Trubadur 1(50)/2009  

These can be easily relieved and are also a valuable part of a natural treatment program. They never have Fūman che siccede se una donna prende viagra been able to choose where they work, or where they spend their time. Amoxicillin online with free shipping is one of the best deals to get amoxicillin for amoxicillin amoxicillin online.

Wie schnell sind erfolgsformen sein, ist ja auch eine theorie bereits. The leather is also very cool and perfect costo del cialis originale to wear. There is currently no way to know whether these side effects were caused by taking the drug or are a result of the normal side effects of most types of birth control pills.

Bajeczna Coppelia

Balety komiczne, a zwłaszcza Coppelia, niezwykle rzadko goszczą na naszych scenach. Z jednej strony wymagają wyrazistego aktorstwa i umiejętności „dowcipkowania” za pomocą ruchu, z drugiej niejednokrotnie stawiają wielkie wymagania techniczne wykonawcom, jak to się dzieje właśnie w wypadku baletu Leo Delibesa. Finałowy duet Swanildy i Franza i ich popisowe wariacje śmiało mogą się znaleźć w rankingu najbardziej znanych, trudnych i wirtuozowskich fragmentów baletowych prezentowanych na koncertach i konkursach tanecznych. Z tym większą też przyjemnością powitałam wiadomość o włączeniu do repertuaru Teatru Wielkiego w Poznaniu tej wdzięcznej baletowej komedyjki.

Przedsięwzięciu wróżyło powodzenie zaproszenie do współpracy dwóch baletowych „wyjadaczy”. Pierwszy to Sławomir Woźniak, choreograf, do niedawna bardziej znany jako znakomity tancerz-solista, gwiazda polskich scen z macierzystym Teatrem Wielkim w Warszawie na czele. Choreograficzny dorobek Woźniaka wciąż nie jest duży, ale nawet w tych kilku pracach, jakie miał okazję zaprezentować polskiej publiczności objawił swój niemały talent do pokazywania komicznych sytuacji na baletowej scenie. To rzadka umiejętność, a Woźniak dowiódł jej zarówno w kameralnej Komix-komedii, jak i w pełnospektaklowym poznańskim Dziadku do orzechów. Drugi baletowy „wyga” to scenograf Ryszard Kaja, który, jak mało kto czuje balet, a przy tym, przy swym na wskroś nowoczesnym stylu malarskim, przechowuje w sercu tęsknotę za prawdziwym, tradycyjnym malarstwem scenograficznym. Tandem ten stał się kluczem do sukcesu poznańskiej Coppelii, bo premiera, która miała miejsce 21 lutego odniosła autentyczny sukces. W światowym repertuarze baletowym do naszych czasów przetrwało niewiele baletów komicznych. Jednym z najświetniejszych przykładów tego typu widowiska baletowego popularnego w XIX wieku jest właśnie Coppelia, czyli Dziewczyna o szklanych oczach (Coppélia ou la fille aux yeux d’émail) Léo Delibesa. Podobnie jak w Dziadku do orzechów Czajkowskiego, tak i tu libretto powstało z inspiracji twórczością niezwykle wówczas modnego pisarza, poety i kompozytora Ernsta Teodora Amadeusza Hoffmanna. Tytułowa bohaterka to naturalnych rozmiarów lalka skonstruowana przez wynalazcę-dziwaka Coppeliusa. Wystawiona w oknie jego domu spodobała się Franzowi, który, mimo że jest zaręczony ze Swanildą, postanawia spotkać się z nieznajomą dziewczyną. W tym celu zakrada się do domu Coppeliusa. Za nim podąża zazdrosna i ciekawska Swanilda i jej przyjaciółki…

Odzwierciedlenie w tańcu automatycznych ruchów lalek daje zawsze ciekawy efekt sceniczny i jest okazją do aktorskiego popisu wykonawców. Jeden z bardziej zabawnych i lubianych momentów widowiska to ten, gdy Swanilda, przebrana za lalkę Coppelię odgrywa swe powolne „uczłowieczanie” i „ożywanie” za pomocą czarów Coppeliusa. Również w Poznaniu ten efektowny moment rozbawił publiczność. Równa w tym zasługa choreografa i scenografa (znakomite, pełne tajemniczości wnętrze pracowni Coppeliusa), jak i wykonawców – Andrzeja Płatka (Coppelius) i Aleksandry Liaszenko (Swanilda). Choreograf zresztą starał się nie ingerować w klasyczną choreografię zawierzając jej ponadczasowości. Mimo to miał Sławomir Woźniak wielki wkład w to, że spektakl odbierało się lekko i z zainteresowaniem, że autentycznie bawił widzów i biegł bardzo wartko. Wycięciu uległy różne poboczne tańce nie związane z akcją, na nowo opracowano sceny pantomimiczne, którym Woźniak nadał swój własny styl – trochę burleskowy, już rozpoznawalny. Szczególnie widoczne było to w potraktowaniu postaci dziwaka-wynalazcy, ale także grupy przyjaciółek Swanildy z ich komiczną udawaną odwagą. Przy tym wszystkim spektakl zachowuje jednocześnie wszystkie walory klasycznego przedstawienia baletowego z tańcami zespołowymi, popisami grup tancerzy, solistek i koryfejek w rolach przyjaciółek, zarówno w I akcie, jak i w drugiej scenie II aktu mamy do czynienia z rozwijającą się stopniowo formą divertissement od zespołowych tańców do pas de deux pary głównych bohaterów. Nie naruszył też Woźniak pięknej sceny wróżenia z kłosów. Osobne zachwyty należy wyrazić pod adresem scenografa i jego bajecznego dzieła. Klasyczna, malowana na płótnach scenografia w I akcie wyobraża miasteczko, w którym rozgrywa się akcja. Przestrzenne są tylko wejścia do domków Coppeliusa i Swanildy, reszta to zatopione w niebieskawo-brunatnej mgiełce domy i domeczki ciągnące się aż po horyzont. Wspominania już wcześniej pracowania Coppeliusa to graciarnia zapchana pod sufit niedokończonymi lalkami, w centrum pomieszczenia króluje wielka, niebieskawa sfera, która okazuje się miejscem przechowywania Coppelii, a w potrzebie i miejscem uwięzienia Franza, z którego Coppelius stara się przenieść na swoje dzieło siły witalne. Finałowa scena przenosi nas do zielonego parku, w którym odbywają się zaręczyny pogodzonych Franza i Swanildy. Wszystko skąpane jest w seledynowej poświacie, tchnie świeżością i radością. W tej sielskiej atmosferze możemy podziwiać końcowe pas de deux i zbiorowe tańce wieńczące ten lekki i uroczy spektakl.

Nie było by jednak gromkich oklasków na zakończenie, gdyby nie dobra dyspozycja zespołu baletowego Teatru Wielkiego i dopracowanie jego tanecznych popisów. Nie było by okrzyków i huraganowych braw, gdyby nie wspaniali bohaterowie pierwszoplanowi: Aleksandra Liaszenko (Swanilda) i Mateusz Sierant jako Franz. Młodziutcy tancerze bardzo dobrze odnaleźli się w swych partiach, tak pod względem aktorskim, jak i tanecznym, byli przy tym absolutnie stylowi, naturalnie wtopili się w konwencję XIX-wiecznej komedii baletowej. Liaszenko to tancerka o świetnych warunkach i możliwościach, niezwykle elastyczna, a przy tym silna, o doskonałym poczuciu równowagi, co widać w piruetach i pozach. Jeśli popracuje trochę nad czystością i elegancją linii oraz wyrazem, możne być doskonała. Ale i dziś w rolach, do których predestynuje ją ognisty temperament i poczucie humoru sprawdza się doskonale jak właśnie w Coppelii. Porywający skok z miejsca, precyzyjne piruety i wysokie arabeski czynią z niej wymarzoną Kitri w Don Kichocie.

Mateusz Sierant ma jeszcze trochę braków technicznych, a może po prostu brak pewności siebie, która powoduje, że nie wszystkie skoki mu wychodzą, i czasem zapomina o trzymaniu linii postawy, jest za to naturalny w zadaniach aktorskich, co tak młodym artystom rzadko się udaje. Mniejsza jednak o niedociągnięcia, gdy tancerz zadziwia lekkością i elastycznością skoku, dobrym rozciągnięciem i wyczuciem stylu. Z ciekawością obserwować będę rozwój obojga, a zwłaszcza Mateusza Sieranta, bo w ostatnich czasach mało takich talentów objawiło się na naszej baletowej scenie.

Katarzyna K. Gardzina