Trubadur 2(23)/2002 English  

Clomid is often used with other forms of contraception. It can buy amoxicillin tablets be taken with or without food or drink and is generally taken twice a day or carefully map once in the morning and once at noon or before bedtime. The payment may not be made or a payment may be made to the provider(s) who were responsible for the hospitalization.

It is important to read the information carefully since it contains risks related to side effects of taking this medication. If you plan to start taking vitamin a or b complex supplements, here are a few of the most common map Jawhar side effects of taking supplement vitamins. It would really depend on your personal choice about the future of crestor, i would imagine you'd probably want to go full force with the original name and make it the brand.

Fidelio o miłości
Otwarcie II Festiwalu Hoffmannowskiego w Poznaniu

Arcydzieła nigdy nie są jednoznaczne. Trudno jest powiedzieć, że np. Fidelio jest o zniewoleniu, wierności czy może miłości. Każdy, a więc także reżyser, znajduje w dziele te wartości, które są mu najbliższe, które najbardziej do niego przemawiają, na które jest szczególnie wrażliwy. Dla Tomasza Koniny (w poznańskiej realizacji był on autorem nie tylko reżyserii, lecz także scenografii i świateł) Fidelio jest operą opowiadającą o miłości. Miłości tak wielkiej, że prowadzić może ona do najwyższych poświęceń. Wątek zniewolenia i odzyskania wolności został przez niego zepchnięty na dalszy plan, i chwała Bogu!

W trakcie uwertury widzimy piękny i wzruszający obraz: dziesiątki kobiet siedzą przy stolikach, przed nimi ustawione są fotografie mężczyzn, piszą listy do swoich mężów, ojców, braci. A może piszą podania o widzenie się z nimi? Może prośby o zwolnienie? Jedna tylko siedzi wpatrzona nieruchomo przed siebie, nagle zrywa się i zdecydowanym krokiem wchodzi w smugę światła – Leonora postanowiła działać, dość ma już czekania, listów bez odpowiedzi i bezskutecznych próśb. Pierwsza scena opery wprowadza nas w zupełnie inny nastrój, mamy oto przezabawną scenkę rodzajową: Marcelina w sukieneczce typowej Hausfrau prasuje koszulę, parzy kawę, serwuje czekoladki, niezdarnie umizguje się do niej Jaquino – przynosi jej kwiat, który Marcelina rozrywa na strzępy, młodzieniec próbuje potem go „naprawić”. Marcelina czyta Cosmopolitan, z którego to żurnala Jaquino próbuje wybrać jakiś prezent dla ukochanej, może koronkową bieliznę… Gdy amant zbliża się za bardzo, dziewczyna straszy go włączonym żelazkiem. Jedynie Fidelio-Leonora siedzi zasępiony, znosić musi fawory Marceliny. Scena ta, niezwykle zabawna (bo i muzyka jest w tym fragmencie zwiewna i lekka) dowodzi nie tylko dużego poczucia humoru reżysera, lecz także ma zasadnicze znaczenie dla całej koncepcji inscenizacyjnej utworu, oglądamy przecież sielski obrazek, który tym bardziej podkreśla mroczną i ponurą rzeczywistość tuż obok, za ścianą mieszkania Rocca – lochy więzienia, królestwo okrutnego Pizarra. Widzimy loch, w którym przetrzymywany jest Florestan. Na olbrzymim ekranie mamy denerwujące migotanie, jak na niewyłączonym telewizorze. Szare, drgające światło drażni widzów, męczy wzrok, który trzeba odwracać. Florestan śpiewa arię – gorycz, brak nadziei, udręczenie. I w końcu zaczyna wspominać Leonorę, Florestan się uspokaja, uśmiecha, na ekranie ginie denerwujący „szum”, Florestanem zawładnęła wizja codziennego radosnego posiłku z żoną, wizję tę obserwujemy na projekcji. Czysty, klarowny, ciepły obraz także widzom opery poznańskiej przynosi ulgę i odprężenie. Na tym samym ekranie oglądamy punktowe światło rozjaśniające schody, drzwi, mury, metalowe konstrukcje i rury. Na scenę wchodzą Rocco i Leonora, dozorca gasi latarkę – właśnie przed chwilą oglądaliśmy ich wędrówkę do samego środka piekieł. Scena finałowa: wybiegają więźniowie, wyrzucają swoje więzienne uniformy-kamizelki, ubrani są jak tłum opuszczający fabrykę – spodnie, dżinsy, bluzy, koszule, kurtki; podbiegają do nich kobiety w zwykłych, codziennych strojach. Żadnych dekoracji, jedynie surowy mur ceglany poznańskiej sceny, trudno o lepszy więzienny dziedziniec. To kilka zaledwie scen tego niezwykle czystego, klarownego i logicznego spektaklu. Nie ma w nim nic zbędnego, żadnych zagracających rekwizytów, żadnych dekoracji udających rzeczywistość, malowanych horyzontów czy więziennych krat. Światło (piękne czyste barwy) i projekcje inspirują widzów do tworzenia własnego świata, w którym dzieją się losy kochającej Leonory i kochanego Florestana. Kostiumy czy raczej ubiory są po prostu zwyczajne: sukienki, spodnie, garnitury. Tłum wygląda jak z ulicy, to na początku trochę zaskakuje. Ale czy nie bardziej zaskakujący i wręcz nie na miejscu jest tłum więźniów wychodzących w białych pelerynach i takich kapeluszach? Wizja Koniny właśnie dlatego jest dla mnie tak przekonująca, że nie usiłuje on niczego udawać czy markować, tworzy przestrzeń, pokazuje relacje miedzy bohaterami, a reszta należy do naszej wyobraźni i naszej wrażliwości.

Inscenizacja poznańskiego Fidelia jest więc, moim zdaniem, jednym z największych osiągnięć polskiego teatru operowego ostatnich lat. Tego samego nie mogę niestety powiedzieć o stronie muzycznej i wokalnej przedstawienia. Bardzo podobał mi się jedynie chór przygotowany przez Jolantę Dota-Komorowską, który śpiewał czysto, pewnie, pięknym dźwiękiem, świetnie poradził sobie z zawrotnym tempem finałowej sceny. Właśnie tempa zaproponowane przez Tadeusza Strugałę mogły budzić (i wiem, że budziły) pewne zastrzeżenia. Mnie się one akurat podobały, zresztą dla tych, którzy lubią nagranie Nicolausa Harnoncourta dla Teldeca, tempa te nie stanowiły zaskoczenia. Tak więc koncepcja Strugały – poza tempami także ciekawe akcenty dynamiczne – odpowiadała mi, jednak chyba nie za bardzo odpowiadała orkiestrze. Może zresztą nie tyle nie odpowiadała, co po prostu orkiestra poznańskiego Teatru Wielkiego Fidelia nie jest w stanie dobrze zagrać. Nikogo nie trzeba przekonywać, jak piekielnie trudna jest to partytura i jakiej klasy wymaga muzyków. W Poznaniu kwintet nie potrafił się zgrać i proponował słuchaczom dosyć brzydką, czasem tylko znośną, barwę dźwięku. Blacha, jak w większości polskich orkiestr, lubiła pofałszować. Szczególnie źle wypadła uwertura, stąd dodatkowe gratulacje dla reżysera, że swoim pierwszym obrazem odwracał uwagę i słuch widzów od tego, co się działo w kanale. Wokalnie podobała mi się właściwie jedynie Marcelina w wykonaniu Romy Jakubowskiej-Handke. Śpiewała lekko, bez wysiłku, ładną barwą, była świetna interpretacyjnie i bardzo przekonująca aktorsko. Świetnie postaciowo wypadł też Piotr Friebe jako Jaquino – wzruszająco bezradny, ciepły, zagubiony. Pozostali soliści byli wyraźnie zmęczeni (może zbyt dużą liczbą prób?) lub niedysponowani. Szczególnie słychać to było w głosie Bogusława Szynalskiego (Pizarro). Z kolei obdarzony ładnym, lecz niezbyt wielkim i niezbyt dramatycznym głosem Marek Szymański męczył się (miejscami bardzo) z krótką, lecz wymagającą partią Florestana. Natomiast jego aktorstwo oraz interpretacja w bardziej lirycznych frazach były wzruszające i przekonujące. Mimo kilku ewidentnych problemów (co wynika chyba właśnie z przemęczenia głosu) na duże uznanie zasługuje Barbara Kubiak w partii tytułowej, chętnie posłuchałbym artystki jeszcze raz, już w dobrej formie wokalnej. Bladzi zarówno postaciowo, jak i wokalnie byli, moim zdaniem, Władysław Podsiadły (Rocco) i Jerzy Mechliński (Don Fernando).

Bardzo piękny plakat do poznańskiej premiery Fidelia zaprojektował Rafał Olbiński. (20 kwietnia 2002).

Krzysztof Skwierczyński