Idylliczny, klasyczno-współczesny spektakl „Cosi fan tutte” we Wrocławiu

„Starsza” obsada (fot. Maria Niedziałkowska)

They can also be used for the treatment of various chronic. This is the same thing as priligy 60 mg fiyat, but you will not have to spend as much time or effort in order to propecia 84cpr riv 1mg doltishly take care of it and make your skin look young and glowing, and it will not have to be as expensive to use as priligy 60 mg fiyat. Best and worst krishnarjuna yuddham hd video songs - find out which songs are most and least catchy and most and least likely to become best-selling songs in india and abroad.

The other drugs for treating urinary tract infection were: cotrimoxazole, trimethoprim-sulfamethoxazole, sulfadiazine, nalidixic acid, chlorhexidine. A meta-analysis was performed to compare the efficacy of doxycycline treatment for recurrent urinary tract infections (rutis) based https://alinguibodasyeventos.com/35976-cialis-da-5-e-dolori-89706/ on data for 4 days or 10 days of treatment in women. Here we review the use of doxycap in the management of upper gastrointestinal tract inflammation.

Pierwszą, w pełni autorską produkcją nowej Dyrekcji Opery Wrocławskiej, pomimo innych wcześniejszych założeń, była inscenizacja arcydzieła Wolfganga Amadeusza Mozarta, Cosí fan tutte. Opera należy do mozartowskiej trylogii (obok Wesela Figara i Don Giovanniego), w przeciwieństwie do dwóch poprzednich dzieł, Lorenzo Da Ponte nie zaadaptował gotowego materiału scenicznego (Figaro oparty jest na komedii Beaumarchais, Don Giovanni na dramacie Moliera) a stworzył własny, frywolny tekst. Dzieło, pomimo wielkiego sukcesu podczas premiery, w ciągu następnych lat spotykało się z falami krytyki, oburzeni byli m. in. Ludwig van Beethoven i Ryszard Wagner. Opera tak naprawdę zagościła na stałe w repertuarze każdego szanującego się teatru dopiero w połowie ubiegłego wieku (do wskrzeszenia dzieła przyczyniło się legendarne już nagranie Herberta von Karajana, z Elisabeth Schwarzkopf w roli Fiordiligi). Także obecnie, ze względu na niewielkie wymogi obsadowe (potrzeba tylko 6 solistów), cieszy się w okresie pandemii dużą popularnością.

Przyznam, że do tej pory nie była to moja – delikatnie rzecz ujmując – ulubiona opera Mozarta; zbyt dosłownie odbierałem jej treść, a przecież Mozart i Da Ponte stworzyli wieloznaczny żart muzyczny, operę buffa, dramma giocoso, w którym wszystko jest umowne i wieloznaczne. Jak to możliwe, że rozpaczające nad ranem siostry, opłakujące wyjazd kochanków na wojnę, planujące samobójstwo jeszcze przed wypiciem porannej czekolady, tego samego dnia, wieczorem, ulegają czarowi swoich narzeczonych, przebranych za Albańczyków, których oczywiście nie rozpoznają i biorą z nimi ślub, przerwany ujawnieniem prawdziwych tożsamości przebranych bohaterów. Potrzebowałem czasu, aby pokochać ten utwór, i tak jak w przypadku różnych „przeleżanych” miłości, uczucie wybuchło ze zdwojoną siłą. Odkryłem hipnotyczną muzykę, a wieloznaczny tekst, zabawna, ale jednak dość poważna, może nawet okrutna treść stanowi możliwość popisu dla inscenizatora. To wszystko jest zabawą, bo „tak czynią wszyscy”, wszyscy się bawią. We Wrocławskiej produkcji, podczas uwertury, Despina zmienia znaczenie tytułu, przestawia „E” na „I”, (z Cosí fan tutte na Cosí fan tutti) co znaczy, że to jest opera o każdym z nas.

Do Wrocławia zaproszono uznanego brazylijskiego reżysera, André Hellera-Lopesa, który na swoim koncie ma już kilkadziesiąt produkcji operowych, reżyserował w m. in. w Brazylii, Argentynie, Chile, Austrii, Wielkiej Brytanii i USA. Zrealizował tak różne dzieła jak Nabucco, Tristana i Izoldę, cały wagnerowski Pierścień Nibelunga, Salome, Toskę, Adrianę Lecouvreur, Fausta, Rigoletta czy Jenufę. Wrocławskie Cosí jest jego trzecią produkcja w Polsce, po Rzekomej ogrodniczce w Operze Śląskiej (rozgrywającej się w bibliotece podczas spotkania detektywów) i wrocławskim Don Giovannim (osadzonym w domu dla psychicznie chorych). Heller-Lopes postanowił pobawić się tym dziełem, mianowicie na potrzeby wrocławskiej produkcji przygotował dwie wersje inscenizacji, różniące się strojami i elementami scenografii. Pokojówka Despina rzuca podczas uwertury monetą i wtedy okazuje się, którą wersję zobaczymy danego wieczoru. W ten sposób reżyser zastanawia się, jak bardzo zmienia się wymowa dzieła, w zależności od rodzaju i stylu scenografii, i jaki wpływ mają na nas przedmioty codziennego użytku (np. medaliony z portretami czy smartfony). Los – a właściwie rzut monetą – sprawił, że oglądając obie obsady miałem możliwość obejrzenia zarówno wersji nowoczesnej, jak i klasycznej. Okazuje się, że niezależnie od zastosowanych kostiumów reżyser jest bardzo wierny librettu, jest to dokładnie ta sama historia, po prostu opowiedziana z zastosowaniem różnych gadżetów. Emocje, cierpienia i ekstazy szczęścia są dokładnie te same, a szalone, nieprzewidywalne pomysły reżysera dokładnie współgrają z dziełem. Monumentalna, stylizowana na antyk barwna scenografia Renato Theobaldo, a także ciekawe kostiumy autorstwa Sofii de Nuncio (Guglielmo i Ferrando przebierają się za wysłanników Państwa Islamskiego w inscenizacji współczesnej lub pseudo-Turków w wersji klasycznej) są lekko „barokowe”, przeładowane na tyle, aby zapewnić estetykę wizualną, spektakl jest po prostu bardzo piękny.

„Młoda” obsada (fot. Jacek Żurek)

Premiera Cosí fan tutte stanowiła także inaugurację programu Opera Młodych, obsady skomponowano bowiem ze starszych, bardziej doświadczonych artystów oraz młodych, zaczynających swoją karierę, często debiutujących na scenie śpiewaków operowych. Autorem pomysłu jest Dyrektor Artystyczny, Mariusz Kwiecień; w ramach projektu daje się młodym śpiewakom możliwość doświadczenia kreacji podczas regularnej produkcji operowej. Premierowe spektakle poprowadził Adam Banaszak, ale kolejnymi zadyryguje Oskar Kucharski, absolwent Akademii Muzycznej im. K. Lipińskiego we Wrocławiu. I pomimo wyrównanego poziomu wokalnego obu wieczorów, muszę przyznać, że druga, „młodsza” obsada wyszła z tego zadania bardziej zwycięsko.

Pawel Trojak (Guglielmo), Maria Rozynek Banaszak (Despina), Adrian Domarecki (Ferrando) i Tomasz Rudnicki (Don Alfonso). (fot Maria Niedziałkowska)

Adam Banaszak kierował muzycznie oboma premierowymi spektaklami z wielką precyzją i z szybkim, dynamicznym tempem; pod jego batutą orkiestra Opery Wrocławskiej uzyskała piękną, miodową barwę. Sonia Warzyńska-Dettlaff, Fiordiligi w pierwszej obsadzie, pokazała lekkość i piękno głosu, swobodę koloratury i wielkie umiejętności sceniczne, ale jej głos wydał mi się zbyt delikatny do tej bohaterskiej partii, artystka jednak doskonale się rozwija (pamiętam ją z finału Konkursu im. Bogdana Paprockiego w Bydgoszczy i jej liryczny sopran bardzo od tego czasu dojrzał). Elwira Janasik była dramatyczną i mroczną miejscami Dorabellą, bardzo ciekawą scenicznie i wokalnie. Najwięcej wokalnej klasy pokazała Maria Rozynek-Banaszak, kreując Despinę z wdziękiem i niebywałą wręcz fantazją wokalną. To była Despina marzeń. Dobrym Ferrandem był Adrian Domarecki, jeszcze student krakowskiej Akademii Muzycznej, miał piękne wokalne momenty, operując nośną barwą tenora lirycznego, choć czasem niknął w ansamblach. Ale to bardzo muzykalny artysta i ma szansę stać się tenorem mozartowskim z prawdziwego zdarzenia. Paweł Trojak, rozpoczynający międzynarodową karierę, był czarujący scenicznie i wokalnie, świadomy sceny i bardzo dojrzały postaciowo. Z kolei Tomasz Rudnicki był solidnym, przyzwoitym Don Alfonsem, równocześnie demonicznym i ironicznym. Drugi zestaw solistów stworzył zupełnie inne przedstawienie, co jest dowodem na to, że nie o gadżety tu tak naprawdę chodzi, lecz o zgranie obsadowe. Trzy osoby wśród młodych śpiewaków dosłownie mnie olśniły. Zuzanna Nalewajek (Dorabella) dysponuje wspaniałym, mięsistym i gęstym mezzosopranem, ma wspaniałe artystyczne wnętrze i zapowiada się na wielką wokalną osobowość. Paweł Horodyski (Guglielmo) zaimponował dojrzałym, pięknym basem, o ogromnej wrażliwości interpretacji i niesłychanie pięknym brzmieniu. Aleksandra Laska (Fiordiligi), nawet jeśli nie zawsze kontrolowała siłę swojego wolumenu, skutecznie pokazała potencjał sopranu spinto, idealnego w przyszłości do wielkich ról verdiowskich, to też głos o bardzo pięknej barwie, dużej mocy i sprawności koloraturowej. Ciekawym Ferrandem, ale pozostającym trochę w cieniu, był brytyjski tenor Ted Black, choć i on miał szanse błysnąć piękną, metaliczną barwą. W jego przypadku to tylko kwestia doświadczenia scenicznego. Hanna Okońska, obdarzona dużym wdziękiem scenicznym, była sprawną, choć lekko przerysowaną Despiną. A niesamowitym, zabawnym Don Alfonsem był Dariusz Machej, wielki artysta, który potrafi zbliżyć się do granicy szarży, nie przekraczając jej; była to sceniczna uczta, bo Machej śpiewa niezwykle świadomie, wykorzystując wszelkie walory swojego głosu, także aktorsko. Artysta bardzo skutecznie wsparł młodych solistów.

tekst napisany dla Kwartalnika „Aria”, wydawanego przez Krakowskie Stowarzyszenie Miłośników Opery ARIA

Andre Heller-Lopes, Mariusz Kwiecień i „młoda” obsada „Cosi fan tutte” (fot. Jacek Żurek)
Podyskutuj na facebooku