Trubadur 1(50)/2009  

Use of ambien dates back to 1964, when ambien-x was approved by the us food and drug administration as a sleep medication. And https://montsenyaventura.com/38050-acquisto-del-viagra-generico-online-55264/ although i had some concerns with the pattern, i was. Stromectol is a mixture of three active substances that is usually used to cure benign prostatic hyperplasia (bph).

Nausea and vomiting occur in up to 20% of people taking amoxicillin for 7. Our silagra online pharmacy is a Romans-sur-Isère indicazioni cialis 10 mg pioneer in silagra 100 mg online sale. The dosing instructions on doxycycline hyclate are in the insert.

Męczący Faust w TW-ON

26 października 2008 odbyła się długo oczekiwana i przekładana premiera Fausta Gounoda w inscenizacji Roberta Wilsona. Zapowiadana jeszcze przez poprzednią dyrekcję jako wydarzenie sezonu, miała być pretekstem i zarazem clou Festiwalu Mit Fausta w muzyce i teatrze, zaplanowanego na kwiecień 200-lecia wydania pierwszej części dramatu Johanna Wolfganga Goethego i to właśnie wokół niej „obudowano” cały ten cykl. Część zamierzeń nie doszła do skutku (nie przyjechał na przykład Teatr z Poznania). Niektóre projekty istotnie zrealizowano jeszcze przed wakacjami. Między innymi otwarto 2 bardzo ciekawe wystawy: Faust w teatrze i operze oraz Faust. Noc Walpurgii. Impresja scenograficzna Leszka Mądzika, przygotowane we współpracy z Muzeum Teatralnym.

Największym powodzeniem cieszył się, przywieziony z Bańskiej Bystrzycy, autorski Faust Teatru Marionetek Antona Anderle. Ten, nieco jarmarczny, spektakl przyciągnął oczywiście głównie dzieci z rodzicami, a ponieważ trwała akurat Międzynarodowa Konferencja Operowa, wśród widzów znaleźli się także goście zagraniczni.

Opera Nova z Bydgoszczy pokazała bardzo, moim zdaniem, nieudaną (niestety!) wersję Mefistofelesa Arriga Boita w reżyserii T. Koniny. Najjaśniejszym punktem tego przedstawienia był towarzyszący mu, znakomicie opracowany i wydany, program (podobno premiera udała się całkiem nieźle, dopuszczam możliwość, że artyści mieli zły dzień!).

W cyklu poświęconym Faustowi mogliśmy również zobaczyć dość przeciętną premierę baletu Ludomira Różyckiego Pan Twardowski, o której nie jestem dziś w stanie powiedzieć czegoś bardziej konkretnego, z tej prostej przyczyny, że poza rozczarowaniem nic nie pamiętam.

Nowy sezon w TW-ON przyniósł, jak wiadomo, radykalną zmianę dyrekcji, a co za tym idzie, typu repertuaru. Ponieważ jednak zmiany te dokonały się na początku sezonu (co notabene nie jest niczym szczególnym w najnowszej historii TW-ON), niektóre, „zakontraktowane” już przedsięwzięcia pozostały w kalendarzu repertuarowym.

Najważniejszym z nich jest oczywiście Faust Roberta Wilsona.

Robert Wilson znany jest miłośnikom teatru jako „wizjoner”. Ten Faust, bez wątpienia, dostarczył jego fanom argumentów ZA. Nie można zapominać, że twórca, o którym mowa, zanim został reżyserem, studiował architekturę i malarstwo. Fakt ten wywarł ogromny wpływ na całą jego twórczość.

Równie istotną inspiracją są dla niego filozofie Dalekiego Wschodu i japoński teatr No. Główne elementy jego inscenizacji to obraz malowany światłem i bardzo określony ruch. Powolne, wystudiowane w najdrobniejszych szczegółach gesty, na twarzach aktorów makijaż udający maskę – potrafią „zahipnotyzować” wizualnie widza, nie do końca jednak sprawdzają się w operze, gdzie pierwsze skrzypce powinna grać muzyka, a zwłaszcza śpiew. O ile o orkiestrze (dzięki wspaniałemu dyrygentowi Gabrielowi Chmurze, który muzycznie dźwignął spektakl na wyżyny) nie można powiedzieć złego słowa, o tyle śpiewacy, skrępowani chyba „gorsetem” inscenizacyjnym, nie stanęli na wysokości zadania. Nienajgorzej wypadł Vladimir Baykov w roli Mefista, a zdecydowanie najjaśniejszym punktem premierowego (i następnych) przedstawienia był Walenty Artura Rucińskiego (w drugiej obsadzie Adam Kruszewski niespodziewanie zawiódł licznie zgromadzonych wielbicieli).

Mnie ten „przereżyserowany” Faust wyraźnie zmęczył. Owszem, niektóre obrazy (np. scena początkowa) były bardzo piękne, ale to za mało na 3-godzinny wieczór operowy. Zabrakło mi przede wszystkim Gounoda, o którym jedna z koleżanek klubowych powiedziała dowcipnie, że odniosła wrażenie, jakby gdzieś wyszedł.

Urodziwe wizje Roberta Wilsona mieliśmy już niejednokrotnie okazję podziwiać, choćby w Kobiecie z morza w Teatrze Dramatycznym czy ostatnio w zrealizowanym niejako „zamiast” spektaklu Rumi. Liczni wyznawcy pamiętają też na pewno śliczną inscenizację Glucka z La Scali (Orfeusz i Eurydyka Glucka). Ci oczywiście się nie zawiedli.

Robię teatr formy, a nie interpretacji – to słowa Roberta Wilsona i, według mnie, ta kunsztowna skądinąd forma „skuła lodem” słowną i muzyczną treść tej pięknej przecież opery. Ze sceny zbyt często wieje chłodem, nawet miłość i ogień piekielny nie rozgrzewają, mimo wszechobecnej czerwieni – barwy kojarzonej zwykle z ciepłem. Czerwony jest kostium Mefista i Fausta (zresztą są one identyczne, tyle że Mefisto nosi pod cylindrem różki). Czerwona jest także Noc Walpurgii, robiąca wrażenie jakby fragmentu innej inscenizacji, co niektórzy tłumaczą sobie ironią czy nawet kpiną z konwencji. Ale ta czerwień jest równie zimna jak biel w scenie śmierci Małgorzaty, która w pierwszej chwili skojarzyła mi się z kostnicą, choć muszę przyznać, że nie była pozbawiona arktycznego, ale jednak, uroku. Dodam, że trzecią dominującą barwą był (także z założenia zimny) niebieski. Czyżby to ukłon w stronę narodowości kompozytora? W sumie: warto zobaczyć i dobrze, że pozycja ta ma podobno znaleźć się w przyszłorocznym repertuarze.

Osobom odpornym na malarstwo Wilsona polecam Annę Kareninę. Też ładne, a krótsze, miłe w odbiorze i (prawie) nie śpiewają. Fani niech mi wybaczą tę drobną złośliwość, ostatecznie – de gustibus et coloribus non est disputandum.

Ewa Tromszczyńska