Trubadur 2(51)/2009  

But i did get some gum infections on my gums that were bad, so i got a prescription from my doctor to buy amoxicillin for gum infection to see if there was anything he could do. The active substance in nux can be chemically altered in the presence of active substances of other types, resulting in a change in potency and a certain M’Sila extent of cross-tolerance. A patient with a severe tooth infection that had recently been prescribed a course of oral antibiotics may require surgical removal of the offending tooth, dental extraction, or both.

The clavulanate tablet of antibiotics is used to treat bacterial infections, such as: staphylococcal infections. You should always seek the advice of your doctor or other qualified cetirizine Macerata health care provider regarding any questions you may have regarding a medical condition or if you have or suspect you might have a medical emergency. If your doctor has prescribed a combination of drugs — like a steroid and an anticoagulant or other blood thinner — that can interact with supra to cause you to gain weight, ask your doctor if it's safe to take a second dose of suprax together with the first dose.

Droga do Bayreuth
Złoto Renu w Operze Leśnej w Sopocie

Nie byłoby źle, gdyby ktoś delikatnie zasugerował Agencji Syrinx-Kotliński i pozostałym organizatorom Sopot Wagner Festival (przepraszam – The New International Sopot Wagner Festival), że szermowanie nazwą Bayreuth Północy zobowiązuje; o tym, co i kiedy w zabytkowym bawarskim budynku operowym zostanie zagrane, widzowie dowiadują się z rocznym, a nie miesięcznym wyprzedzeniem. Wieść o tym, że 20 lipca w Operze Leśnej odbędzie się koncertowe wykonanie Złota Renu gruchnęła dość niespodziewanie w połowie czerwca, ale jeszcze długo trudno się było doszukać konkretnych informacji, zwłaszcza na stronach zaangażowanych instytucji. W materiałach reklamowych można było za to znaleźć istne cuda w rodzaju bohaterami są (.) herosi walczący ze smokami przy pomocy magicznych mieczy, hełmów (pisownia oryginału). Jakość promocji nadrobiono ilością: miło zaskoczyła mnie spora liczba reklamujących to przedsięwzięcie afiszy w centrum Warszawy. Mimo wszystko jak na projekt przygotowywany przez dwa lata jego nagłośnienie w mediach wypada uznać za falstart. Nie nastrajał pozytywnie również wcześniejszy o dwa tygodnie, a podczepiony pod festiwal, sopocki występ opery z Chemnitz z Tristanem i Izoldą, w którym tłumacząc się niemożnością nastrojenia instrumentów przy wilgotnym powietrzu, obcięto drugi akt (sic!). Z ciekawostek przyrodniczych warto wymienić też wywiad udzielony przez dyrygenta (Jan Latham-Koenig) lokalnemu pismu, w którym przekonywał, że ponadczasową wartość dzieł Wagnera docenimy, gdy „dostrzeżemy, jak prorocze były ostrzeżenia (.) w Złocie Renu dotyczące zła nieposkromionego kapitalizmu”. Mimo ostrzeżeń owo zło znalazło odbicie w cenach biletów, wynoszących od 50 do nawet 110 złotych – nie chciałbym wyjść na niekulturalnego typa przeliczającego czas trwania opery na pieniądze, ale najdroższe bilety na poszczególne części tetralogii we Wrocławiu (gdzie inscenizacja była, i to rozbuchana, a siedzeń nie stanowiły drewniane ławki) kosztowały sporo poniżej setki. Zresztą okazało się to problemem tych, którzy owe 110 złotych zapłacili, gdyż przypisane tym cenom sektory świeciły pustkami i widzowie z tańszymi biletami przesiadali się tam masowo. Ogólnie nie wiem, czy na widowni Opery Leśnej zasiadło choćby tysiąc osób – mniej więcej na tyle publikę szacuję. Może to i dobrze, gdyż właśnie 1000 miejsc ma sala sopockiego Domu Zdrojowego, gdzie z powodu przebudowy amfiteatru ma za rok znaleźć miejsce Walkiria. Już słyszałem żarty, że biorąc pod uwagę kryzys i wielkość tamtejszej sceny, dziewięć walkirii to za dużo i z powodzeniem wystarczyłyby trzy. Kończąc listę złośliwości, trzeba koniecznie dodać, że ujawnionemu podczas przemówień przed operą romansowi Witkacego z matką Latham-Koeniga Gazeta Wyborcza poświęciła mniej więcej sześć razy tyle miejsca co samemu Złotu (i to w głównym wydaniu, nie w dodatku); nie ma to jak właściwie dobrane priorytety.

Niemniej wykonanie nie zawiodło nadziei. Po tegorocznych wizytach na Wagnerze w La Scali oraz Staatsoper Unter den Linden stwierdzam z całą odpowiedzialnością, że powołana spośród najlepszych polskich muzyków sopocka orkiestra festiwalowa nie jest o wiele gorsza od tych najsłynniejszych orkiestr operowych. Dźwięki kowadeł odegrano wprawdzie na keyboardach, ale mówi się trudno. Latham-Koenig, którego dotąd nie miałem okazji słyszeć, okazał się dyrygentem bardzo sprawnym (choć nie porywającym), wydobywającym z wyczuciem różne niuanse partytury. Przede wszystkim jednak udało się zebrać wybitną obsadę złożoną z wiodących śpiewaków wagnerowskich z całego świata – wybitną i, co nie mniej ważne, wyrównaną. Wyróżnienie kogokolwiek z tej fantastycznie śpiewającej grupy jest trudne i raczej subiektywne. Chyba najbardziej zapisał się w mojej pamięci Jeff Martin (Loge), nie tyle ze względu na sam głos, może nawet trochę za mały do tej partii, ale na szatańsko sprawne jego prowadzenie. Martin był urodzonym Logem i jestem w stanie podpisać się pod słowami recenzenta z Dziennika Bałtyckiego że był śpiewakiem grającym Logego – właśnie grającym, mimo że była to tylko koncertowa wersja. Jeśli miałbym wybrać spośród wykonawców pierwszą trójkę, obok Martina znalazłby się tam zjawiskowy Kristin Sigmundsson (Fasolt) i zupełnie nieobecny na polskich scenach Tomasz Konieczny (Alberich). Ale świetny był też Fafner Vitalija Efanova, Mime Niklasa B. Rygerta, Wotan Wernera van Mechelena. Bardzo ciekawą barwę głosu zaprezentowała Kathleen Wilkinson w skądinąd niewielkiej partii Erdy. Bez zarzutu była również Fricka Anny Lubańskiej, dla której rola ta stanowiła bodajże wagnerowski debiut. Jeśli któryś z wykonawców w moim poczuciu odstawał od reszty, to był to. sam organizator, a mianowicie śpiewający Donnera Daniel Kotliński. Co zresztą nie oznacza, że było źle – dałbym mu (tylko albo aż) mocną czwórkę.

Bardzo profesjonalnie zrobiono program, w którym zamieszczono pełne tłumaczenie libretta (to, niestety, nadal nie jest w Polsce norma), noty o wykonawcach i sporo innych drobiazgów. Zamieszczony tam przekład (wzięty z TW-ON) stanowił skądinąd ciekawy przykład językowych łamańców wynikłych z dopasowywania słów do muzyki (właściwie nic tam nie przypominało np. przekładu wrocławskiego; a może ktoś przypomniałby dawne tłumaczenie Bandrowskiego?). Sama Opera Leśna, ze swoją fantastyczną akustyką (na szczęście tym razem nie zakłócaną przez deszcz, jak na Tristanie) i leśnym otoczeniem, w które próbując urozmaicić spektakl wycelowano różnokolorowe lasery, sprawdziła się nieźle jako miejsce wykonania. Choć, rzecz jasna, „atrakcje” w rodzaju zimna i spowodowanego nim masowego wychodzenia hałasujących przy tym widzów, twardości drewnianych ławek czy ostentacyjnej konsumpcji żywności przez część publiki są w tego rodzaju obiekcie nie do uniknięcia. Ciekawe, jak będzie się tu grało – i słuchało – Wagnera po przebudowie amfiteatru.

Do twardych ławek z Opery jednak zatęskniłem, gdy brak miejsc w pociągu zmusił mnie do spędzenia na stojąco odcinka Tczew – Warszawa Wschodnia. PKP nie omieszkało przy tym urozmaicić podróży i w ramach polityki „frontem do klienta” obudziło wszystkich o drugiej w nocy (już po kontroli biletów), by dla uzyskania danych statystycznych spisać trasy, którymi jechali pasażerowie i rodzaje ich ulg. Dodajmy spóźnienia i niedziałające toalety, a zrozumiemy, że kiepska promocja nie jest może jedynym czynnikiem, który może zniechęcić „towarzystwa wagnerowskie z całego świata” zapraszane przez Kotlińskiego do Sopotu. Ja na szczęście mam bliżej. W kolejnym odcinku Przygód Flasińskiego w Trójmieście: Ariadna z Naxos po raz pierwszy w życiu trafia do Gdańska jadąc tranzytem do Szegedu. W jakim stanie pokaże się na scenie Opery Bałtyckiej?

Tomasz Flasiński