosem, specjalnie z jej inicjatywy i dla niej zaadaptowaną, operę Zygmunta Krauzego Gwiazda z librettem Helmuta Kajzara. Uprzednio artystka nagrała partie wszystkich instrumentów z wersji symfonicznej utworu, które następnie zostały tak spreparowane, że imitując instrumenty z orkiestry, zachowały barwę głosu, a zarazem brzmiały symfonicznie. Tekst, interpretowany szalenie sugestywnie przez Agatę Zubel, obdarzoną niesłychanymi możliwościami wokalnymi, wyświetlany był równolegle na dużym ekranie. Adaptacją elektroakustyczną zajął się oczywiście Cezary Duchnowski. Warto przy okazji przypomnieć, że oboje artyści tworzą duet Elettrovoce, który ma już na swoim koncie parę naprawdę ważnych osiągnięć.

Tydzień później uszy co mniej przygotowanych melomanów (a przecież Festiwal Ogrody Muzyczne gromadzi wiele osób zupełnie nieprzygotowanych i przypadkowych) zostały wystawione na ciężką próbę. Françoise Vanhecke przedstawiła spektakl multimedialny Electroshocked. Nie wszyscy okazali się odporni na ten szok. Część publiczności wyszła, ja jednak nie żałuję, że zostałam. Po spektaklu udało mi się zamienić parę słów z aktorką, a taki auto-komentarz jest zawsze ciekawy i wiele wyjaśnia.

Jeden z ostatnich wieczorów Festiwalu wypełnił wspaniały Kwartet na Koniec Czasu Oliviera Messiaena. Wszyscy znają historię powstania tego kwartetu, prawykonanego w obozie w Görlitz 15 stycznia 1941 roku, dodam więc tylko, że 30 lipca 2008 publiczność zachowała niezwykłe skupienie, wyjątkowo nie dzwoniły komórki, a autorami tego przejmującego wykonania byli: Michel Lethiec (klarnet), Jan Krzysztof Broja (fortepian), Jakub Jakowicz (skrzypce) i Andrzej Bauer (wiolonczela).

Namiot, w którym odbywają się Ogrody, nie jest może sam w sobie urodziwy, ale za to położony w ładnej okolicy. Również inne wakacyjne festiwale odbywają się w malowniczych miejscach. W Łazienkach i Wilanowie spotykają się w czerwcu i lipcu wykonawcy stanowiący sam kwiat wokalistyki. Ten wspaniały przegląd utworów i wykonawców zawdzięczamy Filharmonii im. Traugutta, organizatorowi 2 Festiwali Pieśni, Europejskiej i Polskiej. O ich kolejnych edycjach pisano już ciepło w Trubadurze (i nie tylko), wymienię więc tylko kilkoro tegorocznych wykonawców, na których koncertach byłam: Anna Karasińska, Urszula Kryger, Dorota Lachowicz, Piotr Łykowski, Anna Mikołajczyk, Jan Monowid, Małgorzata Olejniczak, Olga Pasiecznik, Anna Radziejewska.

Kulturalne lato w Warszawie oferuje prawdziwą ucztę muzyczną również miłośnikom jazzu. Przez cały lipiec i sierpień, w każdą sobotę, rozbrzmiewa na Rynku Starego Miasta Jazz Na Starówce. Ten plenerowy festiwal (ilość miejsc praktycznie nieograniczona) zgromadził w tym roku prawdziwe gwiazdy. Przegląd rozpoczął Dino Saluzzi, mistrz „nuevo tango”, największy ambasador muzyki argentyńskiej po Astorze Piazzoli. Kolejnymi gośćmi byli m.in. Tony Lakatos, słynny węgierski saksofonista, skrzypek i kompozytor romskiego pochodzenia, wokalista Benni Chawes – po raz pierwszy w Polsce, porównywana do Billie Holiday Malene Mortensen. Na zakończenie wystąpiła legendarna mistrzyni instrumentów perkusyjnych, Marylin Mazur. Nie zabrakło też znanych postaci polskiego jazzu, Lory Szafran i Andrzeja Jagodzińskiego.

Wśród licznych wakacyjnych wydarzeń kulturalnych są także festiwale organowe, cotygodniowe koncerty w Dziekance, Letni Festiwal Nowego Miasta (tegoroczna nowość) i oczywiście, doskonale znana wszystkim miłośnikom muzyki dawnej, Letnia Akademia Wilanowska Agaty Sapiechy.

Od trzech lat odbywa się w II połowie sierpnia Festiwal Chopin i jego Europa (tytuł zresztą zaczerpnięty z I Festiwalu Radiowego Szymanowski i jego Europa z 1999 roku). Tegoroczny Festiwal opatrzono tytułem Od Pogorelicia do Czajkowskiego; przy czym ten drugi to nie Piotr, a Andrzej, chociaż w programie znalazł się też i ten bardziej słynny. Występ Pogorelicia okazał się niewypałem (dosłownie i w przenośni). Chopina znowu zabrakło, a to, co usłyszeliśmy (Rachmaninow), wołało o pomstę do nieba! Niestety duża część widowni, zwiedziona chyba nazwiskiem i atmosferą licznych skandali wokół pianisty, ochoczo zerwała się z miejsc i uraczyła go owacją na stojąco.

III koncert fortepianowy Andrzeja Czajkowskiego też trochę rozczarował, ale przyznać trzeba, że bardzo osobista interpretacja Macieja Grzybowskiego, od lat „zakochanego” w twórczości tego nadal zbyt mało granego kompozytora, nie mogła pozostawić słuchacza obojętnym.

Andrzej Czajkowski był podobno (nigdy go nie słyszałam) rewelacyjnym pianistą i przecież laureatem Konkursu Chopinowskiego w 1955 roku, po którym wyjechał, i jako emigrant, został z powodów politycznych odsunięty od polskich słuchaczy.

Obok tytułowych bohaterów podczas tegorocznego festiwalu mogliśmy usłyszeć i podziwiać kilkoro rzeczywiście znakomitych wykonawców, przede wszystkim pianistów, rzecz jasna, jako że festiwal stoi pod znakiem i urokiem fortepianów, różnych stylów i epok. Jedynym wokalnym „wtrętem” w tym roku był występ Andreasa Schmidta (bas-baryton) z pieśniami Schumanna i Wolfa i był to najgorszy tegoroczny koncert (obok „wpadki” Pogorelicia). Jak zwykle wspaniały był recital G. Sokołowa, zwieńczony 6 bisami. Balsamem dla moich uszy była gra A. Lubimowa na Pleyelu z 1848 i fortepianie Jakoba Weimesa z 1807. Podobały mi się też recitale Diny Yoffe i A. Demidenki na historycznych fortepianach. Oboje wydobyli ze starych instrumentów wszelkie możliwe niuanse. Aż trzy razy wystąpił Janusz Olejniczak, przy czym najlepiej wypadł w Wariacjach na temat Paganiniego (wersja na fortepian z orkiestrą), które wykonał z ognistym temperamentem, wręcz zadzierzyście.

Nadal fascynuje mnie Orkiestra XVIII Wieku pod dyrekcją Fransa Brüggena, goszcząca na każdym festiwalu, począwszy od jego pierwszej edycji. Mieliśmy też okazję poznać 13-latka grającego koncert f-moll Chopina z zadziwiającą łatwością, co samo w sobie stanowi dość niezwykłe zjawisko. Ów młody pianista to Polak z Kanady Janek Lisiecki. Studiuje on obecnie fortepian, śpiew i kompozycję w Konserwatorium Muzycznym Mount Royal College w Calgary.

Jak co roku, Festiwal miał swoje lepsze i gorsze momenty, ale całość wypadła zupełnie nieźle.

Przy okazji wspomnę, że równolegle z Festiwalem Chopinowskim odbywa się w Teatrze Na Woli Międzynarodowy Festiwal Sztuki Mimu, stanowiący miłe urozmaicenie, „odskocznię”, a czasem irytującą konkurencję (embarras du choix). W tym roku przedstawiono m.in. świetną, choć według niektórych widzów nie do przyjęcia, a co najmniej kontrowersyjną, premierową Gastronomię przywiezioną przez Wrocławski Teatr Pantomimy.

Konkludując: naprawdę zgrzeszyłby ten, kto by narzekał na brak rozrywek latem w stolicy. Mam nadzieję, że klubowicze z innych miast wybaczą mi ten lokalny patriotyzm i napiszą coś o ciekawych wydarzeniach kulturalnych, których nie brak w całej Polsce.

A ubiegłoroczny wrzesień w Warszawie był strasznie zimny. Lato skończyło się niespodziewanie i radykalnie już po kilku dniach, akurat w połowie kolejnego V Festiwalu Kultury Żydowskiej „Warszawa Singera”, uświetnionego m.in. wspaniałym recitalem niekwestionowanej królowej izraelskiej sceny muzycznej, Chavy Alberstein… c.d.n.

Ewa Tromszczyńska