Trubadur 2(51)/2009  

After the flood occurred in almaty, i really don't know when, but my family was moved to different city. Meridia (sodium channel costo viagra con ricetta medica blocker) and quetiapine (antipsychotics). How much ivermectin is safe for humans during pregnancy & breastfeeding.

The brain consists of different types of cells and nerve tissues that communicate through the brainstem and cortex. We are here to assist you with your questions and concerns, and we hope you Bhongīr orlistat opinioni find the information you need and your questions resolved. The only reason ive always taken them at night is because my insurance has it in a separate form to a generic (eg.

Straszny dwór w TW-ON
reaktywacja

Jestem wielbicielką Strasznego dworu i w ogóle dzieł Stanisława Moniuszki, i dlatego ucieszył mnie powrót tej opery (choć zmartwiło – wznowienie w tej inscenizacji). Nie będę się zbytnio rozpisywała na temat wystawienia tej opery, bo na pewno już w odpowiednim czasie została ona zrecenzowana w Trubadurze. Muszę tu jednak wspomnieć, że choć cieszy mnie, że jest to spektakl – przynajmniej pozornie – tradycyjny – bo nie widziałam jeszcze dobrze zrobionego „uwspółcześnionego” Moniuszki, to nie jest to przedstawienie z moich marzeń – paskudne dekoracje (zresztą zmieniane od czasu premiery), udziwniona i bałaganiarska reżyseria, bezsensownie utykane współczesne gesty; jako jedyne bronią się piękne kostiumy i mazur.

Tym razem można było usłyszeć odmłodzoną obsadę, więc, zaciekawiona, na początku lutego wybrałam się, by obejrzeć i posłuchać, jak młodzi śpiewają Moniuszkę.

Jako Stefan wystąpił Arnold Rutkowski, który pod względem głosowym zachwycił mnie najbardziej z dotychczas słyszanych wykonawców tej partii w obecnej inscenizacji. Niestety, wydaje mi się jednocześnie, że jest to jeszcze zbyt ciężka dla niego partia, zbyt forsuje w niej głos, nie zawsze też, mam wrażenie, przykładając się do pięknego wykonania muzyki Moniuszki, a bardziej dbając o efektowne góry. Ale mimo to miło było posłuchać tak obiecującego, młodego głosu – oby się nie nadwerężył w zbyt forsownym repertuarze. Jako Zbigniew, ku memu zaskoczeniu, wystąpił baryton Andrzej Witlewski. Bardzo ładnie poradził sobie z tą basową partią, która jednak była momentami za niska na jego głos. Stworzył jednak bardzo krwistą postać, był też lepszy aktorsko od Arnolda Rutkowskiego, który chwilami przesadzał z komediowym podejściem do swej partii, zamieniając ją w zbyt farsową. Obu panów należy jednak pochwalić za dykcję, co nieczęsto się zdarza na narodowej scenie, a jest szczególnie istotne przy wykonywaniu polskiego repertuaru.

Nie można tego niestety powiedzieć o paniach – Małgorzacie Olejniczak (Hanna) i zwłaszcza Małgorzacie Pańko (Jadwiga). Małgorzata Olejniczak ma ładny głos, ale wydawała mi się zbyt subretkowa do roli Hanny, natomiast Małgorzata Pańko rozczarowała mnie nieładnym brzmieniem głosu i smętną, wymęczoną interpretacją.

Pod pewnymi względami „nowa” w obsadzie była Cześnikowa Anny Lubańskiej, dotychczas świetna Jadwiga. Wolałabym, by tak pozostało – artystka zachwycała mnie jako jedna z córek Miecznika zarówno wokalnie jak i aktorsko, natomiast jako Cześnikowa była trochę zbyt frywolna i brakowało jej jednak pewnej szlachetności, której mimo komediowego charakteru bym oczekiwała od tej postaci.

Z dawnej obsady miło było usłyszeć w dobrej formie niezastąpionego Romualda Tesarowicza jako Skołubę, Adama Kruszewskiego jako Miecznika – zawsze stanowiącego wzór dostojnego szlachcica i ojca dwóch pięknych córek, choć może w nie najlepszej formie wokalnej, co też trzeba powiedzieć o Adamie Zdunikowskim – zwariowanym, fircykowatym Damazym czy Zbigniewie Maciasie – Macieju, który jednak jak zwykle stworzył przezabawną, choć nie przerysowaną postać starego sługi.

Nowe twarze pojawiły się również w mazurze, co związane jest z odejściem z warszawskiego baletu tak świetnych wykonawców tego tańca jak Sławomir Woźniak, Łukasz Gruziel, Wojciech Warszawski czy Walery Mazepczyk, a także chwilowo nie pojawiający się na scenie Maksim Wojtiul. Pozostał jeszcze zawsze pełen energii Piotr Chojnacki, bardzo dobrze też radził sobie Robert Bondara. Widać było jednak, że młodzi tancerze niedawno przyjęci do zespołu, zwłaszcza z zagranicy, nie odnaleźli jeszcze ducha tego tańca, a czasem – nie zdążyli przyswoić sobie choreografii. Ale mam nadzieję, że wkrótce olśnią nas pięknym, staropolskim mazurem.

Na koniec chciałabym zauważyć, że – jak ją wcześniej określiłem bezsensowna reżyseria obecnie jeszcze bardziej straciła sens, gdyż najwidoczniej wprowadzono nowych wykonawców w spektakl, każąc im powtarzać gesty poprzedników, ale nie wyjaśniając, co się za nimi kryje. I tak np Zbigniew w Prologu nakłada na głowę czapę z lisim ogonem, śpiewając o niewiastach „szastających się” po domu, ale już nikt mu nie podpowiedział, że nakładając na głowę czapę i otaczając sobie brodę zwisającym z niej ogonem żartobliwie upodabnia się do niewiasty w charakterystycznym dla tego okresu nakryciu głowy, po czym ją odrzuca od siebie, tak jak pomysł by kobiety rządziły w domu, co bardzo ładnie pokazywał poprzednio śpiewający tę rolę Piotr Nowacki. Teraz, owszem, artysta nakłada czapę na głowę, ale wydaje się, że nie wie po co, i wcale mu się nie dziwię. To tylko jeden z przykładów, które zauważyłam, oglądając ten spektakl.

Inne zjawisko, nad którym się zamyśliłam wychodząc z teatru, to to, jak dziś widać, że publiczność nie styka się już na co dzień z muzyką Ojca Opery Narodowej. Kiedyś, gdy zaczynała się aria Stefana czy Skołuby, można było odczuć na widowni lekkie poruszenie, usłyszeć szepty – widać było, że publiczność, która może nie bywa często na operach, to jednak rozpoznała znany jej ze szkoły, radia czy telewizji popularny fragment. Teraz reakcję wywołują tylko „kawałki” pojawiające się jako podkład muzyczny w reklamach, na przykład przez dłuższy czas „mordowana” w telewizji pavana z Romeo i Julii Prokofiewa czy różne fragmenty Dziadka do orzechów. Ostatnio reklamowym „przebojem” jest Casta diva z Normy – może by kiedyś zrobić koncert Opera i balet w reklamach – to by się wydawało zbieżne z polityką obecnej dyrekcji teatru.

Jolanta Gula