Trubadur 4(13)/1999  

The most common side effects are similar to other ed drugs and include headache, fatigue, nausea, vomiting, constipation, diarrhea, dizziness, and abdominal pain. A medical test Takanabe showed that the clomid was working and the couple was not able to get pregnant. In a very basic, non-invasive model, the present study was designed to shed some light on the relationship between the magnitude and duration of the post-treatment change in bmd on the one hand, and the risk of a second vertebral fracture on the other.

He had a bone scan after 4 months and a bone scan and bone marrow biopsy after 12 months of tamoxifen. What is levaquin offerta cialis generico 500mg tablets, is it safe to take? A systolic pressure above 190 mmhg or diastolic pressure above 110 mmhg.

Spotkanie ze Zbigniewem Maciasem
4 grudnia 1999

Kolejne spotkanie klubowe odbyło się 4 grudnia w Sali Konferencyjnej Polskiego Radia na ul. Malczewskiego. Spotkanie miało się odbyć w Studiu PR na ul. Woronicza, jednak na kilka dni przed planowanym terminem okazało się, że jesteśmy zmuszeni zmienić miejsce. Przepraszamy wszystkich Klubowiczów za utrudnienia wynikłe nie z naszej winy, mamy nadzieję, że nasz Gość, Pan Zbigniew Macias oraz atmosfera spotkania zrekompensowali te trudności. Chcielibyśmy też bardzo podziękować panu redaktorowi Wiktorowi Brégy’emu za pomoc i zaangażowanie w rezerwacji sali na ul. Malczewskiego. Sala Konferencyjna jest naprawdę bardzo piękna i chyba nie tak przytłaczająca jak wielkie, monumentalne studia na Woronicza.

Pan Zbigniew Macias, wybitny polski baryton, okazał się człowiekiem bezpośrednim i otwartym, głęboko oddanym sztuce i publiczności, świadomym swojego talentu i możliwości, a jednocześnie skromnym i pozbawionym pozy gwiazdora. Śpiewak obdarzony też jest dużym poczuciem humoru. Artysta bardzo interesująco opowiadał nam o początkach swojej kariery, podejściu do kreowania roli i pracy na scenie. Wysłuchaliśmy również cavatiny Aleka z opery Rachmaninowa Aleko, arii Kniazia Igora oraz Te Deum z Toski. Przedstawiamy krótką relację ze spotkania, które z ogromnym wdziękiem, ale i tremą poprowadziła Katarzyna Walkowska.

– Chciałbym wyrazić swoją radość – powiedział na wstępie Pan Zbigniew Macias – że mogę się znaleźć w gronie ludzi, którzy interesują się operą, znają się na operze, żyją nią. To jest dla mnie wielkie wyróżnienie. Jestem bardzo wzruszony, ale boję się, czy moja osoba Państwa usatysfakcjonuje, nie mam bowiem doświadczenia w tego typu spotkaniach.

– Zostałem śpiewakiem operowym trochę przez przypadek. Wychowałem się w Konstantynowie, małym miasteczku pod Łodzią, gdzie nie było szkoły muzycznej, gdzie słuchało się zupełnie innej muzyki, np. Kapeli Małego Władzia z Chicago. Mój ojciec grywał na akordeonie i saksofonie, moi dziadkowie pięknie śpiewali. Stąd wzięły się moje zainteresowania muzyczne, ale związane raczej z lżejszą muzą. Uczyłem się w technikum energetycznym w Łodzi i równolegle w szkole muzycznej, gdyż chciałem poszerzać swoje muzyczne umiejętności. Chciałem studiować grę na klarnecie, nie zostałem jednak przyjęty. Postanowiłem więc zdawać na śpiew i byłem bardzo zdziwiony, gdy dowiedziałem się, że się dostałem.

– Publiczność bardzo mnie mobilizuje. Wyznaję zasadę, że występuję dla publiczności. To jest jedyne uzasadnienie mojego bycia na scenie, kreacji artystycznej. Wprawdzie w Teatrze Wielkim w Warszawie trudno jest poczuć oddech publiczności, odległości są ogromne, niemniej jednak udaje się nawiązać kontakt z widzem. I jeśli czuję, że to, co robię, przekonuje słuchacza, ogromnie mi to pomaga. Wydaje mi się, że w atmosferze akceptacji pracuję dziesięć razy lepiej.

– Krytycy to zupełnie inna kwestia. Opinia krytyków mniej mnie interesuje, ważniejsza jest dla mnie opinia publiczności. Kiedyś przejmowałem się każdą recenzją, teraz rzadko je czytuję. O gustach trudno dyskutować, a krytyk też ma gusta. Jeżeli jest uczciwy i fachowy, to jego recenzja jest dobra przynajmniej w sensie warsztatowym. Niestety uczciwości i fachowości często brakuje. Ja nie lekceważę krytyków, oni są bardzo potrzebni, ale chyba bardziej dla Was, widzów, niż dla nas, wykonawców. To widzowie powinni czytać recenzje i wyrabiać sobie na ich podstawie zdanie, czy warto obejrzeć spektakl lub artystę w danej roli.

– Zawsze staram się grać i śpiewać najlepiej jak potrafię, niezależnie od tego, czy jest to Teatr Muzyczny w Łodzi, Teatr Wielki w Warszawie czy opera w Sao Paolo. Rodzaj interpretacji jest oczywiście uzależniony od inscenizacji, od ludzi, z którymi pracuję.

– Przy przygotowywaniu danej partii bardzo ważną dla mnie sprawą jest libretto, słowo, dramaturgia nie tylko samej postaci, ale całości dzieła. Staram się więc sięgać do wszelkich możliwych źródeł. W ubiegłym roku, gdy przygotowywałem Człowieka z La Manchy w Teatrze Muzycznym w Łodzi, starałem się przeczytać wszystko, co jest możliwe, interesowały mnie również kreacje artystów, którzy występowali w roli Don Kichota. Staram się bardzo szeroko zapoznać z materiałem. Każdy, kto uczestniczy w tworzeniu dzieła jest elementem całości, jest to praca zbiorowa, a nie popis samych indywidualności. Musi być jakaś ogólna koncepcja, pomysł. Niestety coraz rzadziej zdarza się rozmawiać z dyrygentem na tematy muzyczne. Najczęściej dyrygent wpada szybko na próbę i jedzie dalej. Z reżyserami jest inna sprawa – ostatnio modne stało się „świeże spojrzenie”, polegające na tym, że reżyser nie wie, jak dany spektakl wystawiano kiedyś, aby się nie sugerować, stworzyć coś nowego, oryginalnego, nie mieć obciążeń. Dlatego często muszę opierać się na tym, co sam wiem, co wydaje mi się słuszne i prawdziwe, nie mogę oszukiwać. I coraz rzadziej zgadzam się z sugestiami reżyserów, dyrygentów… Ale oczywiście staram się ich słuchać. Być może z wiekiem stałem się bardziej uparty, wydaje mi się, że wiem więcej. Zresztą jestem tradycjonalistą w tym sensie, że trzymam się tego, co napisali kompozytor i librecista. Oni naprawdę wiedzieli, o czym piszą. Ale jeśli reżyser przekona mnie do swojej koncepcji, to akceptuję jego zdanie, ufam takiej osobie w stopniu absolutnym. Występowałem w łódzkim Don Giovannim reżyserowanym przez Adama Hanuszkiewicza i uważam, że ten pomysł był bardzo ciekawy. Reżyser postawił tu na seks, na coś, co w Don Giovannim jest przecież elementem niezwykle istotnym.

– Oczywiście chciałbym wystąpić np. jako Jagon w Otellu czy Gerard w Andrea Chénier i mam nadzieję, że kiedyś te partie zaśpiewam. Zagrałem już wiele ról ze swoich marzeń – kiedyś nie wyobrażałem sobie, że będzie to możliwe. Mam więc nadzieję, że i te moje marzenia się spełnią.

– Byłem najmłodszym Tewje na świecie. Wystąpiłem jako Tewje w Skrzypku na dachu, gdy miałem 28 lat. Topol grał po raz pierwszy Tewjego, gdy miał 33 lata i uważano, że jest za młody. Ja byłem jeszcze młodszy, ale do tej pory nie zmieniłem samej koncepcji postaci – wciąż rozumiem tę postać zupełnie tak samo. Oczywiście są różnice w drobiazgach. Teraz ponownie przygotowuję rolę Tewjego w nowej inscenizacji w Teatrze Muzycznym w Łodzi.

– Staram się śpiewać nie tylko w operze. Opera jest tym, co kocham najbardziej, co daje największe możliwości. Ale staram się nie ograniczać tylko do opery. Zaczynałem jako Janczi w operetce Wiktoria i jej huzar w Teatrze Muzycznym w Łodzi, śpiewałem też w musicalach, przedstawieniach muzycznych. A na co dzień słucham muzyki jazzowej, lubię też piosenki żeglarskie, sam jestem żeglarzem, może stąd ten sentyment.

– Nie mam chyba ulubionego kompozytora. Gdy zgłębiałem tajniki muzyki, poznawałem repertuar, moją wielką miłością był Verdi, Wagner – mam nadzieję, że jeśli chodzi o Wagnera, to wszystko jest jeszcze przede mną. Jest bardzo wiele tak pięknych dzieł… Kilka tygodni temu wróciłem z Irlandii z festiwalu operowego w Wexford. Festiwal ten odbywa się od 47 lat, a wystawia się tam głównie dzieła mało znane, zapomniane… W tym roku grano Siberię Giordana, operę słabo znaną nawet we Włoszech. Uważam, że ta muzyka jest dużo ciekawsza od Fedory, również bardzo pięknej opery. Łatwiej jest mi powiedzieć, które opery lubię bardziej, niż którego kompozytora. Lubię romantyzm w muzyce – wydaje mi się, że ta muzyka jest najbliższa duszy przeciętnego wrażliwego słuchacza. Oczywiście później również pojawiały się wybitne dzieła, ale wydaje mi się, że wymagają one być może większej wiedzy muzycznej. Uwielbiam twórczość Ryszarda Straussa i jestem bardzo szczęśliwy, gdy mogę występować w jego operach.

– Na festiwalu w Wexford grano również Straszny dwór i ta muzyka bardzo się podobała. Reżyser odczytał dzieło jako komedię muzyczną, rodzaj polskiego Cosi fan tutte. Całość zrobiła ogromne wrażenie, podkreślano, że muzyka jest bardzo ciekawa i bardzo piękna.

– Problem organizacji pracy w polskich teatrach jest wciąż jeszcze bardzo trudny. W Polsce jest trudno cokolwiek zaplanować. Wiem, co będę robił np. w przyszłym roku w Irlandii czy za dwa lata w Brazylii, a nie wiem, co będę robił w Polsce w marcu. W Polsce mamy wielu wspaniałych artystów. Niestety, utrwala się dorobek tylko niektórych. W sztuce jedynym obowiązującym kryterium powinno być kryterium artystyczne, a nie finansowe, a niestety finanse dominują. I tak jest w pewnym sensie również na całym świecie. Jeśli nie da się na czymś zarobić, to nie warto w to inwestować. Dlatego trudno jest w Polsce wydać płytę i cieszę się, że udało mi się nagrać CD, z którego nie jestem wprawdzie do końca zadowolony, ale dobrze, że te nagrania w ogóle są.

– Spektakl teatralny wymaga dużo uwagi, koncentracji, zaangażowania. Oczywiście często zdarzają się śmieszne, nieprzewidziane sytuacje. Pamiętam np. przedstawienia Cyrulika sewilskiego w Łodzi. Był tam inspicjent, który bardzo wcześnie wywoływał artystów do wejścia. A to straszne stać za kulisami i czekać na swoje wejście. Grałem Don Bartola, siedziałem w garderobie jeszcze w niekompletnym kostiumie, myślałem, że mam jeszcze dużo czasu. A tu nagle przestała grać orkiestra. Zapanowała cisza przerywana co jakiś czas akordem klawesynu. Powiedziałem więc do kolegi: Patrz, ktoś nie wszedł! Nagle usłyszałem ryk inspicjenta przez głośnik: Bartolo na scenę! Zanim dobiegłem do sceny to prawie minuta minęła, co na scenie jest wiecznością. Teraz jest to zabawne, ale wtedy wcale nie było mi do śmiechu…

Artysta dowiedział się od nas, że w zeszłym roku został wybrany Aktorem Miesiąca przez Ruch Teatralny za rolę w Człowieku z La Manchy.

– Nic o tym nie wiedziałem – powiedział Pan Zbigniew. – Za tę rolę dostałem nagrodę krytyki łódzkiej Złotą Maskę – za dokonania aktorskie, a nie wokalne.

Panie Zbigniewie, bardzo dziękujemy, że zgodził się Pan poświęcić swój czas, aby spotkać się z nami, odpowiedzieć na nasze pytania, rozdać autografy. Życzymy Panu wiele satysfakcji z kolejnych dokonań artystycznych i dużo, dużo szczęścia. Mamy nadzieję, że jeszcze wiele razy będziemy podziwiać Pana kreacje na scenie.

Artysta obiecał również udzielić nam wywiadu – zamieścimy go w jednym z kolejnych numerów naszego pisma.

* * *

Podczas spotkania mogliśmy po raz kolejny oglądać wystawę rysunków naszej klubowej koleżanki, Katarzyny Gardziny. Tym razem rysunki przedstawiały kostiumy postaci z oper Mozarta. Prace Kasi były zainspirowane Festiwalem Mozartowskim w Warszawskiej Operze Kameralnej. W poprzednich Biuletynach kilkakrotnie zamieszczaliśmy rysunki naszej Klubowiczki, w najbliższym numerze mamy nadzieję zamieścić najnowsze prace. Serdecznie gratulujemy!

4 grudnia to dzień popularnych imienin – dwie Barbary, Panie Pardo i Tumanowicz osłodziły nam spotkanie częstując cukierkami i ciasteczkami. W imieniu Klubu życzymy raz jeszcze wszystkiego najlepszego! Obie Panie zostały obdarowane przez Pana Zbigniewa Maciasa kasetami z jego nagraniami.

oprac. T. Pasternak