Biuletyn 4(17)/2000 English  

It can also result in lower urinary tract symptoms, such as urgency and nocturia. You zoloft rezeptfrei should buy these pillows if you want to buy a comfortable and comfortable pillow at affordable prices. Indolotica in this sense includes the following species:

If you are unsure about what is the best dose for you, you may order it online and find out yourself, you may also order diflucan buy online canada from our trusted online pharmacy. Prednisolone without prescription italiana farmacia cialis Petawawa over the counter. This is a vasodilator that decreases the blood pressure and blood pressure.

Nie wierzę muzykom

Rozmowa z Janem A. Jarnickim

– Jest Pan właścicielem wydawnictwa Acte Préalable, wydawcą pisma muzycznego Muzyka21. Nie ma Pan wykształcenia muzycznego, nie jest muzykologiem. Skąd się wzięły Pana zainteresowania muzyczne?

– Szczerze mówiąc – nie wiem. W szkole podstawowej nawet nie lubiłem muzyki. U mnie w domu rzadko słuchało się muzyki w ogóle, a poważnej w szczególności. Przypominam sobie pewne śmieszne zdarzenie – w II klasie szkoły średniej chciałem poderwać dziewczynę „na płytę”. Kupiłem V Symfonię Beethovena. Dziewczyny nie poderwałem, ale płyta i zainteresowanie muzyką zostało (gdzież ona teraz jest – Małgorzata Karolewska?). I zacząłem zbierać płyty.

– Kiedy narodził się pomysł, żeby już nie kupować płyt, tylko zacząć je produkować?

– Trzy lata temu zamknąłem działalność, którą prowadziłem w Polsce i chciałem wyjechać. Ale przedtem postanowiłem zrobić coś ciekawego. I założyłem wydawnictwo. Można wzniośle powiedzieć, że staram się ratować od zapomnienia to, co powinni uratować inni. To wstyd, żebym ja odkrywał mszę napisaną przez Żeleńskiego ponad 80 lat temu. A z opracowań o Żeleńskim wynika, że nie wiadomo, gdzie ona jest. Nikt w Polsce nie dba o dokumentowanie dorobku kompozytorów polskich. Nie robią tego także muzykolodzy. Śmiać mi się chce, gdy widzę te prace magisterskie, doktoraty, przewody, etc. na temat np. Brahmsa, Beethovena, Debussy’ego. Co Polak może zaproponować Francuzom na temat Debussy’ego? Czy ktoś to zauważy? Gdy chcę nagrać utwory Żeleńskiego, to muszę szperać po bibliotekach. Przymierzam się teraz do nagrania w Kanadzie polskich utworów organowych, bo nikt ich jeszcze nie nagrał. Cieszę się ogromnie, że być może w ten sposób Kanadyjczyk pozna kulturę polską. A polscy organiści nagrywają przede wszystkim Bacha, choć i tak nikt tego nie odnotuje.

– Skąd wzięła się nazwa wydawnictwa Acte Préalable?

– W życiu miałem ponad 10 firm i wszystkie miały nazwy angielskie. Czując się związanym z Francją, zacząłem szukać czegoś po francusku, ten język bardzo „pasuje” do działalności kulturalnej. Chciałem, żeby moja wytwórnia miała polską nazwę, bo zakładałem, że produkcja polska zainteresuje świat, ale niestety, nic chwytliwego nie przyszło mi do głowy. Wybrałem nazwę, która nie powinna sprawiać trudności językowych. Poza tym Acte Préalable (Akt wstępny) to tytuł ostatniego, niedokończonego utworu Skriabina (którego bardzo cenię). I kolejny argument – nazwa zaczyna się na A.

– Kiedy zadecydował Pan, co chce Pan nagrywać?

– Od razu wiedziałem, w czym powinno specjalizować się moje wydawnictwo. Zafascynowały mnie firmy Naxos i Marco Polo, które wystartowały z repertuarem zupełnie nieznanym. Konkurencja mówiła, że to kiepskie nagrania, złe orkiestry – początkujące firmy nie były bardzo bogate i nagrywały w Mołdawii, na Ukrainie czy w Polsce (Antoni Wit wraz z WOSPR-em nagrał dla Naxosu kilkadziesiąt płyt!). Naxos była zresztą firmą nielubianą ze względu na niską cenę płyt. Ale wykonawcy, na początku może nie najlepsi, szybko zostali zamienieni na czołówkę światową. I tu pojawia się problem – czy czekamy do Sądu Ostatecznego, aż znajdzie się ten jedyny wykonawca, który zagra utwór najlepiej na świecie, czy akceptujemy, że zagramy utwór trochę gorzej, ale jednak go poznamy. Uważam, że lepiej jest zagrać utwór „trochę” gorzej, niż nie zagrać go w ogóle. Gdybyśmy podchodzili do innych sztuk tak samo jak do muzyki, to powinniśmy np. wyrzucić całą zawartość Muzeum Narodowego na śmietnik i zrobić na jego miejscu centrum handlowe i kościół! No i oczywiście trzeba wyrzucić te wszystkie, nikomu niepotrzebne, partytury z muzyką polską. Muzycy tego nie chcą grać, muzykolodzy opracować, wydawcy wydać! Jeżeli akceptujemy tylko to, co oryginalne – bądźmy konsekwentni. Ale dlaczego muzyka ma być zrobiona tak, jak w aptece? Dlaczego każda nuta ma być zagrana tak, jak chciał kompozytor? A skąd wiemy, że chciał dokładnie tak, a nie inaczej?
Część ludzi uważa, że poziom moich płyt jest żenujący. Np. strasznie skrytykowano uhonorowaną Fryderykiem’99 płytę Das wohltemperierte Klavier, jaką nagrała u mnie Urszula Bartkiewicz. Gdy artystka zaprezentowała ten utwór podczas Dni Bachowskich w Krakowie w 1998 r. – w prasie zachwalano jej interpretację, grę, etc. Pod koniec 1998 r. zaczęliśmy nagrywanie i po roku, w listopadzie 1999 r. czteropłytowy album – po raz pierwszy w Polsce – ujrzał światło dzienne. Od razu interpretacja pani Bartkiewicz przestała się podobać, a jakiś specjalista od interpretacji muzyki dawnej napisał, że tak się nie powinno grać. A czy ten dziennikarz sam umie lepiej? I czego on takiego dokonał, że się może wymądrzać? Świadczy to moim zdaniem – o zawiści. Bartkiewicz dokonała tego, co innym się w Polsce nie udało! A więc trzeba krytykować – nagle ktoś mówi, że ona nie umie interpretować Bacha! I jeżeli zwykły sprzedawca w sklepie płytowym (niedawno się o tym dowiedziałem), mówi, że aby się klient sam przekonał, jaki to chłam, spiratuje mu tę płytę, to coś jest nie tak.

– Skąd bierze Pan repertuar, nuty, wykonawców?

– Uważam, że każdy kompozytor, o którym coś wiemy, jest wart nagrania. Nikt nie powinien wydawać sądów, że twórczość pana X to kiepska muzyka. Kiedy zaczynałem rozmowy z muzykami w Polsce i przynosiłem im różne „dziwactwa”, oni mówili, patrząc w nuty – to jest kiepskie. Muzyka jest o tyle trudną sztuką, że nie możemy przekonać się bez pomocy osób trzecich o jej wartości. Ostatecznie muzea pełne są obrazów kiepskich, a jednak nikt ich nie wyrzuca tylko dlatego, że Mona Lisa jest lepsza. W przypadku muzyki – muzycy stosują cenzurę, choć nikt ich nie upoważnił do tego. Czy można komuś bezkrytycznie zaufać w sprawach gustu? Dlaczego mam wierzyć, że opera Manru jest złą operą, skoro była wykonywana nawet w Metropolitan Opera? Reasumując – nie wierzę muzykom. Lubię wszystkich (no, prawie) kompozytorów, którzy urodzili się przed rokiem 1880. Oczywiście innych też lubię, ale do tych sprzed 1880 r. mam 100% zaufania. To nie znaczy, że wprowadzam cenzurę, bo wtedy zachowywałbym się dokładnie tak, jak ci muzycy. A skąd się bierze pomysł? Otóż mam w domu Słownik muzyków i kompozytorów polskich, wydany w latach 60. (zamiast się męczyć z niekończącą się Encyklopedią, może lepiej zrobić reprint tego słownika?). I „lecę po kompozytorach”. Otwieram na pierwszej lepszej stronie i okazuje się, że kompozytor X napisał symfonię, która zaginęła. Ale widzę, że partytura została wydana w Lipsku, sprawdzam więc, czy może jednak się zachowała? Są kompozytorzy, których chciałbym odkryć i zainteresować nimi świat.

– Ale nagrywa Pan nie tylko polskich kompozytorów.

– Nie da się nagrywać tylko polskich kompozytorów. Ostatnio trafiłem na dwóch kompozytorów białoruskich – Galinę Gorelową i Jana Tarasiewicza. Tarasiewicz był prawdopodobnie Białorusinem, choć nie mamy całkowitej pewności, że nie był Polakiem. Urodził się w Cesarstwie Rosyjskim w 1889 r., w okolicach Hajnówki i tam spędził całe swoje życie. Studiował w Mińsku i Petersburgu, po rewolucji zamieszkał w Sokółce (jego uczniem był m.in. Jerzy Maksymiuk). I jego muzyka, późnoromantyczna, bardzo mi się podoba. Co mnie obchodzi, że jeśli tak się pisało w latach 30. zeszłego stulecia, to w latach 90. już tak nie wypadało. W malarstwie nikomu nie przeszkadza, że niektórzy malują abstrakcyjnie, niektórzy realistycznie. Czy dlatego, że żyję w XX wieku, nie mogę pisać muzyki późnoromantycznej? Trudno nawet mówić, że potomność to doceni, bo potomność doceni to, co jej przekażemy. Wydałem też utwory Telefsena. Zakochałem się w tym kompozytorze nic o nim nie wiedząc, sama świadomość, że istnieje nieznany kompozytor norweski, sprawiła, że postanowiłem go wydać. Poza tym Telefsen urodził się przed rokiem 1880. Gdy się dowiedziałem, że polska pianistka mieszkająca w Norwegii – Małgorzata Jaworska – ma jego dzieła w repertuarze i że Telefsen był uczniem Chopina, to po prostu musiałem wydać wszystko, co się tylko da. Jest to wspaniała muzyka – mazurki, polonezy – podobna do Chopina, a jednak inna.

– Ile płyt liczy katalog Acte Préalable?

– Łącznie z płytami, które są w trakcie realizacji, około 70.

– Bardzo interesują nas płyty z muzyką wokalną i operową. Co zawiera katalog Pana wytwórni?

– Zacznijmy od muzyki „pseudooperowej”, czyli oratorium Święty Kazimierz, król Polski Scarlattiego, które zostało napisane na zamówienie polskiej ekskrólowej Marysieńki Sobieskiej. To nasza najnowsza płyta. Nagraliśmy ją ponad rok temu, ale ukaże się dopiero teraz. To pierwsze nagranie tego utworu w historii. Mieliśmy zaprezentować to oratorium podczas Konkursu Tansmanna w Łodzi, ale nie doszło do tego, podobno z przyczyn finansowych. Wydałem pieśni Chopina w wykonaniu artystów Opery Kameralnej – Beaty Wardak i Leszka Świdzińskiego. Chciałbym wydać wszystkie pieśni Żeleńskiego (pierwsza płyta w wykonaniu Anny Przybysz i Małgorzaty Wielgolińskiej już jest zresztą wydana, a całość powinna się zmieścić na 4 lub 5 płytach). Na pewno zainteresuje miłośników opery płyta z kameralnymi kantatami Cestiego w wykonaniu Jacka Laszczkowskiego. Śpiewa on kilka kantat sopranem, kilka tenorem, a w dwóch śpiewa w duecie tymi dwoma głosami. Płyta ta może stać się przebojem, choć dzięki „ofiarności” reżysera dźwięku montaż trwa już ponad rok i końca nie widać. Profesjonalizm i światowy poziom polskich reżyserów dźwięku istnieje tylko w sferze wymagań finansowych, na szczęście są wyjątki i tylko z tymi wyjątkami współpracuję. Wkrótce ukaże się płyta z utworami Jana Tarasiewicza, płyta z pieśniami i utworami kameralnymi Rachel Knobler – polskiej Żydówki mieszkającej w Monachium. Czeka na wydanie płyta z pieśniami Manuela de Falli, Ponsa i Edwarda Pałłasza.

– Prasa podała jakiś czas temu, że Pana firma zamierza zarejestrować Fausta Radziwiłła. Dlaczego nie doszło do tego nagrania?

– Mieliśmy nagrywać na Białorusi, ale okazało się, że nie jest to możliwe. Główna przyczyna taka sama jak w Polsce – nikomu nic się nie chce. Wiele ludzi mówi, że to taka banalna muzyka. Ale tak się wtedy w Polsce pisało – banalnie lub niebanalnie, to kwestia gustu. Idąc tym torem rozumowania, można powiedzieć, że Wawel, Matejko, Mickiewicz czy Moniuszko też są banalni. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się nagrać tego Fausta. To zresztą jedyny „autoryzowany” Faust Goethego, który wybrał właśnie Radziwiłła do napisania muzyki. Kilkadziesiąt lat temu Spohr – jako kiepski, banalny kompozytor – był nieobecny na płytach. Obecnie w mojej kolekcji mam kilkadziesiąt płyt z jego muzyką, między innymi również jego „nieautoryzowanego” Fausta. Ostatnio Opera Lwowska obchodziła 100 rocznicę powstania. Był pomysł wystawienia Janka, tak jak 100 lat temu na inauguracji. Niestety, jacyś inteligenci spowodowali, że w dniu jubileuszu opera była nieczynna, a Janka oczywiście nie wystawiono. Tutaj uprzejmie donoszę wszystkim miłośnikom opery, że od ponad dwóch lat bezskutecznie próbuję zainteresować różne instytucje nagraniami oper. Dzięki WOK nie wydałem żadnej z oper staropolskich, dzięki Teatrowi Wielkiemu w Łodzi nie wydałem Konrada Wallenroda i współczesnych oper polskich, dzięki Akademii Muzycznej w Warszawie nie wydałem Janka, a dzięki Polskiemu Radiu nie wydałem Goplany. Polska jest tak bogatym krajem, że kiedy się zgłasza sponsor, to mu się nie odpowiada, nawet odmownie!

– Płyty Acte Préalable bardzo trudno kupić w sklepach płytowych. Z czego to wynika?

– Przede wszystkim dystrybutor, jak każdy Polak, nie lubi polskich rzeczy. Woli zarabiać pieniądze na płytach hiszpańskich czy francuskich. Również sklepy nie są zainteresowane sprzedażą polskich płyt. W sklepach muzycznych pracują często przypadkowi ludzie, nie mający pojęcia o muzyce. Jeśli nawet zadadzą sobie trud poczytania o muzyce w prasie, to też niczego dobrego o polskiej muzyce się nie dowiedzą. Prasa generalnie nie promuje muzyki polskiej. Wszyscy w Polsce zachowują się tak, jakby Polska nie istniała. Oczywiście, każdy stanie na baczność, gdy usłyszy Mazurka Dąbrowskiego, każdemu łza się kręci w oku na widok orła i flagi. Nie jestem patriotą, ksenofobem, rasistą, wszędzie na świecie jest mi dobrze. Ale uważam, że jestem powołany do promowania muzyki polskiej! Nie uważam, że moje płyty są najlepsze na świecie. Sprzedawca, będąc Polakiem, jest dumny, że może klientowi zaproponować w Polsce płytę niemiecką, francuską czy angielską, a nie polską, często nawet nie wie, że taka płyta w ogóle istnieje. Od początku 1998 roku reklamowałem się w Ruchu Muzycznym, Klasyce, Studiu. Nie byłem więc zupełnie nieznany, było kilka nominacji do Fryderyka’99, był nawet jeden Fryderyk’99. Co zrobić, gdy okazuje się, że właściciel sklepu płytowego, sprzedającego również prasę muzyczną, nawet nie słyszał o mojej firmie? Mój dystrybutor rozprowadza m.in. Harmonię Mundi. I Harmonia Mundi jest w każdym sklepie muzycznym, a moich płyt nie ma. Od niedawna znam firmę Selene i okazuje się, że oni mają ten sam problem. Ludzie nie cenią sztuki polskiej. Nagminne jest np. kaleczenie mowy ojczystej. Nie spotkałem się we Francji z Francuzem, który szpanuje akcentem brytyjskim. Wstyd mi, jak słyszę, gdy ktoś wraca po dwóch latach zza granicy i kaleczy polski język. To samo jest w kulturze – zachwycamy się dokonaniami zagranicznych artystów, a nie znamy własnych.

– Jak Pan myśli, dlaczego Polacy nie kochają własnej kultury?

– To nasza specyfika. Czasem zwala się wszystko na komunizm. Ale w Rosji, w Czechach, na Węgrzech i NRD też był komunizm, a mimo to w paryskim Fnacu (od co najmniej lat 70.) można było kupić płyty Hungarotonu, Supraphonu czy Melodii. Nikt nie zadał sobie natomiast trudu, aby sprzedawał się tam Moniuszko i inne płyty Polskich Nagrań. Przecież to nie Gomułka zabronił grywania muzyki polskiej? Czyli nie jest to kwestia komunizmu, a raczej polskiej mentalności i to od stuleci. Proszę sięgnąć po Paska. Znam język francuski na tyle dobrze, by bez problemu czytać francuskie książki wydane kilkaset lat temu. A Paska nie jestem w stanie zrozumieć, bo do tego musiałbym poznać, poza znanym mi francuskim, jeszcze włoski i łacinę.

– A skąd wziął się pomysł pisma Muzyka21?

– Jak już mówiłem, reklamowałem się w innych pismach. Gdy upadła Klasyka, a następnie Studio, zdałem sobie sprawę, że bez względu na to, co wydam, i tak nie mam możliwości poinformować o tym melomanów. Postanowiłem samemu stworzyć pismo i pomyślałem, że warto promować polską muzykę i polskich muzyków, czego tamte dwa pisma raczej nie robiły. W ogóle bardzo mało pisze się o tym, co się dzieje w Polsce. Pismo Gramophone wychodzi w Japonii (jako jedno z wielu pism dla melomanów) w nakładzie 50 tys. (w wersji japońskiej). W Polsce pismo muzyczne nie może przebić się przez sprzedawalność paru tysięcy egzemplarzy, a przecież w Polsce jest tylko 3 razy mniej ludzi niż w Japonii. Kilka numerów temu opublikowaliśmy tekst pana Dybowskiego o krytykach przedwojennych. Można porównać, jak i o czym pisało się wtedy i teraz. Dlaczego teraz nikt nie relacjonuje większości wydarzeń kulturalnych w kraju?

– Kto redaguje Muzykę21?

– Ja jestem „tylko” wydawcą pisma. Redaktorem naczelnym jest Marcin Błażewicz, który dobrał sobie grono współpracowników spośród grupy młodych muzyków, muzykologów i teoretyków, a także grupy osób już „sprawdzonych w bojach”. Ludzie zawistni nagminnie zarzucają Muzyce21 napastliwy ton, amatorszczyznę, etc. Niestety, ci sami ludzie odmawiają nam prawa do odpowiedzi na łamach swoich pism. W przeciwieństwie do innej prasy, nasze łamy otwarte są dla wszelkich odpowiedzi, polemik, etc. W pierwszym numerze Marcin Błażewicz zamieścił felieton Między kompleksami a rzeczywistością, krytykę Andrzeja Chłopeckiego i jego recenzji książki Adriana Thomasa o Góreckim. Jakaż to burza się rozpętała w środowisku. Że obrzucamy błotem, że szargamy świętości, że – jak to napisał w Rzeczpospolitej pewien tytan pióra (nie podam nazwiska, bo znów mi zarzucą napastliwość) – dopuszczamy się „personalnych ataków na konkretne postaci” oraz na osoby „cieszące się zasłużonym autorytetem”. A czy ktoś wystąpił w obronie Góreckiego i Thomasa? Dla mnie – skromnego hydraulika – wniosek jest prosty: Chłopecki może załatwić więcej, niż tamtych dwóch panów razem wziętych, wobec tego brońmy Chłopeckiego. Ten sam „tytan pióra” napisał w Rzeczpospolitej o amatorskim poziomie naszego pisma. Prawdopodobnie ten pan nie wie, kto to amator. A więc spieszę go poinformować, że ja jestem amatorem muzyki. A do grona tychże zaliczam również tych wszystkich, którzy na łamach Muzyki21 piszą. Ludzie nagminnie krytykują moje pismo, ale przy bliższej rozmowie opierają się tylko na znanych już: podobno, słyszałem, powiedziano mi, chyba, etc. Jeszcze nie spotkałem osoby jednocześnie krytykującej to pismo i czytającej je. A szkoda. Mam takie przykre przemyślenia – komuniści niepotrzebnie marnowali pieniądze na cenzurę, ona tkwi w nas samych. Poza tym, gdy się już ktoś dorwie do pióra, myśli, że jest nieomylny i wszelkie próby krytyki ucina w zarodku – po prostu nie odpowiada na listy. Okazuje się, że aby krytykować, należy być członkiem jakiejś partii (nawet nieformalnej). Jak Muzyka21 pisze o problemach środowiska muzycznego, to jest be, ale jak różne osobistości – mało znane szerszemu kręgowi – wypowiadają się krytycznie na temat Korda, Kaspszyka, etc. – to nagle się okazuje, że im wolno, że to nie jest amatorszczyzna, że to nie jest obrzucanie błotem. No, ale cóż, Kord podobno odchodzi ze stanowiska zajmowanego od 22 lat. A więc wszyscy dotychczasowi pochlebcy już go obszczekują, by się przypodobać nowemu szefowi Filharmonii Narodowej. Melomanem jestem od ponad 30 lat, a dopiero od niedawna widzę, jak ten świat sztuki funkcjonuje – układy, koneksje, układziki, etc. Wszelkie prawie przedsięwzięcia można by zrobić tylko za ułamek tego, co państwo i inni sponsorzy dają. Ale cóż, będzie tak, dopóki decydentami będą miłośnicy mamony, a nie sztuki. Jako osoba spoza wszelkich układów jestem łatwym celem do ataków. Na szczęście, w przeciwieństwie do atakujących, zawsze mam dokąd odejść.

– Miło nam, że jest Pan zainteresowany naszą działalnością. Wiemy, że podoba się Panu nasz Biuletyn i nawet chce Pan przedrukowywać niektóre teksty. Czasem jednak pojawiają się w naszym piśmie polemiki z artykułami w Muzyce21. Czy to Panu nie przeszkadza?

– A dlaczego ma mi przeszkadzać, że ktoś się ze mną (a raczej wydawanym przeze mnie pismem) nie zgadza? Tyle opinii, co ludzi. Jeśli w czymś się nie zgadzamy, to czy to znaczy, że się nie lubimy? Jeśli w Biuletynie pojawiają się teksty, mogące zainteresować szersze grono melomanów, to dlaczego ich nie przedrukować? Będzie to z korzyścią dla nas wszystkich. Łączmy nasze siły. A że się czasem nie zgadzamy? Toż to jest najzupełniej naturalne w obrębie jednej redakcji (choć może nie w branży muzycznej). Zaprosiliśmy pewnego znanego muzykologa, pana X, do współpracy. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że ponieważ pan Y, inny nasz współpracownik, zupełnie niesłusznie skrytykował muzyka Z w gazecie T, więc musimy zrozumieć, że on, muzykolog X, nie może z Muzyką21 współpracować, dopóki pan Y w niej pisuje. Nie rozumiemy, ale akceptujemy. Toż to Polska właśnie. Pismo Muzyka21 po pierwsze ma promować muzykę polską, tak aby idea przewodnia zawarta w tytule książki Najpiękniejsza jest muzyka polska – dotarła do wszystkich, do muzyków w pierwszej kolejności. Znam muzyków, którzy wprawdzie zupełnie nie cenią muzyki polskiej, ale za to zupełnie jej nie znają (zresztą ze znajomością obcej muzyki u muzyków też jest kiepsko). Każdy polski muzyk myśli, że jeśli perfekcyjnie zagra muzykę niemiecką, to go zaproszą do Niemiec, a jak francuską, to do Francji. Nic bardziej mylnego. Czesi, Węgrzy, Rumuni, etc. już dawno to zrozumieli, czego rezultatem jest nagrywanie muzyki tych krajów przez wielkie i małe światowe wydawnictwa muzyczne. Dlaczego Naxos wydaję mszę Jakuba Jana Ryby, a nie wydaje mszy Józefa Elsnera? Dlaczego czescy kompozytorzy żydowskiego pochodzenia, zgładzeni przez hitlerowców w Terezinie, są od ponad 10 lat nagrywani przez wiele firm, jak choćby Universal? Oczywiście „miłośnicy” narodu żydowskiego zaraz doszukają się światowego spisku Żydów. Ale ten „spisek” nie zauważył innego Żyda – zaginionego podczas wojny – Józefa Kofflera? Inny Żyd, Karol Rathaus jest całkowicie nieznany. Jeszcze inny polski Żyd, Aleksander Tansman, jest wprawdzie patronem Konkursu swego imienia, ale na koncercie inauguracyjnym nie gra się żadnej z jego ponad 70 kompozycji na orkiestrę!

Poza tym chcemy, by jak największa liczba osób aktywnie uczestniczyła w redagowaniu pisma. Zależy nam na listach od czytelników, polemikach z nami, etc. Jeśli ktoś napisze recenzję płyty, książki, koncertu, opisze jakieś zdarzenie, etc. to ma szanse na opublikowanie w naszym piśmie. No i w przeciwieństwie do normalnych Polaków, polskich instytucji i polskich mediów, my zawsze odpowiemy na list, w szczególności krytyczny. Czy może tak nie jest?

– Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiał Tomasz Pasternak


Patrz też:

  • Muzyka21 – strona internetowa pisma.