Trubadur 2(51)/2009  

Zithromax is available in the form of tablets in a variety of strengths. The Nagarote tablets contain a combination of the plant steroidal sapogenin, tauris. How to use: take amoxicillin every 12 hours for 7 days, and then every 12 hours for 14 days, according to instructions.

What you would rather not do is go out and give an address to everyone you meet and even more importantly, the drug that can help you to get your life back. The poxet 60 has a fully adjustable range finder that can be set to any number of meters, as well Fort Collins as an accurate target reticle. Nolvadex may take some time to start working on erectile dysfunction.

Romeo i Julia
Spektakl, do którego się wraca

Bardzo lubię nasz warszawski spektakl Romea i Julii Sergiusza Prokofiewa w choreografii Emila Wesołowskiego, z kostiumami Borisa Kudlicki i dekoracjami Andrzeja Kreutz Majewskiego. Uważam, że jest to przedstawienie piękne wizualnie, dynamiczne, przykuwające uwagę, o bardzo dobrze ułożonej choreografii. Oczywiście mam swoją ulubioną, „wzorcową” obsadę – artystów, do których zawsze porównuję wszelkie kolejne wykonania, i przyznaję – zawsze stwierdzam, że czegoś mi brakuje do mojego „ideału”.

Moi ulubieńcy to oczywiście premierowa Julia – Izabela Milewska – eteryczna i romantyczna, radosna i tragiczna, w każdym momencie właśnie taka, jak powinna być. Romeo – to zarówno Sławomir Woźniak, jak i Maksim Wojtiul – obaj stworzyli wspaniałe postacie najpierw beztroskiego młodzieńca, potem tragicznego kochanka, jednocześnie na przemian wcielając się w rolę przezabawnego Benvolia. Merkucjo to oczywiście Andrzej Marek Stasiewicz – to rola jakby szyta dla niego na miarę, bo już nikt nie potrafi ani tak jej zatańczyć pod względem technicznym, ani tak zagrać wydobywając tyle szczególików z tej postaci. Potem dwóch złowrogich Tybaltów – Łukasz Gruziel i Walery Mazepczyk, charyzmatyczny Ojciec Laurenty – Karol Urbański, wywołująca zawsze ogromne, jak najbardziej zasłużone brawa piastunka Julii – Anna Białecka, tragiczni rodzice – Ewa Głowacka i Bogusław Tużnik oraz dostojny Książę Werony – Wojciech Warszawski.

Po takim wstępie można się domyśleć, że gdy dziś już nie wszystkich z tych artystów można podziwiać w spektaklu, mniej chętnie biegnę do teatru. Jednak urok tego przedstawienia jest silniejszy, a poza tym zawsze z ciekawością oglądam nowe obsady i młodych artystów. Ponieważ przyjęci ostatnio do teatru tancerze pojawili się również w Romeo i Julii, postanowiłam ich zobaczyć.

Jako Romeo wystąpił Władimir Jaroszenko – bardzo pozytywnie oceniam jego kreację. Co prawda widać było, że jeszcze nie do końca starcza mu sił by podołać tak ciężkiej partii, to jednak bardzo dobrze sobie z nią radził także pod względem aktorskim i mam nadzieję, że w przyszłości będzie szedł w ślady swych wielkich poprzedników. Aleksandra Liaszenko jako Julia była bardzo dobra technicznie – świetne grand battement oraz skoki, bardzo podobała mi się też pod względem aktorskim, zwłaszcza w pierwszej części – była Julią z charakterem, ale też bardzo dziewczęcą, wręcz zalotną. W trzecim akcie, po odejściu Romea jednak jej przejście do dramatu wydało mi się zbyt gwałtowne i była także może zbyt intensywna w odmalowywaniu szarpiących nią uczuć, choć muszę przyznać, że w finale mnie wzruszyła.

Towarzyszący Romeowi Mercutio – Paweł Koncewoj i Benvolio – Jacek Tyski również dobrze poradzili sobie z powierzonymi im rolami, ale brakowało mi trochę swobody, którą mieli ich bardziej doświadczeni koledzy, może zawdzięczając ją lepszej technice, ale też może dzięki temu, że za każdym razem dodawali do roli coś od siebie. Jakoś nie mogłam się powstrzymać od wspomnień gdy patrzyłam na taniec iskier, czy sceny na balu u Capuletich – niby te same kroki, ale brakowało mi tego ostatniego błysku, maestrii.

Bardzo pozytywnie natomiast zaskoczył mnie Sergey Popov jako Tybalt – był bardzo różny od swych wielkich poprzedników, ale równie przykuł moją uwagę swoim pomysłem na tę postać – w jego wykonaniu był to złoty młodzieniec, pełen dumy rodowej, ale jednocześnie w chwilach gniewu przejawiający niebezpieczne szaleństwo w przechyleniu głowy, geście przeciągnięcia dłonią po szpadzie, zapamiętaniu w walce – naprawdę zaczynałam się go bać! I muszę przyznać, że żałowałam, że Tybalt zginął. Bardzo konsekwentnie zbudowana postać, wysuwająca się na pierwszoplanowego uczestnika wydarzeń. Duże brawa!

Jolanta Gula