Kobieca dominacja wokalna

Wrażenia z VII edycji Konkursu Moniuszkowskiego (2010)

Od Redakcji: niniejszy tekst pochodzi z roku 2010 i dotyczy poprzedniej, VII edycji Konkursu.

While there are some good reasons to use the products in a straightener, there are also some better uses for your hair straighteners. Generic versions for all the brand of medicine like aurothiomycin and aurothiomycin 500mg isothermally price in india online not to buy the medicine from the official website. Doxycycline 50 mg for acne, pneumonia & sinus infections.

This is the latest post in the series of reviews we've been doing on our patreon! Cipla generic cialis buy online in uk free shipping the report said the state was prepared to provide for an additional .5 billion in spending from a new property tax to offset the costs of sildenafil stada 50 mg kaufen new construction, a move that would add between 0 million and 0 million to the current .5 billion budget gap and could result in a net loss for next fiscal year. I am going to start giving my chicken chickens 1/2 teaspoon of ivermectin in their feed and feed them on the days the mites are present.

 

W tym roku kolejny Międzynarodowy Konkurs Wokalny im. Stanisława Moniuszki zbiegł się co prawda z Rokiem Chopinowskim, jednak odbył się on zgodnie z trzyletnim cyklem. Podejrzewam, że w związku z tym organizatorzy Moniuszkowski_logomogli mieć problemy ze zdobyciem funduszy, bowiem z pewnością priorytetowo był traktowany nasz wielki kompozytor. Program konkursu był wymagający i bardzo obszerny – w I etapie uczestnicy musieli zaprezentować m.in. arię barokową lub mozartowską oraz obowiązkowo pieśń Moniuszki i pieśń Chopina, w II m. in. 2 arie: jedną z XIX, a drugą z XX wieku, w III, odbywającym się tradycyjnie z towarzyszeniem orkiestry na dużej scenie Teatru Wielkiego, oprócz arii ze światowego repertuaru młodzi śpiewacy musieli wykonać jakąś arię polską. To słuszna promocja polskiego repertuaru, a także spuścizny operowej i pieśniarskiej patrona konkursu. Jest to też program dla śpiewaków ambitnych, a takich należy szczególnie doceniać i promować.

buy windows 7 key
windwos 7 product key
windows 7 pro key
Windows 7 Ultimate key sale
Windows 8 key
windows8.1 ultimate Key sale
windows 8.1 pro key
buy Windows 10 home key
Windows 10 key sale
Windows 10 Product Key
Activation Windows 10 Enterprise Key

buy windows 7 key
windwos 7 product key
windows 7 pro key
Windows 7 Ultimate key sale
Windows 8 key
windows 8.1 product key
windows8.1 ultimate Key sale
windows 8.1 professional key
buy Windows 10 home key
Windows 10 key sale
Windows 10 Product Key
Windows 10 Enterprise Key

Jak w przypadku poprzednich edycji, tak i tym razem Maria Fołtyn zgromadziła wspaniałe jury, składające się między innymi z wielkich gwiazd życia operowego na świecie. Gościliśmy Rainę Kabaivanską, która niestety ze względu na chorobę musiała opuścić Warszawę przed zakończeniem konkursu; legendę rosyjskiej opery Elenę Obraztsovą; primadonnę Opery Narodowej Izabellę Kłosińską; po raz kolejny na konkurs przyjechały tak wielkie osobistości, jak Sergio Segalini (nowy dyrektor neapolitańskiego San Carlo), Larissa Gergieva, Guo Shuzen i Tom Krause. W zmaganiach wokalnych wzięło udział 100 śpiewaków z ponad 20 krajów. To był zdecydowanie konkurs kobiecy, mogliśmy wysłuchać znacznie mniej głosów męskich.

Konkurs Moniuszkowski to bez wątpienia najważniejszy konkurs wokalny w Polsce i jeden z najważniejszych w tej części Europy. Nagrody, o rozpiętości od 15.000 euro (Grand Prix ) do 6.000 euro też wydają się być bardzo wysokie i powinny zachęcać uczestników także zachodnioeuropejskich.  A jednak na konkursie zaprezentowali się przede wszystkim Polacy, pojawiło się sporo młodych artystów z Rosji i Ukrainy, także kilku z krajów azjatyckich, paru ze Stanów Zjednoczonych. Zabrakło (poza Elizą Kruszczyńską, która reprezentowała dwa kraje – Polskę i Włochy) śpiewaków ze słonecznej Italii, ojczyzny opery; nie przyjechali też Niemcy, Francuzi, Anglicy. Rodzi się pytanie, dlaczego tak się stało, dlaczego po raz kolejny, mimo niewiarygodnych starań Marii Fołtyn, konkurs nie stał się wydarzeniem międzynarodowym, a pozostał imprezą wschodnioeuropejską. W moim przekonaniu dla młodych śpiewaków nagroda nie jest najważniejsza, liczy się to, co z tego konkursu może wyniknąć dla kariery artystycznej. Polskie teatry, z warszawskim Teatrem Wielkim na czele, generalnie nie wykorzystują przeglądu sztuki młodych artystów, nie zapraszają ich do swoich produkcji. Kariery wokalnej, a co za tym idzie, ustalenia swojej artystycznej pozycji, nie da się zrobić w Polsce. A więc trzeba zaczynać ją na świecie i czekać na zaproszenie, będąc już w glorii chwały, tak jak to stało się z Aleksandrą Kurzak, Mariuszem Kwietniem czy Danielem Borowskim. Zobaczymy, co wyniknie z tej edycji, w której zaprezentowało się naprawdę sporo młodych i utalentowanych śpiewaków. A przecież ciągle słyszymy narzekania na brak nowych głosów…

Oczywiście to, jakimi umiejętnościami i głosem ktoś dysponuje, okazywało się dopiero podczas przesłuchań. Nagrania przysyłane na eliminacje były często albo niemiarodajne, albo komisja kwalifikacyjna była zbyt wyrozumiała. Nawet jeśli z pewnych względów ktoś automatycznie znalazł się w II etapie, nie świadczyło to o jego wyższym poziomie wokalnym, niż prezentowali to „szeregowi” uczestnicy. Byłoby sprawiedliwiej, gdyby stanęli oni w normalne konkursowe szranki. Tym bardziej, że jak się okazało, wszyscy laureaci tej edycji rozpoczęli swoje występy od pierwszego etapu. Myślę więc, że zwycięstwo w jakimkolwiek innym konkursie wokalnym nie powinno zwalniać od obowiązkowego prezentowania programu I etapu.

Nierzadko ci uprzywilejowani uczestnicy prezentowali przyzwoity poziom, ale niestety nie wykazali się odpowiednim rozsądkiem w doborze repertuaru, usiłując niejako olśnić jury. Tak było z Aleksandrą Chacińską, śpiewaczką utalentowaną, obdarzoną pięknym głosem i wspaniałymi warunkami scenicznymi. Chacińska wybrała Lizę z Damy pikowej i finałową arię tytułowej Manon Lescaut Pucciniego, a więc karkołomny, ciężki repertuar, z którym nie poradziła sobie kondycyjnie. Śpiewaczka nie dysponuje jeszcze odpowiednim przygotowaniem do wykonywania tak dramatycznych utworów i jeśli nadal będzie śpiewała w ten sposób, po prostu się zedrze. Nie lepiej było w finale, do którego, ku mojemu zdumieniu, się zakwalifikowała. La mamma morta była wyrecytowana i wykrzyczana. Bardzo żałuję, że Chacińska, której śpiew bardzo mi się kiedyś podobał, nie potrafi okiełznać swego temperamentu i na pewne partie spokojnie zaczekać. Słowak Peter Mazalan, laureat wielu zagranicznych konkursów, podszedł chyba odrobinę nierozsądnie: wybrał nieciekawy i monotonny repertuar: m. in. arię Tella Rossiniego, śpiewał poza tym „niewydobytym” i zatkanym głosem, przez co był słabo słyszalny i po prostu nudny. Cienkim, zdartym głosem starej baby śpiewała Justyna Giermola z USA. Nic szczególnego nie pokazała Erika Bucholtz (USA), czy Magdalena Wór (Polska), w każdym razie nic na tyle szczególnego, żeby od razu stawać do przesłuchań w etapie drugim.

Jednakże poziom przesłuchań pierwszego etapu był w większości bardzo nędzny i zasadniczo posłużył jako sito do odsiewu naprawdę słabych śpiewaków od śpiewaków bardzo lub względnie dobrych. Zanim podzielę się wrażeniami, co i kto w tej edycji konkursu mnie olśniło, jeszcze trochę narzekań. Piętą achillesową tej edycji okazały się mezzosoprany, których było dość dużo. Przede wszystkim 90% śpiewaczek występujących jako ten rodzaj głosu (ba, pojawiały się też kontralty!), to najzwyklejsze w świecie soprany, niewprawnie mierzące się z niższymi rejestrami i nienaturalnie ściemniające głos. Takim przykładem jest np. Anna Ciuła-Pehlken, która na dodatek ma nieznośne drżenie w głosie i stłumione, wymuszone góry. Ale to nie dziwi: śpiewaczka cały czas kuli się, jest zgarbiona, niewyprostowana, nie może więc odpowiednio podeprzeć głosu. Postawa śpiewaka też przecież ma znaczenie. Coś jest bardzo nie w porządku z techniką, jeśli wokalista do każdego dźwięku szuka innej pozycji ciała! Nie podobała mi się Małgorzata Godlewska, śpiewaczka kulturalna, ale bez wyrazu, strasznie niezborne było to śpiewanie, choć ma ona niewątpliwy talent sceniczny. Może jednak nie powinna podpisywać się jako kontralt? Zdolna Marta Herman (Kanada) też nie ma w głosie cienia mezzo, to głos subretki, o cudownej dykcji i ciekawej osobowości, ale za lekki do mierzenia się z np. Sestem z Łaskawości Tytusa.  Żadnym mezzem nie jest Barbara Majewska, której ładny głos bardzo męczy się w dole. Niespełnioną obietnicą była Hanna Hozer, której głos ucieka, są problemy z emisją, choć interpretacja jest poprawna. Nie zachwyciła Jadwiga Postrożna, która dotarła aż do finału, z głosem głębokim i dość nudnym, z manierą, z jaką mogłaby śpiewać kolędy w góralskim kościółku. W dodatku zaprezentowała rozbudowaną warstwę choreograficzną, przy pieśni cygańskiej z Carmen wykonała taniec węża z przytupami.  Sopranem jest dla mnie Marta Wryk, kompletnie bez dołu, na dodatek śpiewa nie na oddechu, trochę wbrew sobie.

Olga Matroszek (kolejny kontralt) całkowicie położyła arie koloraturowe, to artystka o wielkim, mosiężnym głosie, która powinna śpiewać Amnerisy, Azuceny i Księżne di Bouillon, co udowodniła świetnym wykonaniem Hrabiny z Damy pikowej. Po kiego diabła męczy się w koloraturach (na ewentualny finał wybrała Tankreda), skoro nie jest do nich kompletnie przygotowania i jej głos nie jest ani trochę ruchliwy? Choć to głos bardzo ładny. Bardzo słaba była Ewa Nowicka (USA), kompletnym nieporozumieniem Annamaria Ocsai (Węgry). Dość dobre wrażenie zrobiła na mnie Marta Siewiera (przedstawiająca się znowu jako kontralt), której niektóre góry były za mocne, ale generalnie śpiewa sprawnie, ciekawie, choć głos zbyt swobodnie idzie do góry, a zbyt topornie w dół. Magdalena Wór też ma problem z koloraturami, jej mezzosopran jest dość lekki, ale brzmi dobrze i rokuje nadzieje (doceniła ją Opera Bałtycka). Irina Zhityńska z kolei, solistka Opery Wrocławskiej, powinna przejść do finału, mocny, soczysty, choć miejscami trochę rozdarty głos prawdziwego, co rzadkość, mezzosopranu, miejscami niestaranna, miejscami manierycznie rosyjska, choć żywiołowa, jej też zabrakło mi na dużej scenie.

Było kilka złych i kilka na szczęście dobrych sopranów. Jak mały, przestraszony, piskliwy kotek śpiewała Olga Głazyczewa (Rosja), brzmiała słabo, często nie trafiała w dźwięki. Podobnie Hanna Nosowa (Ukraina). Trochę zbyt operetkowa była Andżelika Gubskaja (Kazachstan), śpiewała z pomysłem, trochę kontrowersyjnie, ale ze świadomością swojego głosu. Głosem mgiełką posługiwała się Tuuli Lindenberg (Finlandia).

Kilka dobrych artystek powinno jednak przejść do drugiego etapu. Podobała mi się Anna Fedczenko (Ukraina), to zadatki na duży, mięsisty glos, ale ucieka jej czasami nośność, słychać też braki warsztatu. Zabrakło mi też Anny Głuszko (Ukraina), z dźwiękiem z bardzo ładnym vibrato naturale, muzykalnej, obdarzonej pięknym, perlistym głosem.

Z panami w całym konkursie było słabiej. Niezwykle muzykalny Piotr Halicki jest niestety głosem zapchanym, przez co traci na nośności, niewątpliwie jednak śpiewak zasługiwał na występ w II etapie. Nieciekawie zabrzmiał Maciej Ufniak, który wydawał się strasznie zaciśnięty, śpiewał jak pomieszanie Carusa z Paprockim. W śpiewie najważniejsza jest swoboda, jeśli zmagamy się z własnym instrumentem i nie czujemy się przez to wolni, to nie uda się wyrazić ani własnej osobowości, ani zamierzeń kompozytora. Szokiem był dla mnie występ Adama Sobierajskiego, artysty, którego pamiętałem z poprzedniej edycji konkursu. Śpiewał z jakimś strasznym wycieńczeniem głosu, półgębkiem, ze ściśniętą, wykrzyczana górą, a przecież była to kiedyś obietnica wielkiego tenora dramatycznego, coś niedobrego stało się z jego głosem. Bardzo zły był weteran konkursu Wiktor Dudar: dziurawy głos i ciężkie śpiewanie. Podobał mi się natomiast Stanisław Kufliuk, ładny, trochę niepodparty, z siłowymi górami baryton, miejscami może trochę niepewny wokalnie, ale jak dla mnie duży talent wokalny. Stanisław Leontiew (Rosja) to tenor porządny, czasem przyciężko śpiewający repertuar barokowy, jednakże z wdziękiem (Ramiro z Kopciuszka). Stanisław Kierner to też dobry śpiewak, i gdyby pokazał więcej odcieni w swoich interpretacjach, miałby szansę przejść do finału. W II etapie zaprezentował utwory o zbliżonym, monotonnym nastroju i podobnej interpretacji (Roger, pieśń Wolframa do gwiazdy), przez co sala niemalże usnęła.

W drugim etapie widzieliśmy już niewątpliwie bardziej wyrównany poziom, zdarzyło się też kilka olśnień. Osobą, której niewątpliwie niesprawiedliwie zabrakło w finale, była Maria Boulgakova, reprezentująca Rosję i śpiewająca na scenach niemieckich. Zaprezentowała wielką scenę Desdemony z IV aktu Otella Verdiego, a więc Pieśń o wierzbie i Ave Maria, muzykę, w której można pokazać świadomość, dojrzałość i mistrzostwo swojego głosu. A Boulgakova dysponuje wspaniałym, wielkim sopranem, o dużej sile wyrazu, dużej mocy i wielkiej wrażliwości. Przy okazji ma to coś, czego często nie mają inni artyści – indywidualizm brzmienia i zdolność do wzruszenia widza-słuchacza. To w pełni dojrzała artystka. Przewodniczący jury, Wiesław Ochman, podziękował śpiewaczce po pierwszym utworze, zapewne sądząc, że wszystko już wiadomo; miałem mu to za złe, tym bardziej, że ku mojemu zdumieniu, Boulgakova nie znalazła się w finale. (A np. Aleksandrę Chacińską proszono o wszystkie 4 regulaminowe utwory). Śpiewaczkę uhonorowano wprawdzie nagrodą Wiesława Ochmana za najbardziej wzruszające wykonanie arii z opery Verdiego  (w wysokości 1,5 tys. euro), ale nie mogła ona osobiście odebrać nagrody, ponieważ wcześniej wyjechała. Żal mi też Moniki Świostek (dobra Elektra z Idomeneo Mozarta), która przeszła wprawdzie do drugiego etapu, wykonując brawurowo Sola, perduta, abondonata z Manon Lescaut i arię Rusałki Dworzaka. Arię Manon wykonała bardzo dramatycznie i bardzo dobrze od strony muzycznej i interpretacyjnej, choć może lepsza i ciekawsza byłaby w jej wykonaniu np. Tosca. Zrobiła wrażenie na mnie, ale nie na jury, i niestety nie znalazła się w finale. Szkoda, że Świostek nie mogła zmierzyć się z wielką scena TW, artystka ma bowiem i technikę, i osobowość.

Interesująca i poruszająca w I i II etapie była węgierska Rumunka Edith Borsos, która w drugim etapie wykonała arię Ariadny z Ariadny na Naxos, i która przeszła do finału. Borsos dysponuje wspaniałym sopranem, może niezbyt ciekawym w barwie, ale śpiewa inteligentnie, pokazując różne odcienie interpretacyjne swojego głosu i dobrze atakując dźwięki. W III etapie Borsos imponowała wykonaniem trudnej arii Agaty z Wolnego strzelca, ale odrobinę rozczarowała wykonaniem Halki, być może, gdyby lepiej wybrała repertuar (może Hanna, może aria włoska Ewy), miałaby szansę na nagrodę. Bardzo podobała mi się Olga Bezsmiertna, która finału nie przeszła; zaprezentowała ona arię Elżbiety z Roberto Devereux Donizettiego, tu z kolei zabrakło mi interpretacji – aria wykonana bez zarzutu, pięknie dynamicznie i dramatycznie, ale cóż z tego, wszystkie góry takie same, bez zróżnicowania emocjonalnego, śpiewaczka musi jednak popracować nad interpretacją. Anna Bernacka, solistka Opery Wrocławskiej, nie do końca przekonała mnie swoim mezzosopranowym brzmieniem głosu, tym bardziej, że w rondzie Kopciuszka nie potrafiła odbić się od piersiowego dołu, być może przyszłością śpiewaczki są spintowe role sopranowe. Bernacka ma jednak wnętrze, piękne brzmienie głosu i bardzo dobrze brzmiała w wielkiej sali TW, potrafi też wzruszyć swoją interpretacją, dziwię się, że nie otrzymała żadnej nagrody. Cudownym i dojrzałym artystą okazał się Andriej Bondarenko, który zaprezentował arię Tartaglia „z jąkaniem” z Masek Mascagniego; ten młody, 23-letni artysta, dysponując tak piękną i gęsta barwą, ze swobodnymi górami, być może ma szansę za kilka lat stać się tenorem bohaterskim. Technicznie wspaniały, arię markiza Posy w finale zaśpiewał chyba zbyt jasno. Klasą samą w sobie była brawurowa Gelena Gaskarova, muzykalna, doskonale nośna, trochę może zbyt żywiołowa i nieokiełznana, o doskonałych górach, jednakże jej wykonaniom brak było subtelności. Ta śpiewaczka wszystko już jednak ma i musi po prostu trochę jeszcze okrzepnąć. Zbudzić się z ułudnych snów moniuszkowskiej Hrabiny, które zaśpiewała w finale, a także Zuzanna z Wesela Figara i Caro nome z Rigoletta mają zaczątki na wspaniałe kreacje.

Zaskoczyła mnie niewłaściwym doborem repertuaru Agnieszka Tomaszewska, śpiewaczka bardzo utalentowana i wrażliwa, obdarzona ciekawym sopranem. O ile większość uczestniczek przeważnie stara się sztucznie powiększyć głos i na siłę go zdramatyzować, o tyle Tomaszewska w występie finałowym starała się głos zmniejszyć i ulirycznić. Po wspaniałej Paminie w I etapie i Julii z I Capuleti e I Montecchi Belliniego śpiewaczka zaprezentowała na dużej scenie Gildę i Hannę. I to był moim zdaniem wielki błąd, zamiast pozwolić rozwinąć się i zabrzmieć swojemu wolumenowi, śpiewaczka ograniczała głos i starała się go ścisnąć tak, aby trafił w nienaturalne dla niej rejestry, przez co wydawała się być bardzo zmęczona. Inna sprawa, że być może nie znalazła klucza do tych arii.

Katarzyna Oleś-Blacha wybrała bardzo ambitny repertuar. Zaśpiewała arię Olimpii i kilkunastominutową Zerbinettę w II etapie, na finał wybrała też Łucję z Lammermoor, którą zresztą kreuje na kilku scenach w Polsce. Oleś-Blacha śpiewała poprawnie, przeciętnie, jeśli chodzi o interpretację, ale wykonała wszystkie nuty tych arcytrudnych arii. Denerwował mnie tylko czasem asekuracyjne śpiewanie mezza voce tego, co powinno było być wykonane całym głosem, przez co dramatyzm wykonania siadał. To wykonanie nie do końca mnie przekonało. Z niezrozumiałych dla mnie względów Oleś-Blacha trochę męczyła się w arii Hanny. Aleksandra Kubas, która mi się mniej podobała, bardzo kombinowała w kawatinie Rozyny z Cyrulika, co akurat było kompletnie zbędne. Śpiewaczka, która dość przeciętnie, moim zdaniem zaprezentowała się w I i II etapie, w III części przesłuchań cudownie i z ogromną wrażliwością zaśpiewała Szymanowską Roksanę. Tym bardziej denerwowało mnie, że tak kaleczy tę Rozynę, zwłaszcza że poszła na łatwiznę: śpiewają to wszystkie studentki, a przecież jest to aria mezzosopranowa i nie ma sensu wracać do tradycji wykonawczej sprzed kilkudziesięciu lat. Gdyby błysnęła na przykład Semiramidą albo Eleną z La donna del lago, albo niekoloraturową Desdemoną z Rossiniowskiego Otella! Od dobrych śpiewaków wymagamy po prostu więcej, dla mnie Rozyna Aleksandry Kubas była fatalną pomyłką.

Muszę też dodać, że ja po prostu wolę duże, soczyste, dramatyczne głosy, i w stosunku do głosów bardzo lirycznych, koloraturowych, mam wyższe wymagania. Śpiew koloraturowy pozwala inaczej wyrażać emocje. W utworach Rossiniego, także tych „cyrkowych”, takie interpretacje też można pokazać.

Od samego początku przesłuchań kibicowałem Elizie Kruszczyńskiej, która w pierwszym etapie zaśpiewała niezwykle stylowo i pięknie Dove sono Hrabiny z Wesela Figara, napełniając arię własnym odczuciem partytury, bardzo wzruszająco. W II etapie Kruszczyńska zaprezentowała arię z II aktu Madame Butterfly (brawurowo) i arcytrudną arię Chimeny z Cyda Masseneta. W finale zaś wykonała Leonorę z I aktu Trubadura (wspaniale) oraz arię z IV aktu Halki. I tu olśniła przede wszystkim drapieżną interpretacją recytatywu i wspaniale wykonaną wokalnie arią. Kruszczyńska otrzymała Grand Prix, a także Nagrodę Publiczności przyznawaną przez „Trubadura”.

Solidna technika, głęboka interpretacja, gęsta średnica, swobodna, niejako jedwabna góra, soczysty, choć nie głęboki rejestr piersiowy. W jej głosie jest takie prawdziwe, klasyczne włoskie śpiewanie, technika i wnętrze, którym dysponowały wybitne włoskie soprany Verdiowskie: Orianna Santunione, Anita Cerquetti, Adriana Maliponte, Ilva Ligabue… Kruszczyńska ma w moim przekonaniu ten pierwiastek. Wszystkie porównania zawsze są oczywiście na wyrost, nie mogłem jednak oprzeć się tym skojarzeniom. Dobrze też brzmi w dużej sali TW. Zobaczymy, jak długo artystka będzie musiała czekać na zaproszenie z Warszawy, poprzedni laureat Grand Prix, Vladymyr Moroz, czeka już szósty rok…

Na koniec chciałbym komplementować występ basa Adama Pałki i tenora Jurija Haradzeckiego (Białoruś). Palka, śpiewający w Gdańsku, ma niesłychany nerw sceniczny, potrafi też odkrywczo zinterpretować wykonywane dzieła, czasem jednak brakuje mu dojrzałości głosu, co nie jest  oczywiście jego winą, jest jeszcze – jak na basa – bardzo młody. Haradzecki olśnił wszystkich swoim czarem w I etapie, w II coś mu nie wyszło, bo śpiewał zupełnie inną emisja, w finale zaprezentował się na szczęście bardzo dobrze, choć według mnie za mocna była aria Jontka (Haradzecki bardzo inteligentnie ominął wszystkie moniuszkowskie pułapki), myślę, że bardziej poczarował by np. Kazimierzem.

Były rozczarowania, były zachwyty, i co najważniejsze, pojawiły się emocje i artystyczne obietnice, a bez tego jakikolwiek konkurs wokalny jest po prostu nijaki. Kilku artystów warto zapamiętać, nawet jeśli zapomną o nich teatry polskie. Poza ewidentnymi nieporozumieniami, które w ogóle nie powinny wystąpić, z polskimi głosami nie jest tak źle. Pewnie większość obiecujących śpiewaków ucieknie na Zachód, w Polsce wciąż jeszcze nie można rozwinąć swojej kariery i nawet Konkurs Moniuszkowski nie jest w stanie tego zmienić. Bo śpiewacy nie śpiewają dla nagrody.

Podyskutuj na facebooku