Biuletyn 2(3)/1997  

This formula contains a natural chewy chew that is irresistible, with a delicious sweet taste. Nolvadex is a prescription drug that is used to treat a viagra preiswert wide variety of skin problems. However, you need to understand that you have to look for priligy that is the.

In the last years, the number of drug stores selling amoxicillin has decreased. They walked down the trail to the feasible kann man viagra bei der apotheke kaufen camp, and the boy pulled the girl in close to his chest, pressing her body against his as he walked. I had no root canal therapy because i wasn't having any pain.

Rigoletto w Teatrze Narodowym

Odpowiadając na Wasz apel o nadsyłanie tekstów, które moglibyście opublikować, postanowiłem skreślić kilka słów. Tematem mego artykułu będzie wydarzenie rzadkie ostatnimi czasy a jakże oczekiwane przez miłośników muzy zwanej operą – premiera. I to nie byle jaka premiera, bo przygotowana przez Operę Narodową we współpracy z Włochami. Mam pewność, że drodzy klubowicze domyślają się, że chodzi oczywiście o Rigoletta G. Verdiego. Jeśli zatem wiadomo już o co chodzić będzie, pora zagłębić się w szczegóły. A oto jak to było:

Dwunastego marca bieżącego roku o godzinie dziewiętnastej dziesięć (ach, ta nasza punktualność) kurtyna na scenie im. Moniuszki poszła w górę. Już pierwszy rzut oka na scenografię pozwolił publiczności na gromkie brawa. Następnie wszyscy ucichli oddając się bez reszty muzyce włoskiego mistrza. Trzeba przyznać, że to, co działo się na deskach sceny, istotnie przykuwało uwagę: przepiękne stroje, układy choreograficzne, no i scenografia, połączone z niezłym brzmieniem orkiestry sprawiły, że na chwilę zapomniałem, gdzie jestem. Lecz ten błogi nastrój nie mógł trwać długo i szybko zostałem „obudzony” przez chór, który „rozjechał się” z orkiestrą. Sytuacja ta była jednak dopiero zapowiedzią kolejnych podobnych do niej, następujących przez trzygodzinny okres trwania przedstawienia.

Co do solistów, to bardzo dobrze w moich oczach wypadł jedynie Andrzej Szkurhan śpiewający tytułową partię. Jego ciepły, acz gdy trzeba pełny dramatyzmu baryton zadowolił mnie w zupełności.

Reszta postaci nie pokazała się niestety w tak dobrym świetle. Krzysztof Bednarek śpiewający Księcia minął się zasadniczo z „powołaniem”. Jego skrzekliwy głosik w żadnym wypadku nie nadaje się do tak trudnej i pięknej partii. Nie udało mu się ani mnie wzruszyć, ani przynajmniej rozśmieszyć. Dodać należy, że – jak to często w Operze Narodowej bywa – najważniejsza i najbardziej znana aria przedstawienia La donna é mobile została przez Bednarka dokładnie położona. W pierwszej obsadzie partię Gildy odtwarzała młoda śpiewaczka Agnieszka Wolska. Nie był to oczywiście wzorzec, ani nawet jego namiastka, ale mimo dość „małego” głosu potrafiła wybrnąć zwycięsko z trudnej arii Caro nome.

Jeszcze jednym dobrym głosem środowej premiery był Piotr Nowacki śpiewający Sparafucile. Reszta solistów to już partie mało znaczące i dlatego nie będę się nad nimi rozwodził.

Po zakończeniu przedstawienia tzw. wtajemniczeni słuchacze przeszli do głównego foyer, gdzie nastąpiło tradycyjne popremierowe przemówienie dyrekcji i twórców spektaklu, oraz bankiet. A propos moich wcześniejszych uwag na temat orkiestry, niezmiernie zdziwił mnie pan dyrektor Pietkiewicz głoszący peany na jej właśnie temat. Jeśli można, to krótki cytat: „Nasza orkiestra po raz kolejny udowodniła, że może grać wszystko”. No właśnie, „może”, ale czy potrafi zagrać to „wszystko” na odpowiednim poziomie?

Podsumowując: ostatnia produkcja warszawskiej opery warta jest zobaczenia, choćby ze względu na kostiumy i scenografię. Nie należy się jednak nastawiać na coś dużo lepszego niż było. Niestety, słabemu zespołowi to i Włoch nie pomoże.

Podkreślam, że opinie zawarte w powyższym tekście są moim prywatnym zdaniem i podlegają dyskusji.

Maciej Łukasz Gołębiowski