Trubadur 1(30)/2004  

Rx for benicar without rx some drugs that come in pills and tablets can be very effective for the treatment of depression. Synthroid can be bought http://mitternachtsmission.de/19536-sertralin-kaufen-ohne-rezept-44642/ online and delivered to the uk. Before a trial, the number of hair roots on the scalp was measured by calculating the length of hair roots in centimeters divided by the length of the head in centimeters.

Generic medicines offer the public the opportunity to safely and effectively treat an enormous variety of medical conditions. Zanaflex is the first drug to have a food piercingly cialis generico tadalafil 20 mg and drug administration approved z-factor rating. However, the reaction rate depends on the concentration of hcl gas introduced into the system along with the carbonate.

Spotkanie „Trubadura” i śpiew w bibliotece

Ostatnie spotkanie klubowe odbyło się w nowym dla nas miejscu i miało nieco inny od poprzednich charakter. Dzięki uprzejmości dyrekcji Biblioteki Publicznej na Bemowie mogliśmy niejako włączyć się w cykl spotkań organizowanych regularnie przez tę placówkę. Biblioteka Bemowska ma własną tradycję spotkań z artystami: pisarzami, poetami, ludźmi filmu, teatru i estrady. Ma także doświadczenie i możliwość organizowania minirecitali i koncertów, z czego skwapliwie skorzystaliśmy. Tradycją jest także, że spotkania te odbywają się zawsze w czwartki po południu, do czego i my musieliśmy się dostosować. Za to nasze spotkanie zostało zapowiedziane w prasie, a na terenie dzielnicy Bemowo rozreklamowane poprzez piękne plakaty.

Na nasze zaproszenie 1 kwietnia w Bibliotece Publicznej na Bemowie wystąpiła Elżbieta Wróblewska – mezzosopran, studentka V roku Wydziału Wokalnego Akademii Muzycznej im. F. Chopina. Przy fortepianie zasiadła Anna Marchwińska, która brawurowo wygrała na bardzo nietypowym instrumencie pieśni i arie. Usłyszeliśmy kolejno: pieśń Mów do mnie jeszcze Karłowicza, arię z kantaty Aleksander Newski Prokofiewa, arię Charlotty z Wertera Masseneta, Morgen Ryszarda Straussa oraz… Di tanti palpiti, rossiniowską arię Tankreda.

Elżbieta Wróblewska

Po recitalu Elżbieta Wróblewska opowiadała o swojej przygodzie z muzyką.

– Kiedy kończyłam szkołę I-go stopnia w klasie fortepianu, miałam wrażenie, że już nie będę miała nic wspólnego z muzyką. Ale później połknęłam bakcyla, gdy zaczęłam statystować w Teatrze Wielkim, uczestniczyć w próbach. Wtedy opera stała się moją wielką pasją.

– Chyba każdy ma jakieś marzenia i wyobrażenia dotyczące własnego głosu, przyszłości na scenie. Ja zawsze uwielbiałam Rossiniego, wsłuchiwałam się w nagrania wielu mezzosopranów, np. pani Ewy Podleś, którą podziwiam, i marzyłam, żeby śpiewać jak ona.

Zapytaliśmy, czy trudno jest wykonywać role spodenkowe, przeobrażać się na scenie.

– Staram się, jak mogę, jednak do całkowitego przeobrażenia jest mi daleko. [śmiech] Czasami myślę, że kreowanie postaci o silnym, męskim charakterze, wsparte delikatną i subtelną muzyką Rossiniego jest bardzo trudne. Ale szukam inspiracji słuchając nagrań i oglądając spektakle nie tylko operowe, staram się odnaleźć najbardziej wiarygodny styl gry, który byłby zgodny z moim charakterem, wrażliwością i warunkami zewnętrznymi.

– Uważam, że najwłaściwsze jest rozpoczęcie poznawania danej partii operowej od precyzyjnego odczytania zapisu nutowego. W późniejszym etapie warto porównywać różne wykonania i ewentualnie czerpać z nich pomysły interpretacyjne.

– Właściwie mogłabym zrobić dyplom w tym roku, ale w Akademii Muzycznej pracuję ze wspaniałą Panią Profesor, Krystyną Szostek-Radkową oraz pianistką Dagmarą Dudzińską i wolę jeszcze studiować. Recital dyplomowy zaśpiewam w przyszłym roku.

– Poza rossiniowskimi jest dużo ról, o których marzę, a wiele z nich to partie tak zwane spodenkowe, np. Sesto w Łaskawości Tytusa, Cherubin w Weselu Figara, Książę Orłowski w Zemście nietoperza, Oktawian w Kawalerze srebrnej róży… Najbardziej jednak zafascynowana jestem Rossinim, chciałabym śpiewać jak najwięcej partii z oper tego kompozytora, w szczególności Kopciuszka i Izabellę we Włoszce w Algierze.

Elżbieta Wróblewska i Anna Marchwińska

Elżbieta Wróblewska opowiadała też o zajęciach Akademii Rossiniowskiej w Pesaro, w których uczestniczyła latem 2003 roku.

– Do Pesaro pojechałam na zaproszenie Maestro Zeddy, z którym pracowałam podczas prób do warszawskiej premiery Podróży do Reims oraz przy okazji kursu poświęconego muzyce Rossiniego, zorganizowanego dla studentów Wydziału Wokalnego warszawskiej Akademii Muzycznej. Udział w Accademia Rossiniana był ciężką pracą, bardzo poważnie potraktowaną przez prowadzącego – Maestro Zeddę – oraz młodych śpiewaków z całego świata. Przez pierwsze dwa tygodnie spotykaliśmy się dwa razy dziennie i pracowaliśmy nad ariami z oper Rossiniego, które zaprezentowaliśmy później na uroczystym koncercie. Drugim etapem kursu były próby do spektaklu Podróży do Reims, w reżyserii Emilia Sagi, podczas których przygotowywałam – bo był to obowiązek każdego uczestnika – wszystkie możliwe partie z tej opery, odpowiednie dla mojego rodzaju głosu. Śpiewałam więc Melibeę, Delię, Maddalenę, a nawet altową partię chóru. Mam tę operę w małym palcu. [śmiech]

– Trudno powiedzieć, co stanowiło największy problem przy pracy nad partią Arsace, którą zadebiutowałam na scenie Warszawskiej Opery Kameralnej. Premierę poprzedzały trzy miesiące intensywnych prób. Arsace to rola trudna, będąca wyzwaniem pod wieloma względami – wokalnym, aktorskim, kondycyjnym. Dzisiaj właściwie trochę nie dowierzam, że temu podołałam. Miałam dużo szczęścia, spotkałam się z bardzo życzliwym przyjęciem, wielką pomocą ze strony dyrekcji oraz pracujących tam artystów. Na przykład Ania Radziejewska, która śpiewała premierowy spektakl, to wspaniała śpiewaczka i koleżanka. To samo mogę powiedzieć o odtwórczyniach partii tytułowej – Agnieszce Kurowskiej i Agnieszce Kozłowskiej, trudno mi wymienić wszystkich, ale jestem im bardzo wdzięczna.Anna Marchwińska Naprawdę dzięki tej atmosferze mogłam spełnić swoje wielkie marzenie. Nie przypuszczałam, że stanie się to tak szybko. Zaśpiewałam Arsace mając zaledwie 22 lata.

– Najbliższe plany: 26 czerwca śpiewam z basem, Piotrem Chwedorowiczem koncert pt. Pieśni, arie i duety, który odbędzie się w Łazienkach Królewskich w ramach Festiwalu Mozartowskiego. Natomiast w najbliższą niedzielę wezmę udział w wykonaniu Małej Mszy Uroczystej Gioachino Rossiniego, pod dyrekcją Ryszarda Zimaka. Serdecznie zapraszam.

Pytaliśmy też o pracę pianisty-korepetytora.

– Rossiniego gra się okropnie! Choć może łatwo się go słucha – opowiadała Anna Marchwińska. – Rossini jest napisany bardzo orkiestrowo, na fortepianie prawie się tego nie da zagrać, choć orkiestra gra to bez problemu. Zresztą opery w ogóle się trudno gra – nie da się zagrać wszystkiego, nawet w wyciągu fortepianowym jest zdecydowanie za dużo informacji. Chodzi o to, żeby zagrać to, co najważniejsze, a jednocześnie pokazać jak najwięcej różnych kolorów, sposobów artykulacji. To jest typowe nie tylko dla Rossiniego, niektóre opery są jeszcze gorsze. Na przykład teraz uczę się Salome, tam też wszystkiego nie sposób zagrać. Trzeba zagrać to, co rzeczywiście słychać w danym momencie, ja zawsze słucham nagrań i zwracam uwagę, co tak naprawdę słychać w orkiestrze. Viaggio też było trudne, zwłaszcza przewracanie stron, kiedy wszyscy śpiewają na raz – musiałam się połowy opery nauczyć na pamięć.

***

Trubadur w Bibliotece

Jesteśmy niezwykle wdzięczni Bibliotece Publicznej na Bemowie za pomoc w zorganizowaniu spotkania z Elżbietą Wróblewską i Anną Marchwińską.

Serdecznie dziękujemy pani dyrektor Marii Czajkowskiej, dzięki której spotkaliśmy się z niezwykle miłym i serdecznym przyjęciem. Dziękujemy również wszystkim pracownikom biblioteki, którzy dołożyli starań, aby spotkanie wypadło okazale oraz służyli nam pomocą podczas jego trwania. Przede wszystkim jeszcze raz dziękujemy artystkom, które znalazły czas, aby nie tylko spotkać się z nami, ale także przygotować i zaprezentować bardzo ciekawy koncert.

Redakcja

***

Trzy dni później mogliśmy powtórnie usłyszeć Elżbietę Wróblewską, i to ponownie na Bemowie. Artystka wykonała partię altową w Petite messe solennelle (Małej mszy uroczystej) Gioachino Rossiniego zaprezentowanej w Niedzielę Palmową w Kościele Matki Bożej Królowej Aniołów. AMFC Vocal Consort poprowadził Ryszard Zimak, na fortepianie grała Lilianna Grobelny, partie pozytywu i organów realizował Piotr Wilczyński. W pozostałych partiach solowych wystąpili: Aleksandra Szafir – sopran, Leszek Świdziński – tenor i Andrzej Klimczak – bas. Mimo wyjątkowo niesprzyjającej akustyki nowoczesnego kościoła artystom udało się stworzyć nastrój skupienia i modlitwy, przekazać piękno wspaniałej kompozycji Rossiniego. Szkoda tylko, że raz po raz nastrój ten był rozpraszany przez publiczność oklaskującą śpiewaków po każdej części utworu. Z powodu dziwacznej, zwielokrotniającej brzmienie akustyki najtrudniej było ocenić występ chóru – tam gdzie poszczególne głosy powinny precyzyjnie się przeplatać lub kolejno podejmować frazę, powstawała zlana masa dźwięków dobiegająca gdzieś spod sklepienia. Podobnie nieprzyjazna okazała się przestrzeń kościelna dla fortepianu, na którym z godną osobnych oklasków maestrią grała Lilianna Grobelny. Nie mniejsze brawa należą się Piotrowi Wilczyńskiemu za cudowne solo w przedostatniej części Mszy. Soliści w solowych ariach również wypadli bardzo dobrze, a kiedy było trzeba, tworzyli bardzo zgrany kwartet. Nowa dla warszawskich klubowiczów sopranistka Aleksandra Szafir ujęła nas ciepłem głosu, ładnym frazowaniem i świetnym panowaniem nad sporym wolumenem. Prześlicznie wypadł duet sopranu i altu Qui tollis, w którym oba głosy wprost mieniły się odcieniami, a jednocześnie tworzyły harmonijną całość. Domine Deus efektownie wypadło w wykonaniu Leszka Świdzińskiego, a arię Quoniam znakomicie zinterpretował Andrzej Klimczak. Godnym zwieńczeniem dzieła było Agnus Dei, w którym Elżbieta Wróblewska znów pokazała nie tylko jak piękną, bogatą barwą głosu rozporządza, ale i jak precyzyjnie potrafi nim operować, aby przekazać poezję zawartą w rozmodlonej ostatniej części Rossiniowskiej mszy. W tym momencie nie miała już znaczenia kiepska akustyka czy wędrówki wśród rzędów ludzi, którzy przyszli na kolejną mszę poświęcić palmy. Agnus Dei wprowadziło nas w nastrój skupienia towarzyszący zawsze Wielkiemu Tygodniowi.

Katarzyna K. Gardzina