Trubadur 2(51)/2009  

You might be wondering if your particular infection would respond to a new drug, and yes, it will. A prescription can be used by legitimately your gp to help you get to where you want to go in order to do your daily tasks, like getting around and shopping, or even changing your life for the better. I am getting paid a bit above minimum wage, but i work very hard.

Top online drugs & discount pharmacy to buy generic cialis online in usa. Moreover, they also slovenia croazia serve ricetta per il viagra Anshan help in the creation of a healthy baby. The generic company offers an immediate cash rebate on all eligible brand-name.

Niekończąca się historia
Zagłada domu Usherów w TW-ON

Wraz z nową dyrekcją powrócił do Opery Narodowej cykl Terytoria. Myślę, że jest to dobry pomysł, by poza głównym nurtem działalności teatru – prezentacją dzieł z kanonu opery i baletu na dużej scenie – oddać od czasu do czasu małą scenę w posiadanie współczesnych twórców, często równie młodych, jak wykonujący je artyści. Jest to również szansa dla widzów zobaczenia dzieł, które czasem dają do myślenia, czasem zaskoczą, czasem rozczarują, ale zawsze są czymś nowym, pozwalającym nie tylko rozwijać się twórcom i wykonawcom, ale i poszerzać horyzonty odbiorców.

Właśnie wróciłem z drugiej premiery dzieła Philipa Glassa Zagłada domu Usherów. Dzieło w reżyserii Barbary Wysockiej zostało wystawione bardzo udanie – wciągało widza swą hipnotyczną magią nie tylko poprzez muzykę, świetnie wykonaną przez orkiestrę pod dyrekcją Wojciecha Michniewskiego, ale i poprzez wykreowaną na scenie nierealną atmosferę. Są tam sceny nieprzewidziane przez autora, ale świetnie wpasowujące się w całość i jakby ją uzupełniające, dopowiadające – scena z aparatem fotograficznym czy wanną, znikanie w szafce (świetny pomysł, potęgujący wieloznaczność tego utworu i niejednoznaczność zakończenia). Na scenie panuje pozorny chaos, pojawia się łóżko, wanna, ubrania na wieszakach, ale okazuje się to wszystko niezbędne do całości opowieści i jest niezwykle precyzyjne. Podróż Williama do domu Usherów ilustruje bardzo dobrze dobrany rytmem film wyświetlany na ekranie w tyle sceny, szaleństwo Rodericka podkreśla wypisywane przez niego kredą na podłodze nazwisko. Dopełnieniem tej jakże ciekawej inscenizacji, tak nowoczesnej i jednocześnie zmuszającej widza do myślenia, byli świetni wykonawcy. „Dzięki” dyrekcji teatru, która na premiery na scenie im. Młynarskiego nie daje szansy wejścia zwykłym widzom, całość widowni przeznaczając na zaproszenia, obejrzałem jako „moją” premierę – drugą obsadę i wyszedłem z teatru więcej niż usatysfakcjonowany. Nierealną, somnambuliczną, a jednocześnie niezwykle erotyczną Madeline była Agata Zubel, której niesamowity głos wspaniale sprawdził się w wokalizach przewidzianych przez kompozytora dla tej roli. Warto bowiem podkreślić (dla osób nieznających utworu), że Madeleine nie wypowiada, a raczej nie wyśpiewuje na scenie ani jednego słowa, posługuje się tylko wokalizą, która w dodatku wg libretta powinna dobiegać z drugiego pokoju, spod podłogi, zza ścian. W inscenizacji Barbary Wysockiej na szczęście Madeleine jest stale obecna, krążąca gdzieś tam w tyle sceny, co jej śpiewowi też na pewno wiele dodaje w stosunku do tego, co moglibyśmy usłyszeć, gdyby artystka np. stała za kulisami. Andrzej Witlewski jako William wnosił do spektaklu, poza swym silnym i mięsistym barytonem, realizm; jego William był postacią twardo stojącą na ziemi, która nagle styka się z czymś przekraczającym pojmowanie zwykłego człowieka, zapętlonym, przerażającym zjawiskiem, z którym wpierw się zmaga, by na koniec mu ulec. Powiem szczerze, że rzadko widzi się tak upostaciowiony na operowej scenie realizm, tym bardziej wybijający się, że zestawiony z kompletnie fantastyczną opowieścią Poe. Świetnie pasujący do roli Rodericka był Tomasz Krzysica, który był idealny zarówno pod względem wokalnym, jak i aktorskim – na pierwszy rzut oka bezradny, wymagający opieki, w miarę postępu akcji pokazuje błysk szaleństwa i odsłania kolejne tajemnice, a jednocześnie okazuje się niezdolny do ucieczki od przeznaczenia. Właściwie nie wiem, czy to rzeczywistość, czy tylko złudzenie… Krzysica, do tej pory znany mi raczej z klasycznych ról w operach Mozarta, postaci łagodnych i lirycznych, eleganckich i subtelnych tu był zadziwiający – przyciągający swą bezradnością i odpychający szaleństwem – świetna kreacja! Jednym słowem: Zagłada domu Uscherów to wybitny spektakl, o którym nie sposób zapomnieć tak po prostu po wyjściu z teatru. Mam nadzieję, że nie przemknie jak kometa przez warszawską scenę, ale powróci – za sezon lub dwa, bo jest tego wart, a myślę że po entuzjastycznych recenzjach [Barbara Wysocka dostała za niego Paszport Polityki w kategorii Muzyka poważna – przyp. Redakcji] znajdzie się wielu chętnych, aby ten niełatwy utwór poznać i obejrzeć.

Łukasz Szczerbiński