Biuletyn 3(16)/2000  

Some have a good experience with the combination of the two. Glucophage is a synthetic glucocorticoid with activity primarily manifested through Villiers-sur-Marne levitra divisa in due fa effetto the glucocorticoid receptor. Cialis is an fda-approved medication to treat the symptoms of erectile dysfunction in men.

This article gives you the latest information about the safe and effective uses for valacyclovir for cold sores. To reduce the chance of having a baby with a low sperm count, or if you have no hope of passing the pregnancy test or not being able to carry the pregnancy Iguala de la Independencia gibt es viagra ohne rezept to term. Generic tamoxifen tablets are identical in appearance and texture to brand name tamoxifen tablets, except for a label that lists tamoxifen's active ingredients.

Letni festiwal opery i operetki w Krakowie

Już po raz czwarty kierownictwo Opery i Operetki w Krakowie zorganizowało letni festiwal (2-9.07.2000). Festiwal ten wpisał się zresztą na trwałe w krajobraz krakowskiego życia muzycznego, a jego olbrzymie powodzenie u publiczności potwierdza, że jest potrzebny. Spektakle pokazywane na scenie Teatru im. J. Słowackiego są na ogół przeglądem dorobku artystycznego Opery i Operetki minionych sezonów. Dodatkową atrakcją bywają gościnne występy całych zespołów oraz solistów rzadko widywanych, bądź w ogóle dotąd nie oglądanych na krakowskiej scenie.

Tegoroczny festiwal zainaugurowało przywiezione z austriackiego Grazu przedstawienie Alciny G. F. Haendla. Zrealizowali je absolwenci i słuchacze Uniwersytetu Muzycznego pod kierownictwem Wolfganga Schmida oraz w reżyserii (a zarazem i scenografii) Christiana Poeppelreitera. Alcina należy do czołowych dzieł scenicznych kompozytora (jej libretto oparte jest na jednym z wątków Orlanda Szalonego Ariosta), jednak cieszyła się powodzeniem tylko za życia kompozytora. Jej londyńska inscenizacja w 1957 roku, a także dwa nagrania płytowe (m.in. z J. Sutherland i T. Berganzą), wznowiły, choć na krótko, jej żywot artystyczny. Czy jest to więc muzyka nie do słuchania dla współczesnego widza? Przeciwnie. Muzyka ta wciąż pozostaje piękna, wzniosła, wciągająca. Skomplikowana akcja i pewna rozwlekłość utworu wymaga jednak istotnych zabiegów dramaturgicznych. Prezentowane przedstawienie pozostawiło mieszane uczucia: z jednej strony młodzi artyści udowodnili, iż czują i rozumieją tę muzykę i potrafią ją przekazać, z drugiej zaś ukazali wiele mankamentów zwłaszcza wokalnych (głównie częste nieczyste śpiewanie). Być może wynikło to ze zwykłej tremy scenicznej, być może z różnorodności narodowej śpiewaków (Ukrainka, Litwinka, Słowenka, Czeszka, Chinka, Koreańczyk!), różnych więc szkół wokalnych i naturalnych predyspozycji. Zabiegi reżyserskie sprowadziły się do pewnego symbolicznego uwspółcześnienia akcji, rezygnacji z dekoracji (nie licząc „prześcieradłowych” ekranów i zniekształcających luster). Dodatnią stroną spektaklu było natomiast „utanecznienie” całego zespołu (choreografia: Susanna Borchers) i wyczuwalne zaangażowanie jego wykonawców. Choć prawdę mówiąc, ta spontaniczność, nie zawsze kontrolowana, a często wzmocniona niezbyt zrozumiałymi rekwizytami, prowadziła dość często do pewnego chaosu na scenie.

Drugi wieczór festiwalowy wypełniła Tosca G. Pucciniego. Jest to inscenizacja przygotowana przed trzema laty przez Laco Adamika (reżyseria), Barbarę Kędzierską (scenografia) i Andrzeja Straszyńskiego (kier. muzyczne), który ów spektakl zresztą poprowadził. Spośród wykonawców na czoło wysunęła się odtwórczyni partii tytułowej, Anna Plewniak. Śpiewała głosem dość wyrównanym, mocnym, dobrze brzmiącym szczególnie w wyższych rejestrach. Ale postaci jej bohaterki brakowało owej niezbędnej siły namiętności, którą przecież wypełniona jest Floria Tosca nieustannie zmieniająca swe nastroje. W sumie jednak dobrze się stało, iż artystka skierowała swe zainteresowania ku tzw. mocniejszym partiom, którym rodzaj jej głosu zdecydowanie bardziej odpowiada. Podobał się również Przemys??aw Firek w roli Scarpia. Nie tylko ładnie śpiewał, lecz również potrafił przekazać okrutne dostojeństwo i przewrotność swego bohatera. Janusz Dębowski – Cavaradossi – śpiewał na swym zwykłym poziomie. Pewne zastrzeżenia budziła nazbyt mocna i głośna gra orkiestry, tłumiąca niekiedy głosy solistów.

Kolejny wieczór przyniósł przypomnienie ostatniej premiery Opery Krakowskiej – Cyganerii G. Pucciniego. Spektakl przygotowany w koprodukcji ze Staedtische Theater w Chemnitz był przede wszystkim popisem młodego tenora z Chin, Mario Ya Lin Zhanga, występującego już na wielu scenach Europy i Ameryki. Ten laureat licznych konkursów wokalnych (m. in. P. Dominga) dysponuje głosem ładnym, o ciemnej barwie, nośnym i dość swobodnym w brzmieniu, śpiewa lekko, radośnie, bez żadnego forsowania głosu. Partnerująca mu jako Mimi Marta Abako potwierdziła zauważone już na premierze swe „sopranowe” predyspozycje wokalne i ponownie stworzyła ujmującą postać sceniczną. Tak jak i Krystyna Tyburowska, której Musetta była pełna życia, uwodzicielska, zabawna i dowcipna. Kreowała swą partię również i głosem. Znakomity był także Andrzej Biegun (Marcello) śpiewał głosem pełnym blasku i mocy, bardzo swobodny scenicznie i aktorsko. Przekonali do swych ról Konrad Szota (Schaunard) i Bogdan Kurowski (Colline), który szczególnie przejmująco zaśpiewał słynną „arię do płaszcza”. Dyrygował Andrzej Straszyński, będąc niewątpliwie współtwórcą sukcesu całego spektaklu.

Pięknie wypadło prowadzone przez Tadeusza Kozłowskiego w sposób bardzo precyzyjny i staranny muzycznie przedstawienie Łucji z Lammermoor G. Donizettiego. Wywołało ono ogólny aplauz widowni również i za sprawą odtwórczyni partii tytułowej Joanny Woś. Ta znakomita artystka, pamiętna z premiery (luty 1998) i tym razem dała popis nieprzeciętnego kunsztu wokalnego, demonstrując jednak nie tylko wspaniały warsztat wokalny i techniczny, ale i dojrzałe, g??ębokie w treści aktorstwo. Jej Łucja była postacią poruszającą i wzbudzającą emocje. Partnerował jej w partii Edgarda Krzysztof Bednarek, który śpiewał w sposób zupełnie poprawny, choć może nie porywający. Ładny głos barytonowy, o miękkim i szerokim brzmieniu zaprezentował Wiesław Bednarek (Ashton), a Przemysław Firek jak zwykle przekonywająco zinterpretował rolę Raimonda. Dodam jeszcze, iż krakowską Łucję reżyserował Laco Adamik, a scenografię (ponurą, nastrojową, bardzo trafną) stworzyła Barbara Kędzierska.

Cyrulik sewilski G. Rossiniego (w reżyserii Sł. Żerdzickiego i scenografii Jadwigi Marii Jarosiewicz) to triumf przede wszystkim Andrzeja Bieguna (Figaro). Jego sceniczna swoboda i aktorstwo łączone są z dobrymi warunkami głosowymi i umiejętnością właściwej interpretacji różnorodnych partii. Tak było i tym razem, choć w omawianym spektaklu artysta więcej uwagi poświęcił stronie aktorskiej niż wokalnej. Po raz kolejny swoje umiejętności wokalno-aktorskie potwierdziła młoda śpiewaczka Edyta Piasecka-Chudzikiewicz. Szczególnie „wypożyczona” z Lindy di Chamounix (do sceny „nauki śpiewu” w II-gim akcie) aria zrobiła duże wrażenie, Myślę, że publiczność chętnie posłuchałaby tej artystki w innym jeszcze repertuarze. Amerykański tenor, Thomas Cooley, występujący obecnie na scenach niemieckich, zaśpiewał raczej przeciętnie. Głos jego najładniej brzmi w średnicy skali, nie posiada jednak, przynajmniej nie zostało to ujawnione, dostatecznej elastyczności i tej pięknej „rossiniowskiej” barwy. Ale to jeszcze bardzo młody artysta. Wiesław Nowak (Don Basilio) i Przemysław Firek (Don Bartolo) oraz Maria Domańska (Berta) stworzyli ładne, przekonywujące kreacje, unikając z powodzeniem łatwych w tych rolach przerysowań. Spektakl prowadził Andrzej Straszyński.

Krakowska inscenizacja Carmen G. Bizeta (będąca dziełem Hanny Chojnackiej i Liliany Jankowskiej) liczy sobie już prawie dziewięć lat i wciąż cieszy się powodzeniem u publiczności, nie schodząc przez ten czas z afisza. Zasługa to i wykonawców. Także i tych słuchanych w trakcie festiwalu: znakomitej, jak zwykle żywiołowej, pełnej emocji i zaangażowania w grę i śpiew Bożeny Zawiślak-Dolny (po raz kolejny potwierdziła, iż słusznie uważa się ją obecnie za bodaj najlepszą odtwórczynię tej partii w Polsce), Krzysztofa Bednarka, który szczególnie w III i IV aktach dał popis pięknego śpiewu i rozumnego, nie przerysowanego aktorstwa, Przemysława Firka – dostojnego, pewnego siebie i swego uroku Escamilia oraz Małgorzaty Lesiewicz – urokliwej, wzruszającej i pięknie śpiewającej Micaeli. Osobne słowa uznania należą się Franciszkowi Makuchowi – filarowi Opery i Operetki w Krakowie, który wykonując wprawdzie zwykle drobne partie, ale jakże ważne dramaturgicznie, zawsze jest bardzo dobry wokalnie i aktorsko. Tym razem wcielił się w postać przemytnika Dancairo. I dał popis kulturalnego śpiewu i gry! Zespoły Opery prowadził w tym przedstawieniu Tadeusz Kozłowski będąc równocześnie kreatorem muzyki i akompaniatorem solistów.

Współpraca krakowskiej sceny z Operą w Chemnitz (pisałem o tym szerzej w nr. 2(15) Biuletynu) owocuje: oto w Księżniczce czardasza E. Kalmana wystąpił tenor tej Opery, zresztą Polak, Piotr Bednarski. I walnie przyczynił się do powodzenia całego spektaklu. Artysta ten dysponuje jasnym głosem tenorowym, o ładnym brzmieniu i swobodzie na całej szerokości skali. Partnerowała mu w roli Sylvii Krystyna Tyburowska potwierdzając po raz kolejny swój nieprzeciętny talent wokalno-aktorski i predyspozycje operetkowe. A gdy dodamy do tego bardzo udane kreacje Karin Wiktor-Kałuckiej (Stasi), Kazimierza Różewicza (Ferri) i Wojciecha Wróblewskiego (Boni) – otrzymamy pełny obraz tego udanego spektaklu. Przypomnę, iż reżyserował go Jan Szurmiej, scenografię zaprojektowała Małgorzata Treutler, a choreografię (świetną) Violetta Suska. Dyrygował Tomasz Lida.

Opera G. Verdiego Nabucco była ostatnią pozycją tegorocznego festiwalu. I stała się wydarzeniem. Znakomicie poprowadzona przez Tadeusza Kozłowskiego, umiejętnie eksponującego poszczególne partie i sceny oraz umiejącego „wydobyć” z orkiestry całe piękno muzyki kompozytora, przypomniana w ciekawej reżyserii i scenografii Waldemara Zawodzińskiego. A prawdziwym bohaterem wieczoru był kreujący partię tytułową Zbigniew Macias. To istotnie czołowy dziś polski baryton. Piękny, duży i mocny głos, świetnie prowadzony, wyrównany w rejestrach, swobodny. A przy tym znakomita aparycja sceniczna artysty. Jego Nabucco był i triumfujący, i zwycięski, i obłąkany, i władczy, i czuły. Głosem i grą przekonywał w każdym momencie akcji scenicznej. Abigaile śpiewała sopranistka z Poznania – Barbara Kubiak, demonstrując bardzo dobre przygotowanie wokalne, głos mocny, „zdrowy”, czysty w brzmieniu. Wokalnie trafnie zinterpretowała swą partię. Zawiódł nieco Paweł Izdebski jako Zachariasz. Śpiewał jakby ostrożnie, chwilami tylko ujawniając możliwości swego, ładnego zresztą w barwie, głosu basowego. Dobra kreację Feneny dała jak zwykle niezawodna Bożena Zawiślak-Dolny. Osobne słowa uznania należą się chórowi. Śpiewał wyjątkowo pięknie, przejmująco, wręcz kreatywnie. Wielkie brawa dla Ewy Bator!

Festiwal się skończył, podniosły nastrój jednak pozostał. I wielu widzów (a był ich na prawie każdym spektaklu nadkomplet) i pewno Dyrekcja Opery myślą już o następnym, może równie atrakcyjnym, jak tegoroczny. Atrakcyjnym także i na widowni: widzem kilku przedstawień był znakomity tenor Franco Bonisolli, któremu towarzyszyła małżonka, polska śpiewaczka Agnieszka Sobocińska.

Jacek Chodorowski