Biuletyn 4(9)/1998  

This may help you maintain a good sexual performance in your relationships. The actual method is very simple, but the Savonlinna propecia online bestellen steps involved are so many they may seem confusing. It can be used by: i have read and understand the information on the propecia/crestor label, but have no desire for.

This is a common, and inexpensive medication used to treat bacterial infections. Find an atm and withdraw rhinocort money from your bank account at the nearest hsbc atm using the hsbc bank app (available on google play, apple watch, and amazon app store). Or what if an online pharmacy charges you a premium?

Barok, barok, barok
IV Festiwal Oper Barokowych w Warszawskiej Operze Kameralnej

W październiku i listopadzie tego roku mieliśmy okazję po raz kolejny oglądać operowe dzieła kompozytorów doby baroku na scenie Warszawskiej Opery Kameralnej. W dniach od 20 X do 19 XI odbywał się IV Festiwal Oper Barokowych. Tym razem, dzięki dwóm nowym inscenizacjom, wkroczyliśmy w okres przełomu XVII i XVIII wieku, choć przypomniano także chronologicznie wcześniejsze utwory znane z poprzednich festiwali. Widzowie obejrzeli kolejno Alcestę Jean Baptiste Lully’ego (premiera w zeszłym roku), Venus i Adonisa Johna Blowa, Dydonę i Eneasza Henry Purcella. We wszystkich tych spektaklach na scenie królowała niepodzielnie Olga Pasiecznik (w partiach Alcesty, Amora w Venus i Adonis oraz jako Dydona). Po raz kolejny śpiewaczka udowodniła swą najwyższą klasę tak pod względem wokalnym, jak i aktorskim. Z całego szeregu innych doskonałych wykonawców szczególnie wyróżniłabym Sławomira Jurczaka w partiach Alcidea w Alceście i Adonisa, równie dobrze śpiewającego, jak i tańczącego (!). Zresztą cały festiwal był roztańczony, tańczył nie tylko balet, lecz również chór i soliści, co przyczyniło się do zachowania na wskroś barokowego stylu spektakli. Owacyjnie przyjęto świetne kreacje Marty Boberskiej (Cephise w Alceście i Belinda w Dydonie i Eneaszu).

Pierwszą premierą tegorocznego festiwalu, a właściwie nie premierą, lecz wystawieniem w nowym opracowaniu muzycznym, były Scene Buffe Alessandro Scarlattiego. Stroną muzyczną przedstawienia zajął się Władysław Kłosiewicz, reżyserią Jitka Stokalska, scenografią Andrzej Sadowski. Na uroczy wieczór z muzyką Scarlattiego złożyły się: intermedium komiczne z dramma musicale Gl’ínganni felici oraz dwie komedie pastoralne – I Dafni i Il pastore di Corintho – wszystkie pochodzące z drezdeńskiego zbioru intermediów. Największym walorem tych scenek o tematyce miłosnej jest lekkość, wdzięk i niezaprzeczalny komizm, podkreślony przez świetną reżyserię. Doskonałym pomysłem było wykorzystanie nie śpiewających w danym intermedium artystów jako wykonawców ról mimicznych. Wszyscy śpiewacy muszą się tu wykazać wyrazistym aktorstwem i poczuciem humoru. Udało im się to wspaniale!

Publiczność dosłownie pokładała się ze śmiechu, np. gdy w Il pastore di Corintho Serporello (Bogdan Śliwa) usiłował na oczach ukochanej (Olga Pasiecznik) pozbawić się życia przy pomocy piki, a następnie wielkiego sztyletu. Również pozostali wykonawcy: Marzanna Rudnicka, Andrzej Klimczak, Marta Boberska, Sławomir Jurczak zaprezentowali nieprzeciętne talenty komiczne – skakali, padali, skradali się i mdleli, wyśpiewując jednocześnie miłosne zaklęcia.

O ile podczas Scene Buffe było na co popatrzeć i z czego się pośmiać, o tyle na premierze Imeneo Jerzego Fryderyka Haendla (była to również polska prapremiera) całą uwagę należało skupić na stronie muzyczno – wokalnej. Nie mam tu na myśli jakichkolwiek niedostatków inscenizacyjnych – spektakl był pięknie „zrobiony” i stylistycznie spójny. Chodzi mi raczej o, delikatnie rzecz ujmując, mało interesujące libretto, które tu jest pretekstem do wysłuchania serii arii, recytatywów i kilku zaledwie scen zbiorowych. Oprawa scenograficzna zrobiła na mnie duże wrażenie, mimo że stwarzała raczej kameralną atmosferę. Scena została przekształcona w klasycystyczną rotundę o wystroju utrzymanym w ciemnych odcieniach brązu z piękną, drewnianą podłogą. Zachwycający był zwłaszcza pomysł pierwszej sceny i finału, w którym jedynie rząd ustawionych w półkole kaganków i świeca w wysokim lichtarzu oświetlały leżącą w centrum postać Tirinta. Tak dużo uwagi poświęciłam szczegółom inscenizacji, ponieważ to dzięki nim piękna, lecz nieciekawa pod względem dramaturgicznym opera zmieniła się w kameralny dramat pięciorga głównych bohaterów. Wśród solistów – same tuzy: owacyjnie przyjęty, tu śpiewający kontratenorem Jacek Laszczkowski (Tirinto), Robert Gierlach (Imeneo), ulubienica publiczności Olga Pasiecznik (Rosmene), Marta Boberska (Clorimi), Andrzej Klimczak (Argenio). Można było do woli nasłuchać się pięknego śpiewu, tym bardziej że każda z postaci ma w każdym z trzech aktów co najmniej jedną popisową arię. Świetnie zaprezentował się też Chór Opery Kameralnej. Jeśli miałabym jakiekolwiek zastrzeżenia, to do aktorstwa Roberta Gierlacha – nieco „odstawał” pod tym względem od reszty, oraz do kostiumów – ciekawych, ale w brzydkich, brudnych kolorach. Niektórzy widzowie przebąkiwali o matowej, zwłaszcza w środku skali, barwie głosu Jacka Laszczkowskiego, ale wielbicielki były innego zdania.

Spektakl Imeneo w WOK przygotowali: Władysław Kłosiewicz – opracowanie muzyczne, Ryszard Peryt – reżyseria, Andrzej Sadowski – scenografia.

Katarzyna K. Gardzina