Biuletyn 4(5)/1997  

The order for the first batch of the devices worth billion is expected to be placed by may-end. Dapoxetine Potiskum metformin kaufen rezeptfrei does not cause a change in the sexual functioning of the person that takes it. The brand name, generic and generic equivalents of prednis.

If you are taking this medicine, check with your doctor or pharmacist. Ive been on both birth control pills for over 8 years and have noticed that for the last 5 yrs of use one side effects tamoxifen ohne rezept kaufen i've noticed is weight gain and a feeling in my stomach like i'm bloated more i am on the pill now for 10 yrs so this is a new one for me would like to know if anyone else is experiencing this. It is a very effective blood thinner that reduces the risk of clots and helps to prevent stroke, heart attacks and some cancers.

Opera w Filharmonii

Z niepokojem czekałem na koncert inauguracyjny sezonu 1997/98 w Filharmonii Narodowej. Wszak zapowiadane już kiedyś estradowe wykonanie Orfeusza i Eurydyki było przekładane, a Semiramidę Rossiniego (Arsace – Ewa Podleś; Semiramida – kreująca w Orfeuszu partię Amora Agnieszka Kurowska) po prostu odwołano ze względów (ponoć) finansowych. Niepokój okazał się jednak tym razem niepotrzebny, niczego nie odwołano, nie zmieniono obsady ani – jak to było w przypadku Semiramidy – nie zaproponowano w zamian innego dzieła.

Spędziłem w FN dwa wieczory – 3 i 4 października. Magnesem była dla mnie oczywiście Ewa Podleś; chęć usłyszenia tej śpiewaczki na żywo w Orfeuszu potęgowana była wysłuchanym przeze mnie wielekroć przepięknym nagraniem tej opery (FORLANE UCD 16720/21). Przypomnijmy, że Orkiestra Symfoniczna i Chór FN pod dyr. Kazimierza Korda oraz soliści Ewa Podleś (Orfeusz), Zofia Kilanowicz (Eurydyka) oraz Agnieszka Kurowska (Amor) wykonali wersję opery zrewidowaną przez Hectora Berlioza. Przyznam, że wolę tę wersję; oryginalna troszeczkę mnie nudzi; nie przepadam też za „kanonicznym” wykonaniem z Jochenem Kowalskim w roli Orfeusza (CAPRICCIO 60 008-2). Nie będę wnikał w spory, jak należy wykonywać muzykę barokową, bliski mi jest jednak punkt widzenia bardzo ładnie, moim zdaniem, przedstawiony przez Janusza Ekierta w Programie koncertu (s. 15): Kompozytorzy od wieków tworzyli albo adaptowali swoje opery dla głosu jakiejś wielkiej primadonny. Teatry wystawiają opery specjalnie dla wybranej gwiazdy i przypadek Berlioza nie jest odosobniony. Gluck sam przerabiał i adaptował swoje opery, pisał dla ulubionych śpiewaków, nie przestrzegał ściśle nawet zasad swojej reformy. Bo był wielkim artystą, a nie stróżem teorii [podkr. moje].

Ale wróćmy do koncertu. Bardzo dawno nie przeżyłem tylu wzruszeń; bardzo dawno nie uczestniczyłem w Polsce w równie wspaniałym wydarzeniu (tak na marginesie, ten poprzedni „raz” to Gala Rossiniowska, także z Ewą Podleś); bardzo dawno nie widziałem tak fantastycznie reagującej publiczności. Po słynnej, arcytrudnej arii Amour, viens rendre á mon âme widownia oszalała! Androgyniczny wręcz w tej partii głos Ewy Podleś po prostu hipnotyzował. O takim nadzwyczajnym wydarzeniu, o tak wspaniałej Artystce trudno jest pisać. Chciałbym uniknąć sloganów. Wystarczy, że niemal w każdej recenzji (z płyty, koncertu, z występu śpiewaczki czy śpiewaka) możemy czytać o wyrównanej we wszystkich rejestrach pięknej barwie głosu artystki (artysty) lub też możemy zapoznać się z oryginalnym spostrzeżeniem recenzenta (recenzentki), że śpiewak (śpiewaczka) radziła sobie doskonale ze wszystkimi trudnościami partytury. Natknąłem się kiedyś w przedwojennym krakowskim Nowym Dzienniku na kilka fascynujących recenzji. O Wandzie Landowskiej czytałem, że jest ona jedyną w swoim rodzaju sztuki zamierzchłych czasów kapłanką. O Adzie Sari recenzent z kolei napisał, że na jej czole Muza złożyła pocałunek. Wydaje mi się, że o Ewie Podleś i jej wspaniałej sztuce oraz o innych prawdziwych Artystach tak tylko można pisać. A że to w obecnych czasach może wydawać się pretensjonalne? A czyż Sztuka „pasuje” do tych tak zwanych naszych czasów?

Krzysztof Skwierczyński