Chopin i jego Europa po raz dziesiąty

Subiektywna kronika 2014 - Od Chopina i Griega do Panufnika

Już dziesiąty i dopiero dziesiąty; aż trudno uwierzyć, że tego festiwalu dziesięć lat temu [tekst pochodzi z roku 2014 – przyp. red.] nie było na muzycznej mapie Warszawy. Zawsze kiedy kończy się kolejna edycja wydaje się, że ta właśnie była najlepsza, że nigdy już nie uda się osiągnąć podobnego poziomu. Tymczasem każda następna okazuje się co najmniej równie dobra. Za niedościgniony wyjątek uznać można chyba tylko rok 2010, kiedy to po raz pierwszy spotkały się przy jednym historycznym fortepianie dwie znakomite wirtuozki, często zapraszane przez dyrektora Leszczyńskiego, ozdoby festiwalu: Maria João Pires i Martha Argerich. To niespodziewane zastępstwo (za Kristiana Bezuidenhouta) niejeden meloman wspomina do tej pory jako najwspanialsze wydarzenie wszystkich sezonów.

If you are pregnant when taking pct, your doctor may recommend a different form of birth control. You need azithromycin 500 kaufen Ciudad del Este to know how to use lexapro properly to work the best you can. It is very easy to transmit by coughing or sneezing, but is most often spread by the airborne inhalation of infectious particles.

It works to support ovulation in women who have not ovulated in a while. This information is provided solely as https://ateliercreativo.gold/80732-mogliori-siti-per-comprare-levitra-23359/ a service to our visitors and should not substitute a medical diagnosis or treatment for an appropriate diagnosis or medical condition. Some of these pharmacies have special prescription.

Każdy festiwal, zgodnie z zawartą w tytule sugestią, oferuje słuchaczom nowe, z innego punktu widzenia, odkrywcze spojrzenie na swego Patrona w kontekście muzycznej Europy. W tym roku pojawił się wątek norweski, co zaowocowało udziałem kierowanej przez Krzysztofa Urbańskiego Trondheim Symfoniorkester, która otworzyła tegoroczną edycję. W programie koncertu znalazł się m. In. II koncert fortepianowy f-moll pochodzącego właśnie z Trondheim Thomasa Tellefsena, ucznia i kopisty Chopina. Jest dla mnie niezrozumiałą prawidłowością, że koncerty inauguracyjne często są nieudane. Niestety, stało się tak i tym razem. Muzycy z pięknego norweskiego miasta wypadli raczej słabo choć program koncertu ułożono w ciekawy sposób. Cieszy zwłaszcza IV symfonia Karola Szymanowskiego bardzo dawno niesłyszana w Filharmonii Narodowej. W ogóle Szymanowski – autor znakomitego eseju o Patronie Festiwalu jest zdecydowanie za mało na tym festiwalu obecny. Koncert Tellefsena, wykonany na współczesnym fortepianie przez Alexandra Melnikowa, bardzo chopinowski, okazał się melodyjny i miły dla ucha, choć trochę za dużo w nim było forte.

Za to następny dzień festiwalu dostarczył melomanom prawdziwej uczty dla ucha i oka. Po południu w studio im. Lutosławskiego wystąpił z recitalem polsko-skandynawskim Tobias Koch, ubiegłoroczne „odkrycie” dyrektora Leszczyńskiego, ponoć z rekomendacji równie wspaniałego Andreasa Staiera. Niemiecki pianista urzekł mnie całkowicie już rok temu wdziękiem, temperamentem – zgoła nie niemieckim (adieu stereotypy!) – a przede wszystkim doskonałą techniką. Gra sprawia mu niekłamaną radość, która natychmiast udziela się słuchaczom. To wspaniałe ale i trochę smutne, że to cudzoziemiec pokazuje nam jak interpretować polskie polonezy ( w tym słynne „Pożegnanie Ojczyzny” Ogińskiego), żeby wydobyć cały ich urok. Koch „flirtował” z pięcioma różnymi fortepianami historycznymi, a na bis „uszlachetnił” stojący skromnie w cieniu Steinway fragmentem standardu jazzowego Oscara Petersona. Tego samego dnia, niejako „na deser”, dostaliśmy koncert jazzowy. Bohaterem wieczoru był Tomasz Stańko, którego reklamować nie trzeba, tak jak i towarzyszących mu muzyków. Urzekająco improwizowali na tematy chopinowskie jakkolwiek konkretne utwory kompozytora raczej trudno było rozpoznać. Między poszczególnymi impresjami Andrzej Chyra czytał listy Chopina, świetnie wybrane, pokazujące wyśmienite poczucie humoru autora. Aktor wyszedł z tego niełatwego zadania obronną ręką; Stańki na szczęście nie zagłuszał (z jednym wyjątkiem) i całość wypadła całkiem zgrabnie. Przyznam, że po takiej dawce przyjemności – a zaliczyć do nich muszę przepiękny koncert wiolonczelowo-fortepianowy duetu Stevena Isserlisa i Denesa Variona „W kręgu Chopina” ze świetną transkrypcją „Dumki” na bis – następne koncerty nie zdołały wzbudzić we mnie odpowiedniego do ich poziomu entuzjazmu. Rozczarowały mnie nawet występy dwóch sopranistek: Hany Blažíkovej i Raffaelli Milanesi. Recital Czeszki miał zdecydowanie zbyt monotonny charakter i nie pomógł jej nawet ekstraordynaryjny jak zwykle Andreas Steiner. Najsłabiej wypadł Chopin. Pozostałe punkty programu były po prostu zbyt mało urozmaicone. Niektóre pieśni Chopina nie nadają się dla kobiety (chyba, że tą kobietą jest ktoś o głosie i temperamencie Ewy Podleś), a poza tym byłoby lepiej gdyby zostały wykonane w ojczystym języku śpiewaczki. Pamiętam jak olśniła mnie kilka lat temu interpretacja Christopha Pregardiena (również w kongenialnym towarzystwie Staiera). Fakt, że nie zaśpiewał tych pieśni po polsku, a po niemiecku, pozwolił mu nie tylko uniknąć językowych pułapek i ewentualnych śmieszności, ale też w pełni przekazać ich nastrój i treść.

Z kolei najmocniejszym punktem występu Włoszki okazał się czeski dyrygent Václav Luks, który poprowadził założone przez siebie Collegium 1704. Muzycy grali bez zarzutu (poza zabawnym kiksem w trakcie bisu), śpiewaczka natomiast połykała końcówki, momentami jej głos brzmiał głucho, wręcz nieczysto, co nadrabiała nadekspresją, niczym aktorka niemego filmu, epatując nietuzinkową choreografią rąk.

Drugi tydzień Festiwalu rozpoczął się prawdziwym fajerwerkiem. Ponownie wystąpił T. Koch i znowu w polskim repertuarze. Dzięki niemu licznie zgromadzona w Filharmonii Narodowej publiczność mogła poznać koncert fortepianowy kolejnego długo niedocenianego kompozytora, zmarłego przed trzydziestką, Józefa Krogulskiego (1815-1842), nazywanego ponoć „małym Mozartem”. Ten świetny utwór doczekał się nareszcie odpowiedniej oprawy, bowiem soliście towarzyszyła orkiestra Concerto Köln tym razem pod batutą Michaela Güttlera. W pierwszej części wieczoru A. Melnikov ponownie zagrał koncert Tellefsena, zdecydowanie lepiej brzmiący na fortepianie historycznym. Koch jak zwykle tryskał energią i radością z grania a zespół wspaniale dotrzymywał mu kroku. Niemiecki pianista „ożywił” nawet lekko niemrawego Rosjanina proponując na bis utwór „Tea for two” w duecie. Z twórczością zaś Krogulskiego mogliśmy poobcować raz jeszcze na koncercie zatytułowanym „Trzy oblicza muzyki kameralnej” – po nieco usypiającym Sekstecie Andrzeja Panufnika wykonany został jego wyśmienity Oktet fortepianowy z udziałem m.in. Nelsona Goernera. Przy okazji warto wspomnieć, że zarówno Krogulski, jak Dobrzyński, Lessel i inni, świetni niedoceniani, dawno zostali „odkryci” przez znanego wiolonczelistę Andrzeja Wróbla. Ich kameralną twórczość cierpliwie i systematycznie prezentował podczas dorocznego Festiwalu Polskiej Muzyki Kameralnej a – równie niestrudzenie i koncertowo (we wszelkich tego słowa znaczeniach) – propagował tych i innych przed i po-szopenowskich kompozytorów długoletni Dyrektor Warszawskiej Opery Kameralnej Stefan Sutkowski.

Trzeci występ Tobiasa Kocha potwierdził jego wielką klasę i wszystkie wyżej wymienione zalety. Podczas nadzwyczajnego recitalu dwufortepianowego wykonali z Andreasem Staierem utwory Moschelesa, Bacha, Schumanna i Chopina. Grali obaj tak wspaniale, że chciało się, żeby ten magiczny wieczór trwał wiecznie – tak zgrani, że stanowili jedną całość a zarazem każdy w swoim rodzaju. Na ostatni bis zaserwowali „Dzieci Pireusu”, czym rozczulili dodatkowo co doroślejszych słuchaczy. Andreas Staier gości w Warszawie prawie co rok od 2009-tego, kiedy to jego nazwisko znalazło się w tytule V-tego Festiwalu. W 2014-tym zagrał jeszcze z Concerto Köln koncert Dusseka, kolejny czeski akcent w tej edycji.

Na festiwalu Chopin i jego Europa gości również od kilku lat wspaniała pianistka z Portugalii Maria João Pires. Jej tegoroczny dwukrotny popis mógł zaspokoić największe apetyty. Sonata Schuberta w jej interpretacji to jedna z chwil, które przechodzą do kanonu wykonawstwa. Szkoda jedynie, że w obu recitalach towarzyszył jej Julien Brocal. Rażąca różnica umiejętności aż nazbyt rzucała się w uszy, szczególnie podczas koncertu nokturnów Chopina. Sądzę, że temu młodemu – zapewne obiecującemu – pianiście ten widoczny kontrast mógł jedynie zaszkodzić.

Dziwne wrażenie zrobił na mnie natomiast występ jednego z moich ulubionych zespołów, kwartetu Belcea. Pierwsza część była, moim zdaniem, mocno przerafinowana – do tego stopnia, że Mozart i Brahms brzmieli prawie tak samo! W tej intelektualnej grze zagubiła się gdzieś muzyczność. Kwintet Schumanna wypadł lepiej. Fortepian (Francesco Piemontesi) urozmaicił dźwięk, co pozwoliło wyzwolić się melodii.

Ulubionym zajęciem rozmaitych melomanów, a zwłaszcza recenzentów, są coroczne spekulacje na temat obecności na Festiwalu Marthy Argerich. Pojawi się, czy też nie? – oto jest nurtujące ich do ostatnich chwil pytanie. Otóż w tym roku się nie pojawiła. Całkiem nieźle zastąpił ją w koncercie Prokofiewa dawno niewidziany Alexander Gavrylyuk. W pierwszej części tego wieczoru usłyszeliśmy utwór współczesnego kompozytora norweskiego Arne Nordheima, dobrze znanego stołecznym melomanom z Warszawskiej Jesieni, a mianowicie koncert wiolonczelowy Tenebrae, bardzo ciekawy i wyrazisty, chociaż nie tak piękny jak ten Lutosławskiego, z którym skojarzenie natychmiast się nasuwa. Po nim Katarzyna Gołofit – być może przyszła laureatka Konkursu Chopinowskiego – zagrała koncert fortepianowy Andrzeja Panufnika; nierówny, o piorunującej (dosłownie!) Entradzie. Po delikatnych instrumentach z epoki współczesna orkiestra to prawdziwy szok akustyczny. Część środkowa (larghetto) przyjemnie koi, żeby znów zaniepokoić w presto. Przed Prokofiewem Orkiestra Symfoniczna FN pod batutą Jacka Kasprzyka przypomniała – niestety zbyt donośnie – „Dyla Sowizdrzała” Ryszarda Straussa.

Po tych wstrząsach prawdziwym balsamem na skołatane uszy stał się występ francuskiego harfisty Xaviera de Maistre’a. Ten świetny wirtuoz chętnie aranżuje utwory przeznaczone w oryginale na wszelkie inne instrumenty, a nawet orkiestrę, co udowodnił ślicznie przysposabiając na harfę „Wełtawę” Bedřicha Smetany, która znalazła się wśród prezentowanych w S1 dzieł. Jego finezja i kunszt zabłysły ponownie w koncercie Orkiestry Aukso pod dyrekcją Marka Mosia, gdzie kontrastowe zestawienie Sinfonii concertante Andrzeja Panufnika z koncertem Mozarta, z fletem i harfą w rolach głównych, dało znakomity efekt. Po przerwie zabrzmiał jeszcze koncert wiolonczelowy Panufnika z licznymi pizzicatami i i ciekawym dialogiem niskich dźwięków wiolonczel i basów z perkusją.

Andrzej Panufnik, w stulecie urodzin, zaistniał w tej edycji bardzo wyraźnie; nie bez kozery jego nazwisko pojawia się w tytule. Jego utwory znalazły się programie kilku wieczorów, w tym jednym monograficznym pod dyrekcją Jerzego Maksymiuka ze znakomitą Aleksandrą Kuls („Kaprys” Grażyny Bacewicz jako miły akcent na bis).

W bogatym jak zwykle programie Festiwalu trochę mi zabrakło głosu ludzkiego, bohatera zaledwie trzech wieczorów. Obok dwu wspomnianych recitali organizatorzy zaproponowali nam operę w wersji półscenicznej „Cosí fan tutte”, po raz pierwszy w Polsce na instrumentach z epoki w wykonaniu znakomitych muzyków Orkiestry XVIII Wieku pod dyrekcją Eda Spanjaarda. O ile aktorsko śpiewacy spisali się rewelacyjnie – wokalni wypadli niestety poniżej oczekiwań. Szkoda.

Pamięci Fransa Brüggena

Tegoroczna edycja zaczęła się wyjątkowo smutno; tuż przed jej rozpoczęciem, 13 sierpnia, zmarł Frans Brüggen, jeden z filarów tego Festiwalu, obecny na nim od początku (z jednym tylko wyjątkiem w 2012 roku), od pierwszego Festiwalu, kiedy to poprowadził komplet symfonii Beethovena, odsłaniając przed polskimi melomanami, nielicznym tylko wówczas znane, uroki „historycznie poinformowanego” wykonawstwa, a potem stopniowo, nie bez trudu, dał się przekonać do Chopina i pokochał jego muzykę. W październiku skończyłby 80 lat. Miał dyrygować dwoma koncertami i w związku z tym jubileuszem organizatorzy zaplanowali pokaz filmu poświęconego Orkiestrze XVIII Wieku, której był twórcą i założycielem. Zamiast niego osieroconą orkiestrę poprowadził, współpracujący z nią już wcześniej, Kenneth Montgomery. Film Katarzyny Kasicy „Sekret orkiestry” powstał podczas ubiegłorocznego Festiwalu „Chopin i jego Europa” i jest zapisem rozmów z twórcami Orkiestry. Oprócz głosów lidera zespołu zarejestrowano wypowiedzi jego najbliższego przyjaciela, dyrektora zarządzającego orkiestrą Sieuwerta Verstera oraz muzyków, z których niemal wszyscy współtworzą zespół od chwili jego założenia w 1981 roku. Z rozmów tych wyłania się obraz niepowtarzalny – grona przyjaciół, niemal rodziny, ludzi obdarzających się wzajem bezgranicznym zaufaniem pod wodzą charyzmatycznego Ojca. Oglądając fragmenty prób i słuchając niezwykle osobistych zwierzeń ludzi powiązanych tak intymną relacją, miałam wrażenie, że Frans Brüggen nadal żyje. Projekcja tego sugestywnego filmu, po której mieliśmy możliwość bezpośredniej rozmowy z niektórymi członkami orkiestry, zaplanowana na popołudnie ostatniego dnia Festiwalu, miała być zapewne wstępem do jego ukoronowania – wieczornego koncertu w Filharmonii Narodowej. Tak pisze o nim Marcin Gmys w książce programowej: ostatni wieczór X Festiwalu, podczas którego pod wodzą Fransa Brüggena i u boku Orkiestry XVIII Wieku na fortepianie historycznym Nelson Goerner zinterpretuje V Koncert Es-dur, domykając tym samym komplet koncertów fortepianowych Beethovena, będzie stanowił symboliczną klamrę dla wszystkich dziesięciu festiwali. Właśnie klamrę, a nie kodę, […] Koda bowiem sugeruje jakiś koniec nieodwołalny definitywny […] A przecież „Chopin i jego Europa” jest wciąż dziełem In statu nascendi

To prawda – będą następne wspaniałe edycje i znakomici wykonawcy, dawni i nowi, ale na pewno jakaś ważna epoka w historii Festiwalu właśnie się skończyła.

Podyskutuj na facebooku