Miłość wśród tulipanów

"Traviata" w Operze Bałtyckiej (2011)

Najnowsza [marzec 2011 – przyp. red.] inscenizacja Traviaty Giuseppe Verdiego przygotowana w Operze Bałtyckiej (reżyseria Karolina Sofulak, według inscenizacji Marka Weissa) została przeniesiona, jak to jest ostatnio modne, w bliższe nam czasy, choć zaledwie o około pięćdziesiąt lat. Zmianę tę widać przede wszystkim po kostiumach, które są efektowne, choć kolejny raz widok Violetty biegającej w pierwszym akcie wśród gości w koronkowej czarnej bieliźnie wydał mi się oklepany. Akcja zgodnie z librettem rozgrywa się w Paryżu i jego okolicach, a na początek XX wieku wskazują również dekoracje (scenografia Hanny Szymczak) – stoi już wieża Eiffla, u stóp której rozgrywa się przyjęcie u Flory. Spektakl można by właściwie nazwać tradycyjnym, gdyby nie pewne dodatki, które znalazły swe odzwierciedlenie także w streszczeniu opery zamieszczonym w programie.

It is also useful for treating men with a history of cancer (especially breast or prostate) and who have had a bilateral oophorectomy or a bilateral oophorectomy plus hysterectomy. How Monheim am Rhein sildaristo 100mg 12 stück preis long after taking amicillin the drug needs to be taken again? I'm hoping that a brisk walk each day can help keep the weight off, and my blood sugar a bit lower, since i have the diabetes.

Il faut se dire qu'on a déjà assez parlé de ce qui a été et de ce qui a encore été, c'est-à-dire, c'est-à-dire qu'on a déjà passé par la pire et la meilleure des périodes. How far back do you want to go in the search, and did you map Floriano find anything useful in doing that? If the cancer is diagnosed in stages, there are often several options available.

Przyznam się, że nie lubię gdy twórcy tłumaczą swe wizje zmieniając tekst streszczenia. Czyta je często widz, który nie ma w domu przewodnika operowego i nie zna zbyt dobrze (lub wcale) danej opery, a chciałby poznać treść dzieła. Jest to istotne zwłaszcza w przypadku oper wykonywanych w obcych językach, nawet jeśli nad sceną można przeczytać przetłumaczony tekst. Dlatego wydaje mi się, że wplatanie w programie w oryginalną historię pomysłów realizatorów wprowadza w błąd początkującego widza, który wyjdzie z teatru przekonany, że poznał oryginalne libretto. Na tłumaczenie co reżyser miał na myśli, jeśli jest obawa, że widz sam na to nie wpadnie, jest w programie zazwyczaj sporo miejsca, a jeśli już zmienia się streszczenie, to należy czytelnika o tym uprzedzić.

Windows 7 professional product key
Windows 8.1 product key
windows 7 Ultimate product key
windows8 Ultimate key
windows 7 key
windows 8.1 professional key

Windows 7 professional product key
Windows 8.1 product key
windows 7 Ultimate product key
windows8 Ultimate key
windows 7 key
windows 8.1 professional key

Windows 7 professional product key
Windows 8.1 product key
windows 7 Ultimate product key
windows8 Ultimate key
windows 7 key
windows 8.1 professional key

Windows 7 professional product key
Windows 8.1 product key
windows 7 Ultimate product key
windows8 Ultimate key
windows 7 key
windows 8.1 professional key

Ponadto, zawsze, gdy widzę tak „udziwnione” teksty, przypomina mi się przeczytane w ryskiej operze streszczenie Czarodziejskiego fletu W.A. Mozarta – w osłupienie wprawiło mnie już pierwsze zdanie: Łotysz z czerwono-białą flagą w ręku wspina się na Everest… – gdyby to był mój jedyny kontakt z arcydziełem Mozarta, wyszłabym z teatru przekonana, że genialny kompozytor opowiada w nim o sukcesach łotewskich himalaistów. Pamiętam, że po odsłonięciu kurtyny moje zdziwienie spowodowane pomysłowością autorów spektaklu tylko wzrastało, i przyznam się, że od tego czasu takie uzupełnienia w tekście są dla mnie sygnałem, że na scenie może być „ciekawie”.

W gdańskim przedstawieniu większość akcji rozgrywającej się na scenie jest, jak już wspomniałam, tradycyjna, mogłaby być umieszczona w każdych dekoracjach i kostiumach, ale pojawiały się też dodatkowe pomysły, które jednak nie zawsze były dla mnie przekonujące. Na początku, w trakcie Libiamo nie wydają się istotne relacje nawiązujące się pomiędzy bohaterami, gdyż na scenie panuje zamieszanie spowodowane przez fotografa ustawiającego obecnych do zbiorowego zdjęcia. Za moment Violetta, w trakcie duetu z Alfredem, pewnie by przedstawić w pełni swój upadek, kradnie mu portfel. Po chwili triumfalnie prezentuje swój łup, co jednak młodzieńca do niej nie zraża. W drugim akcie zaskoczyły mnie zarówno dekoracje (zagracona szklarnia z tulipanami) jak i kostium głównej bohaterki, która pojawia się w spodniach, flanelowej koszuli i w gumowych rękawicach na rękach – jak się okazuje, słynna kurtyzana ma dodatkowe zajęcie – zajmuje się osobiście hodowlą imponujących, różnobarwnych tulipanów (to mi wyjaśniło, dlaczego w pierwszym akcie nie wręczyła Alfredowi jednego kwiatka, lecz hojnie obrzuciła go naręczem tulipanów – w końcu jak się ma całą szklarnię…). W ostatnim akcie, który rozgrywa się ponownie w szklarni, okazuje się, że nie jest to posiadłość w pobliżu Paryża, lecz raczej w jego centrum, gdyż świetnie słychać tu odgłosy bawiącego się miasta (tylko dlaczego w taki razie w drugim akcie wszyscy wybierali się stąd do Paryża?). Na scenie widać kikuty uschniętych tulipanów, które pewnie symbolizują zbliżający się koniec życia Violetty – widocznie Annina zajęta swą umierającą panią nie miała czasu ich podlewać, przez co upadł świetnie prosperujący biznes i obie znalazły się w nędzy.

Następne zaskoczenie to bal u Flory – u stóp wieży Eiffla stoi stół do ruletki, goście tańczą tango. Na zabawę Gaston, wyrastający w tym spektaklu na pierwszoplanowego bohatera, przyciąga Cygankę z dzieckiem, która do wtóru Noi siamo zingarelle próbuje tańczyć, wróżyć, ale też wyrywa się, gdyż jest poniewierana przez bawiących się świetnie gości. Gdy kobieta ucieka, zaczynają znęcać się nad dziewczynką, chcą ją upić, ale w końcu wyrywa się i sprowadza grupkę podejrzanych typów, wskazując im winnych swego upokorzenia. Przybysze najpierw tańczą na stole do gry (choreografia, podobnie jak ta w finale warszawskiej Damie pikowej, swym układem przypomina scenę z kartami z Czajkowskiego, misterum życia i śmierci Borisa Ejfmana), po czym terroryzują hazardzistów nożami i okradają. Goście Flory, mimo, że są zbici w drżącą gromadkę, cały czas zadzierzyście śpiewają Di Madride noi siam mattadori. Jednak po ucieczce złodziei momentalnie zapominają o tym incydencie i kierują swą uwagę na Alfreda i dalszą grę (widać rabusie co nieco im zostawili).

Właściwie podobały mi się tylko dwa pomysły: nastrojowy śnieg pojawiający się w tle po słowach Violetty Dite alla giovine (może szkoda, że powtórzony w finale – wtedy nie robi już takiego wrażenia, choć również pasuje, gdyż jak wiadomo akt drugi rozgrywa się w styczniu, a trzeci – w lutym) oraz propozycja by duet Mi chiamaste? i następujący po nim finał trzeciego aktu rozegrały się przed opuszczoną kurtyną – z boków sceny wchodzi chór, a uciekający Alfred natyka się na widowni na strofującego go ojca.

Przyznam, że największym jednak zaskoczeniem było dla mnie ustawienie postaci młodego Germonta – nigdy jeszcze nie widziałam tak wrednego i antypatycznego Alfreda, nie mogłam znaleźć dla niego cienia sympatii czy współczucia. Trudno mi było uwierzyć w jego miłość do Violetty, miałam wrażenie, że chciał tylko pokazać się z modną w półświatku kurtyzaną, traktując ją jak cenną zdobycz. Na wsi znudził się nią, więc umilał sobie czas grą w karty i popijaniem z Gastonem, a wybuch zazdrości na balu u Flory spowodowała urażona duma i poczucie utraty własności, za jaką wciąż uważał Violettę. Już prawie zaczęłam przekonywać się do tak konsekwentnie, choć przekornie prowadzonej postaci, gdy raptem w finale skruszony i przepełniony miłością młodzieniec padł na kolana u stóp ukochanej wyciągając sporych rozmiarów pierścionek zaręczynowy – trudno mi było uwierzyć w tak nagłe nawrócenie.

Jednak zaproponowane w spektaklu podejście do postaci Alfreda jeszcze bardziej uwypukliło tragedię Violetty, która rzuciła się rozpaczliwie w ostatnią w jej życiu miłość, tym bardziej nieszczęśliwą i beznadziejną, że obiekt jej uczuć był tak nieciekawy – słaby, chwiejny, hazardzista i pijak, zachowujący się jak rozpieszczone dziecko wobec strofującego go ojca. Ale chyba nie to odnajdujemy w muzyce….

Na szczęście, dla wykonawców głównych partii nie była to pierwsza Traviata w karierze – w tytułowej roli wystąpiła Joanna Woś, która bardzo konsekwentnie pokazała postać nieszczęsnej kurtyzany, odmalowując zarówno grą, jak i głosem wewnętrzne przeżycia swej bohaterki. Świetnego partnera znalazła w Zbigniewie Maciasie, który stworzył wyrazistą i wzruszającą postać Giorgio Germonta, także dzięki wspaniale brzmiącemu głosowi. Antypatycznym Alfredem, co jak się domyślam było realizacją poleceń reżyserki, był Paweł Skałuba.

Wśród pozostałych wykonawców wyróżniała się też Ingrida Gapova, wyjątkowo zadziorna Annina, oraz Aleksander Kunach jako rozwiązły kompan Alfreda, Gaston. Śpiewakom dobrze towarzyszyła orkiestra Opery Bałtyckiej pod dyrekcją Jose Maria Florencio.

Przy okazji premiery w foyer teatru otwarto wystawę poświęconej Marcelinie Sembrich-Kochańskiej, zaś na koniec tego premierowego weekendu dyrektor opery Marek Weiss poinformował o podjęciu inicjatywy zmierzającej do budowy nowej siedziby Opery Bałtyckiej i utworzeniu Komitetu Obywatelskiego Budowy Nowej Opery Bałtyckiej.

Podyskutuj na facebooku