Trubadur 4(13)/1999  

The prednisolone eye drops are divided into three categories, based on their dosage strength, namely: b. Doxycycline should not Ivory Coast be taken on an empty stomach, or. If they do cause weight gain or increased risk of certain types of cancer, patients should stop taking the medicine and consult a physician.

Prednisone is not approved for the prevention of stroke. Generic prednisolone is available in 10mg, 20mg, 30mg, 40mg and 50mg oral Felege Neway tablet strengths. Once we have identified these opportunities, we can help your business take advantage of them.

Wieści z Nowego Jorku

Koncert Kiri Te Kanawy

18 października 1999 znana i lubiana sopranistka Kiri Te Kanawa wystąpiła z recitalem w Carnegie Hall. Bilety były wyprzedane na długo przed koncertem, zresztą, jak mówiło się wcześniej, ten występ miał być jednym z ostatnich występów Kiri. I niestety, prawie tak się stało. 55-letnia śpiewaczka, która zadebiutowała w Covent Garden w 1971 roku, zachowała niewiele z piękności głosu, dzięki której osiągnęła międzynarodową sławę. Te Kanawa nigdy właściwie nie słynęła jako aktorka bez reszty zaangażowana w rolę, co być może wynika z faktu, że jej możliwości wokalne nie pozwalały stać się większą interpretatorką wykonywanych utworów. Te Kanawa była raczej chłodna, powściągliwa i rzadko zauważyć można było znaczącą różnicę w ekspresji lub ruchach, „mowie ciała”, pomiędzy następującymi po sobie utworami. Ale Kiri Te Kanawa nadal posiada doskonałe mezza voce, czym bardzo efektownie się posługuje. Śpiewała również wspaniałe pianissimo. Jednak gdy muzyka wymagała więcej dźwięku, głos stawał się ściśnięty i często trochę płaski.

Koncert rozpoczął się utworami niemieckimi: Auf Flügeln des Gesanges Mendelssohna, Und ob die Wolke z Wolnego Strzelca Webera, Gretchen am Spinnrade Schuberta. Od pierwszych dźwięków Mendelssohna było jasne, że Te Kanawa zaśpiewa „połową głosu”. Utwory były bardzo monotonne, szczególnie Schubert, któremu brakowało dramatyzmu. Akompaniator, Warren Jones, grał znakomicie (z pamięci). Zauważyłem, że pokrywa fortepianu była zamknięta, być może dlatego, aby nie zagłuszał sopranu.

Następnie wysłuchaliśmy arii Mozarta. Ridente la calma było wspaniale frazowane. Po Mozarcie nastąpił chyba najlepszy moment wieczoru – trzy pieśni Duparca: dobrze znane L’Invitation au voyage, Chanson triste i Phidylé zostały naprawdę pięknie zaśpiewane. Te pieśni są idealne dla sopranu w tej sali. Język francuski był uwodzicielski, fraza była lekcją dobrego smaku. Wymagania utworu nie nadwerężały głosu śpiewaczki, dzięki czemu mogła wypełnić pięknym dźwiękiem całą salę. Gdyby Te Kanawa kontynuowała karierę koncertową, powinna rozszerzyć swój repertuar o takie właśnie utwory.

Po krótkiej przerwie usłyszeliśmy trzy pieśni Liszta. Ponownie francuski styl przyszedł śpiewaczce z pomocą we wspaniałym, jedynym w swoim rodzaju hołdzie Liszta dla Francuskiej Sztuki. Pieśni: Oh! quand je dors, Die Lorelei były również całkiem dobre, śpiewaczka starała się bardziej interpretować utwory. Najsmutniejszym momentem wieczoru była Wokaliza Rachmaninowa. Ta wzruszająca i pełna melancholii aria jest przeważnie bardzo dobrze przyjmowana przez publiczność i z pewnością na to zasługuje. Nie rozumiem tylko, dlaczego przeważnie słyszymy ją jako transkrypcję na skrzypce lub inny instrument solowy? Wokaliza przecież, co naturalne, jest przeznaczona do śpiewu, głos jest bardzo wyeksponowany i każda, nawet mała skaza i niezręczność obnażają jego niedostatki. Włączenie tego utworu do programu koncertu było wielkim błędem śpiewaczki. Samogłoski wydawały się albo zbyt zamknięte, albo zbyt przykryte, jej średni rejestr, który nie jest już mocny, brzmiał płytko i głucho, a przedostatnie frazy były wykonane niedbale i zupełnie bez wdzięku.

Ostatnim punktem koncertu był cykl pięciu pieśni hiszpańskich argentyńskiego kompozytora Carlosa Guastavino (1916-1983) zatytułowany Flores Argentinas. Pieśni te napisane są w stylu, który można określić jako „ludowo-romantyczny, z nowoczesną świeżością”. Ten rodzaj kompozycji bardzo pasuje do głosu sopranowego i wykonanie El clavel del aire blanco było żywe i radosne. Wydaje mi się, że jeżeli Te Kanawa zdecyduje się na kolejne tourneé, powinna bardziej dostosować repertuar do swoich bieżących możliwości wokalnych.

Mefistofeles w Metropolitan Opera

Metropolitan Opera w Nowym Jorku wystawiła 4 listopada 1999 roku Mefistofelesa Boita, dzieło bardzo niejednolite, oparte na legendzie Fausta. W moim przekonaniu spektakl był bardzo dobry. Orkiestrą dyrygował Mark Elder. Najmocniejszym punktem obsady był bas Samuel Ramey. Przeciwnie niż w przypadku Kiri Te Kanawy jego 57-letni głos jest wciąż wzorem dla młodych, ambitnych śpiewaków i jego pełna siły interpretacja chyba nigdy nie była wspanialsza. Kiedy Ramey wchodził na scenę, jego obecność dominowała nad całym przedstawieniem. Jego Mefistofeles skakał, tańczył i chodził z taką energią, że wydawało się, że śpiewak podpisał kontrakt z diabłem. Oczywiście jego głos nie ma może tego rezonansu i głębokości, jaką miał 20 lat temu, ale wciąż jest w stanie przedzierać się w kulminacyjnych momentach przez orkiestrę. Jego drwiące Ave Signor wspaniale rozpoczęło przedstawienie. Spektakl był całkowicie zdominowany przez tego wielkiego artystę.

Reżyseria Roberta Carsena, scenografia i kostiumy Michaela Levine’a oraz światło Duane’a Schulera były wykorzystane poprzednio w przedstawieniach w Genewie, Chicago, Houston, San Francisco i Waszyngtonie, w których Ramey również brał udział. Chociaż niektórzy krytycy protestowali, że dekoracje były trochę nieporządne i podniszczone, ja tego nie zauważyłem. Pomysłowe czerwono-białe kostiumy były bardzo efektowne, można powiedzieć – bardzo dowcipne. Najbardziej efektowne momenty opery to moim zdaniem zakończenia Prologu i Epilogu – najwspanialszych kompozycji Boita dla teatru lirycznego. Prolog był znakomity zarówno od strony wizualnej, jak i muzycznej – to był wspaniały teatr! (Może jedynym niedociągnięciem było brzmienie sopranów, jakkolwiek chór dzieci był znakomity). Akt I i akt IV były naprawdę doskonałe, środkowe akty może trochę mniej.

Tenor Richard Leech był zupełnie przyzwoity jako Faust. Może głos nie jest pierwszorzędny, nie ma też może wielkiego wolumenu, zaśpiewał jednak Dai campi, dai prati i Giunto sul passo estremo przyjemnym dźwiękiem i z doskonałą frazą. Głos Leecha nie ma szerokości głosu Pavarottiego ani wspaniałości Dominga, śpiewak jednak nie boi się śpiewać ze wzruszeniem i emocją. Wydaje mi się śpiewakiem o wiele lepszym od Roberto Alagni czy Jerry’ego Hadleya. Również jako interpretator i aktor jest świadomy swoich możliwości, mimo że brakuje mu może prawdziwej prezencji scenicznej. Veronica Villarroel, sopran z Chile, była bardzo przekonująca jako Małgorzata, szczególnie w III akcie, w scenie szaleństwa. L’Altra notte, aria będąca miernikiem dla śpiewaczek, które chcą stać się sopranami spinto, była wykonana bardzo dobrze. Głos Villarroel na początku wydawał się trochę nierozgrzany, nierozśpiewany, jednak w III akcie stał się już bardziej pewny. To głos nośny, stosunkowo duży, wysokie dźwięki nie są może szerokie i zdecydowanie mniej pewne niż rejestr średni. Pomiędzy średnim i niskim rejestrem jest duża przerwa – rejestr niski przypomina mi brzmienie późnych nagrań Claudii Muzio czy Celestiny Boninsegna pod względem ciemności barwy i wspaniałości dźwięku. Villarroel była dobra jako Małgorzata, ale jako Helena Trojańska – po prostu znakomita. Otwierający akt IV duet z Pantalis (Jill Grove) był naprawdę bardzo piękny – eleganckie długie frazy wypełnione zachwycającym dźwiękiem. W scenie zniszczenia Troi Villarroel używała rejestru piersiowego, co szczególnie przy słowach si muta il suol in volutabro di sangue (ziemia stała się bagnem krwi), wywołało piorunujący efekt.

Finał IV aktu jest niemalże modelowym przykładem efektownego i wspaniałego operowego finału. W majestatycznym i szlachetnym hymnie do miłości Ah! Amore! misterio! celeste, profondo! Leech i Villarroel zaprezentowali się w pełnym splendorze. Przedstawienie było wielką przyjemnością.

Stephen Herx