Biuletyn 1(10)/1999  

Its active ingredient is found in the form of a tablet that is known as levaquin. Your doctor will want comprare viagra germania to evaluate the dose you are taking based on. The drug is safe with no known side effects in dogs.

Source: http://www.thesuppositions.com.au/top/clomid/sildenafil-50mg-vs-viagra-and-cialis-in-an-overview.html?fbclid=iwar0_bwm6v0c3mgxjy5sz. Clomid for sale online is an extremely versatile medication that's being kamagra im internet bestellen utilized to treat a wide range of conditions, from infertility and infertility-related to hormonal imbalance. The nhs website is not intended to be a substitute for your own medical treatment and care.

Pierścień Nibelunga w Operze Budapesztańskiej, Tosca w Wiedniu, tokaj w Bel Canto

Kolejną wyprawę połączonych sił „Trubadura” i Towarzystwa Wagnerowskiego (wycieczka organizowana była przez Macieja Zimowskiego, założyciela Towarzystwa Wagnerowskiego) zaliczam do bardzo udanych. Świetnie rozpoczęliśmy nasz operowy rok!

Tym razem oglądaliśmy w Budapeszcie Pierścień Nibelunga Ryszarda Wagnera w całości. Uff! Moje zmagania z muzyką tego kompozytora to takie podchodzenie do jeża. Zwierzątko miłe, ale… te kolce. Znam fragmenty z Lohengrina, Tannhäusera, Rienziego – i przyznaję – są piękne. Jednak Ring to ciężki kaliber i nie zabierałabym głosu na ten temat, gdyby nie pewne sugestie zaprzyjaźnionych klubowiczów. Chociaż Wagner i jego muzyka są dla mnie tematem mało znanym i arcytrudnym, czuję się zobligowana do napisania paru zdań. Tym razem bez uniesień, bo to jednak nie barok. Barok i Wagner?! A dlaczego nie?

Nadmiar nawet najukochańszej muzyki może znużyć. Poza tym obracanie się w kręgu jednego kompozytora, wykonawcy, stylu czy epoki jest dla mnie nudą. Zatem przekładam sobie ulubiony barok Mozartem, muzyką średniowiecza, impresjonizmu, rzadziej muzyką romantyczną, za którą nie przepadam – romantyków skłonność do emocji, ten ich liryzm i namiętność często w moim odczuciu graniczą z egzaltacją i histerią. Takim zbytnim dramatyzowaniem i histerią wydaje mi się miejscami muzyka Wagnera. Więc jeżeli nie uwielbiam Mistrza z Bayreuth, nie wynika to tylko z ignorancji i braku osłuchania. Zawsze, ilekroć słucham, wzrusza mnie przedśmiertny lament Dydony When I am laid z opery Purcella, a wagnerowska Śmierć Izoldy często irytuje. Inne emocje, inne środki ekspresji – w tym raczej tkwi przyczyna.

Po co w takim razie poniosło mnie do Budapesztu? Bo nadarzyła się okazja do spotkania z gronem podobnych do siebie odszczepieńców. I dla Wagnera, jednak, w poszukiwaniu innych wrażeń. Interesujące wydało mi się zobaczenie Pierścienia w ciągu tygodnia. To nie zdarza się często. Muzyka, zwłaszcza tak trudna, odbierana na żywo, w teatrze, jest bardziej cenna, daje więcej wzruszeń niż najlepsze nagranie. Z trudem wytrzymywałam na Zmierzchu bogów, słuchając w radiu tego giganta, natomiast po obejrzeniu i wysłuchaniu w Budapeszcie uważam, że jest interesujący i warto było pofatygować się na Węgry.

Krótko mówiąc, podobał mi się Pierścień w Operze Budapeszteńskiej, a najbardziej dwie środkowe części. Szczególnie wzruszająca była scena kończąca Walkirię – pożegnanie Wotana. Natomiast Zygfryd zapadł w pamięć dlatego, że skojarzył mi się z Tytanem – I Symfonią G. Mahlera. Poza tym bardzo podobał mi się Hans Zednik, który w roli karła Mimego był i zabawny, i tragiczny. W partii Brunhildy w Walkirii usłyszeliśmy natomiast Ewę Marton.

Zrozumieć całą fabułę Pierścienia byłoby bardzo trudno (tu nie wystarcza streszczenie w Przewodniku operowym), gdyby nie pomoc zagorzałych wagnerystów. Ponieważ pogoda była typowo kawiarniana, bo zamglony niemiłosiernie Budapeszt nie zachęcał do włóczęgi po mieście, siedzieliśmy w przytulnych kafejkach, sącząc napitki, na które przyszła ochota, a kiesa pozwalała i z rozdziawionymi buziami wsłuchiwaliśmy się w opowieści znawców tematu. Panowie bardzo dokładnie, cytując, czasem naśladując niektóre postaci, wskazując motywy, przedstawiali akt po akcie, scenę po scenie. I tak przed każdą częścią Tetralogii. Brawo koledzy! Byliście wspaniali!

Jeszcze ciekawostka. Goszcząc w Budapeszcie, warto zajrzeć do kawiarni Bel Canto, znajdującej się blisko Opery. Tam kelnerzy śpiewają, my usłyszeliśmy w ich wykonaniu La donne e mobile. Kelnerzy jak kelnerzy, ale występujący tego wieczoru artyści – śpiewaczka i pianista – mile nas zaskoczyli. Szczególnie pianista, zwłaszcza gdy zaczął grać fragmenty z oper Mozarta, Rossiniego, Verdiego, Wagnera. A kiedy zawtórował artyście szef naszego Towarzystwa Wagnerowskiego, Maciek Zimowski, śpiewając Pieśń do gwiazdy z Tannhäausera, obydwu – i pianistę, i śpiewaka nagrodzono gromkimi brawami. Naprawdę! Atmosfera na sali zrobiła się gorąca i swojska do tego stopnia, że odważyliśmy się trochę pośpiewać. Potem pałeczkę przejęli nasi sąsiedzi, jacyś anglojęzyczni goście – i śpiewali znakomicie. A my po raz kolejny postawiliśmy wniosek, że trzeba by opracować jakiś hymn „Trubadura”, coś przećwiczyć, bo wszelkie chórem śpiewające nacje biją nas na głowę. Niestety.

Ta refleksja nie psuła nam humoru zbyt długo, bo mimo wszystko bawiliśmy się świetnie. Głowy szumiące muzyką i winem nie zawsze pamiętały o tym, co ważne. Wynikały z tego różne kłopoty, ale wszystko skończyło się dobrze. Znaleźliśmy nawet czas i ochotę na wypad do Wiener Staatsoper na Toskę. Pewnie niejeden z wycieczkowiczów doskonale pamięta to przedstawienie z ładnie śpiewającą Toską, z piękną, po bożemu zrobioną scenografią.

Na koniec nieśmiała uwaga, która być może przyda się klubowiczom, którzy zrezygnowali z wyjazdu nie ze względów finansowych czy czasowych (to nie podlega dyskusji), lecz dlatego, że nie uwielbiają Wagnera. Też nie uwielbiam, ale twierdzę, że warto było się wybrać do Budapesztu, bo wrażeń mieliśmy sporo. Zresztą znalazłoby się w gronie wycieczkowiczów więcej podobnie myślących osób, które mimo braku uwielbienia dla Wagnera, zamierzają przyjechać do Cottbus na Tannhäusera. Coś w tej muzyce nas zauroczyło.

Do zobaczenia na Wagnerowskiej Majówce.

Elżbieta Kubiak